Człowiek orkiestra. Od wolontariusza do dyrektora
Osiągnął w młodym wieku bardzo wiele, jednak mimo to wciąż pozostaje skromnym człowiekiem. Pawła Papaja można scharakteryzować łatwo – wystarczy wymienić jego wszystkie funkcje: dyrektor marketingu Vive Targów Kielce, spiker w Hali Legionów, były menedżer reprezentacji Polski i kapitan drużyny piłkarzy ręcznych AZS UJK Kielce. – Faktycznie sporo – mówi z uśmiechem.
Jak zaczęła się Twoja przygoda ze sportem i piłką ręczną?
- Sport jest obecny w moim życiu od dzieciństwa, zainteresowali go nim moi rodzice. Razem chodziliśmy na mecze Iskry w hali przy ulicy Krakowskiej. Ale piłkę ręczną zacząłem uprawiać dużo później, bo dopiero na studiach. Chociaż „uprawiać” to może za duże słowo, bo cały czas jest to tylko dodatek do pasji, którą jest piłka ręczna.
Od jak dawna angażujesz się w organizowanie szczypiorniaka w Kielcach?
- Będąc jeszcze w liceum, założyłem stronę internetową o polskiej piłce ręcznej reczna.pl, która później, w ciągu dwóch lat, stała się największym serwisem o tej tematyce w Polsce. W międzyczasie stworzyłem również nieoficjalną stronę o Vive. Po pewnym czasie dostrzegł to prezes, władze klubu i dostałem propozycję współpracy z klubem. Była to forma wolontariatu. Poświęcałem temu zajęciu niemal każdą swoją wolną chwilę. Rozwijałem swoje umiejętności i zdobywałem wiedzę. Jeździłem do klubu, żeby nawet tam tylko przebywać, podglądać, jak to wszystko wygląda od środka, jak ta cała praca się odbywa. Wiadomo, że klub się rozrastał i tej pracy było coraz więcej, cały czas dochodziły nowe rzeczy. I to właśnie były te moje początki…
Z klubu w młodym wieku trafiłeś do reprezentacji Polski, jako kierownik tego zespołu. Jak to się stało?
- Z Bogdanem Wentą spotkałem się pierwszy raz podczas Mistrzostw Świata w Niemczech w 2007 roku, gdzie byłem akredytowanym dziennikarzem ze wspomnianej strony reczna.pl. Wtedy Wenta był trenerem drużyny, która zdobyła srebrny medal. Pamiętam, że na początku turnieju z akredytowanych polskich dziennikarzy byłem tylko ja i korespondent „Przeglądu Sportowego”. Za to na końcówkę mistrzostw zjechało już wielu dziennikarzy, wszystkie stacje telewizyjne. W tym właśnie momencie zaczął się rozwój w Polsce piłki ręcznej. Potem, uczestnicząc w turniejach rangi mistrzowskiej, byłem zawsze blisko kadry, ale dopiero, kiedy Bogdan Wenta podpisał kontrakt z Vive i trafił do Kielc poznaliśmy się bliżej. I to właśnie od niego wyszła propozycja współpracy z reprezentacją Polski jako kierownik kadry.
Jak wspominasz tamten okres w swoim życiu, a zwłaszcza MŚ w Chorwacji i brązowy medal tam zdobyty?
- To niesamowite wspomnienia. Medal jest pamiątką, która stale o nich przypomina. Bardzo się cieszyłem, ale szybko musiałem zejść na ziemię. Kiedy wszyscy cieszyli się z brązowego medalu, ja zastanawiałem się, kiedy musimy wyjechać na lotnisko, żeby nie spóźnić się na lot. I tak naprawdę odetchnąłem dopiero wtedy, kiedy wylądowaliśmy w Warszawie.
Co Paweł Papaj pamięta z pojedynku z Norwegią z tamtego turnieju?
- Na pewno emocje były wtedy nieporównywalne z żadnym innym meczem. Siedziałem bezpośrednio za ławką rezerwowych. Polacy, którzy siedzieli dookoła mnie, mieli już spuszczone głowy. Przede mną chodził menedżer reprezentacji Niemiec z telefonem przy uchu i cieszył się z tego, że Niemcy są w półfinale, bo wtedy remis dawał im awans. A tu za chwilę bramkę zdobywa Artur Siódmiak. I to my byliśmy w półfinale. Wielka radość, wszyscy wybiegli na parkiet i przeżywali niesamowite chwile. Ale tak naprawdę, tych kilku następnych minut to nawet dobrze nie pamiętam...
