Sandra Drabik: Dostać kopniaka od dziewczyny to trochę obciach
Agresywna i brutalna, ale tylko w ringu. W życiu - bardzo sympatyczna, ale i dość... szalona. Nie lubi spokoju i nudy. Leciała już na paralotni, ale chciałaby skoczyć też na bungee i ze spadochronem. Kielczanka Sandra Drabik w listopadzie 2009 roku we włoskim Sabbiadaro zdobyła mistrzostwo świata w kick-boxingu.
Na wstępie chciałem pogratulować wielkiego sukcesu. Rzadko zdarza się, aby w Kielcach mieszkała mistrzyni świata.
Sandra Drabik: - No nie wiem czy rzadko (śmiech). Mnie akurat udało się osiągnąć ten sukces, z czego jestem niezwykle zadowolona. Dlatego bardzo dziękuję za gratulacje.
Spodziewała się pani, że z Włoch będzie wracała z tytułem mistrzowskim?
- Zawsze jak się jedzie na zawody, to chce się osiągnąć jak najwięcej. Do tej imprezy przygotowywaliśmy się bardzo mocno z moim trenerem. Był zamiar wygrania, ale nie byłam w stu procentach pewna sukcesu. Liczyłam na jakiś na medal, ale ku mojemu zaskoczeniu udało się wywalczyć złoto.
Ten sukces jednak nie został zauważony przez większość kielczan. Nie jest pani tak rozpoznawalna jak inni sportowcy.
- To może i dobrze? Tak to nie mogłabym się normalnie poruszać po Kielcach (śmiech). Ale to jest prawda... Mimo, że zdobyłam mistrzostwo świata, to w naszym mieście nie było wielkiego echa tego osiągnięcia. Owszem gazety coś tam napisały, ale wydaje mi się, że gdyby taki tytuł zdobyli piłkarze, to szum medialny byłby zdecydowanie większy. Niestety my – jednostki - jesteśmy trochę pomijani. Takie jest przynajmniej moje odczucie.
To bardzo niesprawiedliwe.
- No cóż, tego się nie da przeskoczyć… Ja jedna, czy nawet kilka osób nagle tego nie zmienimy. To jest przykre, ale sportowiec sportowcowi jest nierówny.
Może to też wina kick-boxingu, który w Polsce nie jest zbyt popularny?
- Ta dyscyplina jeszcze nie jest tak znana. Dopiero po naszych sukcesach zaczęło się to trochę nagłaśniać. Miejmy nadzieję, że dzięki sponsorom i mediom będziemy mogli bardziej zaistnieć.
W takim razie trzeba trochę przybliżyć kulisy tego sukcesu, który osiągnęła pani we włoskiej miejscowości Sabbiadoro. Ładne miasto?
- Całkiem przyjemne. W mieście było jednak mało ludzi, bo przebywaliśmy tam już po sezonie. Mieszkaliśmy jakieś 300-400 metrów od morza. To był bardzo fajny ośrodek, prawie jak olimpijski. Hotele były dobrze przygotowane dla sportowców. Samej miejscowości nie było jednak czasu pozwiedzać, bo codziennie miałam walki. Mój harmonogram wyglądał w zasadzie tak: walka, odpoczynek, posiłek. Po mistrzostwach mieliśmy tylko jeden dzień na zapoznanie się z miastem. Myślę, że w czasie sezonu jest to piękna miejscowość.
Przebieg zawodów chyba będzie pani pamiętała do końca życia.
- Oj tak – te emocje, te nerwy (śmiech). Mieliśmy fajny skład oraz dobrego trenera Jakuba Cuszlaga, który wprowadzał wspaniałą, przyjazną atmosferę. Byłam jedyną kobietą w naszej kadrze, ale wszyscy chłopcy bardzo mnie wspierali.
Która walka była najtrudniejsza? Finałowa czy któraś z wcześniejszych?
- Najbardziej zaskoczona zostałam w pierwszej walce z Finlandką. Zawodniczka rzuciła się na mnie już od pierwszej rundy. Byłam pod wielkim wrażeniem jej kondycji, bo od początku walki cały czas parła do przodu i nie zrobiła ani jednego kroku w tył. Z takimi przeciwniczkami walczy się najciężej, bo nie można zastosować żadnej taktyki, ale jedynie bronić się od ciosów. Najważniejszy był już jednak sam finał z Norweżką Mette Soli, z którą wcześniej w mojej karierze dwa razy minimalnie przegrałam. Trafiłam na nią również w Mistrzostwach Europy. Ona była wtedy bardziej znana, bo występowała jako aktualna mistrzyni świata. Pojedynek był bardzo wyrównany, ale to jej sędziowie przyznali zwycięstwo. Dlatego tym bardziej się cieszę, że w Sabbiadoro z nią wygrałam. Soli jest bardzo doświadczoną zawodniczką, ma 32 lata i boksuje naprawdę bardzo długo.
