Na zapowiedziach się skończyło. Kielecka masakra nad morzem
„Nie jedziemy do Gdyni na wycieczkę. Zamierzamy powalczyć o awans do ćwierćfinału” – takie słowa dało się słyszeć od trenera i piłkarzy Korony przed pojedynkiem z Arką. Szkoda tylko, że nie znalazły one żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Przegrać? Dobrze. Ale wszystko ma jakieś granice przyzwoitości.
W zasadzie jeżeli klub z ekstraklasy przegrywa z pierwszoligowcem 1:5, to nie ma żadnego znaczenia jak grał, czy stwarzał sytuacje itd. To po prostu jest nieważne. Taką klęskę ciężko byłoby przełknąć w potyczce z Legią, Lechem, Wisłą, a co dopiero z drużyną z Gdyni.
Na drugą połowę „złocisto-krwiści” nie wyszli. O ile w pierwszych czterdziestu pięciu minutach jakoś względnie to wyglądało, tak po kwadransie odpoczynku nic nie miało odpowiedniej formy w szeregach zawodników „Pachety”. Zresztą... Co tu dużo mówić: w drugiej części gry gdynianie rozbili kielczan 4:0.
Mecz ten miał być szansą dla Łukasza Sierpiny, którego nie tak dawno zdegradowano do drużyny rezerw. Piłkarz ten okazji do dobrego zaprezentowania się jednak nie wykorzystał. A przynajmniej pokazał, że wystawianie go na obronie to pomysł kompletnie nietrafiony. Adrian Budka raz po raz „objeżdżał” byłego gracza KS Polkowice i wprawiał go w coraz większe zawstydzenie.
O defensywie chyba nawet nie ma sensu się rozpisywać. 3:5 z Legią, 1:4 z Ruchem, teraz 1:5 z Arką. Czy ona w ogóle istnieje?
Stuprocentową sytuację na wyprowadzenie Korony na prowadzenie miał Maciej Korzym. Po strzale w poprzeczkę z rzutu wolnego Mateusza Jańca, snajper kielczan powinien był trafić do siatki gospodarzy. Kto wie, jak wtedy potoczyłoby się to spotkanie?
Jeżeli szukamy jakichś plusów, to na pewno można pozytywnie ocenić występ właśnie Jańca. Piłkarz dokooptowany z drugiej drużyny spisał się nieźle, często będąc pod grą i siejąc sporo zamieszania w szeregach obronnych ekipy znad Bałtyku. Po takim występie sprawa jego debiutu w T-Mobile Ekstraklasie wcale nie jest już taka nierealna.
Troszkę na prawym skrzydle szarpał również Marcin Trojanowski. Pochwalić go trzeba przede wszystkim za ładną asystę przy golu na 1:1.
Puchar Polski, szansa dla dublerów – to wszystko wiadomo. Tylko to nie ma żadnego znaczenia, jeżeli przegrywa się 1:5. Takiej kompromitacji nie spodziewał się nikt i po wygranej z Cracovią „złocisto-krwiści” znowu będą musieli mocno walczyć o odzyskanie zaufania kibiców.
To właśnie fanów najbardziej szkoda było Martinowi we wtorkowy wieczór. I właśnie stojąc przed tymi ok. pięćdziesięcioma osobami najbardziej powinno być wstyd „żółto-czerwonym”. Okazja do zabliźnienia ran już w niedzielę, we Wrocławiu...
fot. Paweł Jańczyk (korona-kielce.pl)
Wasze komentarze
Przeciez miala byc zbiorka pieniedzy na taczki aby wywiesc tych delikwentow do Silnicy.
Czego się dziwić jak się kasy nie dostaje od dwóch miesięcy, teraz to już trzech. Nie mówiąc o premiach za zeszył sezon. Mecz z Ruchem był "ukłonem" w stronę zarządu. Dla tych co jeszcze "wierzą" Korona już jest przekreślona połowa składu szuka sobie nowego pracodawcy. No cóż zawsze można zaśpiewać "Była, będzie, jest..." Tylko te "jest" w tych warunkach grubo naciągane!!!