Jak Ci się współpracuje z Bogdanem Wentą na co dzień?
- Trener Wenta jest osobą bardzo charakterystyczną. Nikomu nie trzeba go przedstawiać. Każdy widzi jego zachowania podczas meczów, ale myślę, że na co dzień jest człowiekiem bardzo sympatycznym, otwartym i pomocnym dla drugiej osoby. Wiadomo, że łączą nas stosunki służbowe i tak traktujemy naszą znajomość. On jest profesjonalistą, ja też staram się nim być w swoim zawodzie. Myślę, że jego osobowość wyróżnia się na tle innych. Jeśli patrzeć na rankingi popularności naszego województwa, to jest on na samym szczycie.
Zajmujesz się marketingiem klubu, ale jesteś też spikerem na meczach Vive już od ponad sześciu lat. Podobno zostałeś nim trochę przez przypadek?
- Ładnych kilka lat temu, już w hali przy ulicy Bocznej, jeden ze spikerów, który miał prowadzić zawody, utknął w korku pod Kielcami. Otrzymaliśmy informację, że nie jest w stanie dojechać na mecz. Ja byłem wtedy osobą pomagającą w klubie i sam z siebie się zadeklarowałem, że jeśli jest taka potrzeba, to poprowadzę mecz. Oczywiście zupełnie inaczej wyglądało to wtedy niż w dniu dzisiejszym. Myślę, że przez te kilka lat w jakiś sposób poprawiłem swój warsztat.
Jakie emocje towarzyszą Ci podczas komentowania spotkań?
- Jest to wielka radość, gdy wygrywamy i na koniec, po takim super ważnym meczu, człowiek może powiedzieć do czterech tysięcy ludzi: Słuchajcie wygraliśmy i jedziemy dalej! Takim fajnym snem byłoby powiedzieć któregoś dnia: Jesteśmy w Final Four Ligi Mistrzów, jedziemy wszyscy razem do Kolonii! Myślę, że byłoby to spełnienie marzeń wielu kielczan. Jest to też spora odpowiedzialność, bo czasami mecz nie toczy się pod dyktando Vive. Kibice muszą pomóc w takich momentach drużynie. I tu trzeba pamiętać, że mówi się do kilku tysięcy ludzi. Każda osób, która jest na hali, może ocenić, co powiedziałem czy nie „palnąłem” jakieś głupoty. Ale z pewnością jest dużą frajdą usłyszeć po meczu, że była fajna atmosfera w hali. Jednak najważniejsi są kibice, ja jestem tylko dodatkiem do nich.
A najważniejszy mecz, najwspanialsze chwile?
- Było kilka takich spotkań, zaczynając od tych, gdy wygrywaliśmy Mistrzostwo Polski. Był taki play off cztery lata temu (w 2009 roku – przyp. red.), pierwszy sezon Bogdana Wenty w Kielcach, kiedy zdobyliśmy tytuł po piątym meczu. Pamiętam, jak na hali zgasło światło. Był to na pewno niesamowity mecz, olbrzymi doping na hali. Potem też zdarzały się niezapomniane pojedynki, jak te o dziką kartę Ligi Mistrzów czy ze znanymi zespołami europejskimi. Myślę jednak, że trzeba pamiętać również o złych meczach. To one uczą nas cieszenia się z sukcesów.
Fakt, że trenujesz piłkę ręczną, pomaga Ci w pracy w Vive?
- Oczywiście, że pomaga. Nie ma co ukrywać, że rozpocząłem treningi, bo chciałem poznać piłkę ręczną od drugiej strony. Uważam, że jeśli czegoś nie poczuje się na własnej skórze, to ciężko się na ten temat wypowiadać czy analizować mecz.
Czym dla ciebie jest AZS?
- Dla mnie i wszystkich chłopaków, którzy grają w AZS-ie, jest to olbrzymia pasja. Mimo że jesteśmy tylko amatorami, to doskonalimy swoje umiejętności i chcemy poczuć smak zwycięstwa na własnej skórze. I to jak najczęściej! Zawsze gramy po to, by wygrać.
Jesteś kapitanem naszej ligowej drużyny szczypiornistów. Jak wykorzystujesz w tym przypadku swoje dotychczasowe doświadczenia?