Zdobyła pani złoto w kategorii Full Contact. Czym różni się ona od innych?
- Semi Contact jest to walka prowadzona na macie. Ten kto pierwszy trafi przeciwnika zdobywa punkt. Walka jest wtedy przerywana przez sędziego, a następnie wznawiana. Light Contact też jest na macie. Nie można jednak używać całej siły. Full Contact natomiast to walka na ringu. Można w jej czasie uderzać z pełną mocą, dopóki sędzia nie przerwie pojedynku. Jest jeszcze Low Kick i K-1, które są podobne do Full Contact. Low Kick różni się jedynie tym, że należy kopać w uda.
Z ramienia której światowej organizacji odbyły się mistrzostwa w Sabbiadoro?
- Była to organizacja WAKO (World Association of Kickboxing Organizations). Raz walczyłam też w WKN (World Kickboxing Network), w której zdobyłam Mistrzostwo Europy. Teraz jednak gdy chcemy startować w innej organizacji, musimy mieć specjalną zgodę. Stało się tak dlatego, że zawodnicy zbyt często skakali z federacji na federację. Obecnie jest to już bardzo ograniczone.
WAKO to znacząca organizacja?
- W Polsce króluje ona najbardziej. Na świecie zresztą też, bo w zasadzie wszystkie federacje walczą w WAKO.
Mistrzostwo Świata to nie jest jedyny pani sukces. Wspomniała pani o Mistrzostwie Europy, ale to nie wszystko!
- Tak, mogę się pochwalić jeszcze innymi osiągnięciami, z czego się bardzo cieszę (śmiech). W 2009 roku zdobyłam dwa Puchary Świata. Jeden w odmianie Low Kick, a drugi w K-1. Z tym medalem zresztą wiąże się ciekawa historia. Początkowo na Węgrzech, gdzie organizowany był puchar, również miałam uczestniczyć w Low Kicku. Brakowało jednak przeciwniczek i bez przygotowania zdecydowałam się wziąć udział w zawodach K-1. Dlatego te osiągnięcie ucieszyło nas jakby podwójnie. Obroniłam też Mistrzostwo Polski. Aby utrzymać się w kadrze muszę co roku zdobywać tytuł najlepszej w kraju.
Co dalej?
- Przez święta był odpoczynek, a od 4 stycznia wróciłam do treningów. Może dostanę propozycję walki zawodowej na przełomie stycznia i lutego. A potem zaczyna się sezon i znów Mistrzostwa Polski. Na pewno też w marcu wystartuję w mistrzostwach w boksie. Już raz startowałam w tej dyscyplinie i udało mi się zdobyć srebrny medal. Zawsze to jest jakieś kolejne doświadczenie, z którego można się czegoś nauczyć.
Sporty walki nie są zbyt popularne wśród dziewcząt…
- Jak to nie! Proszę przyjechać na zawody i zobaczyć ile tam jest kobiet, szczególnie w boksie (śmiech).
A jak się zaczęła pani przygoda z kick-boxingiem?
- Miałam 15 lat, ale już wcześniej podobały mi się sztuki walki. Zawsze chciałam to trenować i cały czas namawiałam mamę, aby gdzieś mnie zapisała. W pewnym momencie moi koledzy poszli na kick-boxing i wtedy poprosiłam jednego z nich, żeby zabrał mnie na trening. Jak już spróbowałam tego sportu, to pomyślałam, że to jest to! Znajomi mówili, że znudzi mi się po tygodniu. Wyszło jednak tak, że w tym okresie to im się skończył zapał do tego sportu.
Nie bali się później kopniaka od koleżanki?
- Chłopcy raczej nie powinni się bać (śmiech). Choć dostać kopniaka od dziewczyny to trochę obciach (śmiech).
A koleżanki się nie bały?
- Nie… Ja jestem łagodna z natury (śmiech). Moi najbliżsi znajomi wiedzą, że agresywna jestem tylko na ringu.
Były jakieś momenty zwątpienia w pani karierze?
- Takich momentów w karierze sportowca jest naprawdę dużo. Zwłaszcza kiedy ma się bardzo ciężkie treningi. Czasami się myśli: „Po co mi to? Nie już mam siły”. To są jednak chwile. Wiadomo, że po porażkach nieraz ma się gorszy humor. Mnie jednak niepowodzenia jeszcze bardziej motywują. Gdy zdarzy mi się przegrać z jakąś rywalką, to do następnych zawodów zawsze przygotowuję się pod kątem tej zawodniczki. Inne mogą mnie pokonać, ale nie ona (śmiech). Momenty zwątpienia pojawiały się zwłaszcza na samym początku drogi. Po pierwszych przegranych turniejach. Wtedy mój trener mówił mi: „Przyjechałaś na pierwsze zawody i od razu chciałaś wygrać!?” Ale ja tak wtedy myślałam (śmiech). Nigdy jednak nie było tak źle, abym rzuciła wszystko w kąt i powiedziała, że już nie będę trenowała.
Ma pani jakiegoś sportowego idola?
- Ciężko powiedzieć. Cenię każdego wybitnego sportowca. Ale nie ma raczej takiego, na którym bym się konkretnie wzorowała. Każdemu należy się szacunek za pracę, którą wkłada w przygotowania. Jeśli chodzi o boks to zawsze podobało mi się jak walczy i prezentuje się w ringu Agnieszka Rylik.
Przejdźmy może ogólnie do sztuk walki. Ostatnio Polacy chyba zbytnio ekscytowali się pojedynkami między rodakami.
- Rzeczywiście. Ostatnio była walka Andrzej Gołota – Tomasz Adamek, ale najlepszy był pojedynek Mariusza Pudzianowskiego z Marcinem Najman (śmiech). To jest jednak wszystko dla pieniędzy… Przecież Pudzianowski i Najman z MMA nie mieli do tej pory nic wspólnego. A tu nagle kontraktują im walkę za niemałą kasę. Może wypromują „Pudziana”, bo to bardzo silny mężczyzna? Będzie go bardzo trudno pokonać, a nawet przewrócić. Wydaje mi się, że ta walka to jednak trochę taka pokazówka. Najman niby jest bokserem, ale czy osiągnął coś w tej dyscyplinie? Dlaczego doszło do walki Adamka z Gołotą chyba wie już każdy. To było dobre zagranie taktyczne Adamka, który dzięki wygranemu pojedynkowi przebił się do wagi ciężkiej i może liczyć na więcej ciekawych propozycji walk. Gołota kończy już karierę, dlatego miał też okazję zarobić. Miejmy nadzieję, że ta konfrontacja zaprocentuje dla Adamka, który w przyszłości będzie zdobywał dla nas tytuły.
Jest to możliwe, aby „Góral” rządził w królewskiej kategorii wagowej?
- Nie ma rzeczy niemożliwych. Ciężkie treningi i wiara mogą zdziałać cuda.
Odejdźmy może od sztuk walki. Ma pani też inne hobby.
- Bardzo lubię jeździć gokartami. Można poczuć tę adrenalinę, przycisnąć mocniej pedał gazu, powchodzić w zakręty. Niestety teraz nie mam na to za bardzo czasu. Do tego w Kielcach nie ma toru gokartowego. Wprawdzie jest w Miedzianej Górze, ale fajnie by było jakby go zrobiono u nas w mieście w jakimś centrum handlowym. Byłaby wielka frajda dla dzieci i starszych osób. W ogóle sporty motorowe bardzo mi się podobają. Chciałabym też skoczyć na bungee i ze spadochronem… Mam nadzieję, że się otworzy (śmiech).
Masłów jest blisko, więc można spróbować.
- Właśnie byłam ostatnio w Masłowie. Zrobiłem prezent koleżance – lot na paralotni. Ale jak zobaczyłam ją w powietrzu, to też się skusiłam. Prosiłam pana instruktora, żeby lot nie był spokojny, ale z „wygibasami”. Myślę, że skoki z bungee i spadochronem też mnie nie ominą. Mam nadzieję, że szybko to przeżyję.
Czego można życzyć Sandrze Drabik na rok 2010?
- Przede wszystkim powtórzenia sukcesów i jeśli się da, to osiągnięcia jeszcze więcej. I przede wszystkim zdrowia. Fajnie by było, jakby kick-boxing był dyscypliną olimpijską. Niestety wszystko na to wskazuje, że w najbliższym czasie ta konkurencja nie wejdzie do programu olimpijskiego. Bardzo tego żałuję… To jest bardzo widowiskowy sport. Zresztą widać to było w Kielcach, kiedy trener zorganizował tu turniej. Na Żytniej zapełniona była cała hala. Jest na co popatrzeć, bo oprócz ciosów rękami można także podziwiać kopnięcia. Może kiedyś zobaczymy ten sport na olimpiadzie... Obym jeszcze wtedy mogła wziąć w niej udział.
Rozmawiał Mateusz Kępiński.
Sandra Drabik dziękuje firmie POLONICA za wsparcie
fot. www.kickboxing-kielce.pl
Wasze komentarze