- Ciężko to porównać, tutaj jest tylko namiastka profesjonalizmu. Jednak mimo wszystko, dzięki zaangażowaniu kilku osób, w tym pewnie też moim, jesteśmy drużyną, która wyróżnia się spośród zespołów grających na tym poziomie. Pamiętam, że Bogdan Wenta wpajał w przeszłości każdemu zespołowi, że drużyna, jeśli chce być prawdziwą drużyną, to musi wyglądać tak samo, identyfikować się ze sobą. To musi to być jeden organizm. Spójrzmy na prosty przykład – zwykła ręka. Jak kogoś uderzymy jednym palcem, to ten palec może się złamać. Ale jeśli uderzymy całą pięścią, to ta ręka wytrzyma, bo ma dużo większą siłę rażenia.
Uprawiasz jeszcze inne dyscypliny sportowe poza piłką ręczną?
- Jeżdżę na nartach. W tym sezonie jednak byłem na nich tylko 2-3 razy. Przeszkodą jest brak czasu, który w większości poświęciłem na pracę i AZS. Większej ilości dyscyplin sportowych nie uprawiam, ale nie potrzebuję. Piłka daje ogromną frajdę. Jaka by ona nie była - czy większa czy mniejsza - to bierze się ją w ręce czy do nogi i z przyjemnością gra.
Pracujesz, studiujesz i trenujesz. Udaje Ci się pogodzić te wszystkie obowiązki?
- Studiowałem na naszym uniwersytecie ekonomię, którą już ukończyłem. W tej chwili jestem studentem zaocznym na zarządzaniu. Nie ma co ukrywać - nie jest mi łatwo. Spotykam się jednak z wyrazami wyrozumiałości, chociażby na uczelni, i w jakiś sposób udaje mi się to wszystko pogodzić. Aczkolwiek myślę, że tych zajęć mam nawet nadmiar.
Twój brat Piotrek gra obecnie w Czuwaju Przemyśl. Jak oceniasz jego karierę?
- Piotrek jest bardzo ambitnym zawodnikiem. Na pewno będzie chciał kontynuować swoją karierę na parkietach Superligi. Myślę, że to doświadczenie, które zdobył w ciągu tego roku, jest bardzo cenne i szkoda byłoby, żeby to zaprzepaścił i nie spróbował swoich sił w Superlidze w kolejnych sezonach. Jednak to wszystko zależy od tego, jak potoczą się rozmowy z ewentualnymi klubami, które byłyby zainteresowane jego osobą. I oczywiście od tego, co on sam zdecyduje.
Wymieniacie się między sobą doświadczeniami?
- Oczywiście, każda nasza rozmowa zaczyna się od tego, co tam słychać na treningu i w piłce ręcznej. Ten temat jest dominujący w moich relacjach z bratem i w ogóle u mnie w rodzinie, gdyż wszyscy emocjonujemy się szczypiorniakiem. W poprzednim sezonie Piotrek grał w Akademickich Mistrzostwach Polski, więc mieliśmy także okazję spotkać się na boisku i wzajemnie wymienić doświadczenia. Myślę, że w tym przypadku, to ja mogłem się uczyć od niego.
Wzorujesz się w swojej karierze sportowej na którymś z zawodników Vive?
- Mógłbym wzorować się na każdym z nich, bo od wszystkim nauczyłbym się strasznie dużo. Na pewno podpatruje tych zawodników, którzy są odpowiednim odniesieniem do moich walorów fizycznych, czyli Urosa Zormana czy Tomka Rosińskiego. Ciężko, żeby moim autorytetem był przykładowo Michał Jurecki - nie mam dwóch metrów i stu paru kilogramów wagi, żeby biegnąc naprzeciw zawodnika straszyć go już tylko posturą.
Twoja recepta na sukces?
- Myślę, że na pewno dążenie do celu i nie patrzenie na początkach swojej kariery na pieniądze, bo dzisiejszy świat jest bardzo skomercjalizowany. Warto przyjąć taką dewizę i zrobić te pierwsze kroki na przykład w formie wolontariatu, żeby czegoś się nauczyć. Potem, gdy człowiek skończy studia, nie jest tylko teoretykiem.
Jak zachęciłbyś młodych ludzi do trenowania piłki ręcznej i sportu w ogóle?
- Sport warto uprawiać dla samego siebie - człowiek czuje się lepiej, kiedy pobiega kilka razy w tygodniu. Można odreagować swoje stresy dnia codziennego, można wzmocnić się fizycznie i później być bardziej zadowolonym i uśmiechniętym na co dzień.
Co chciałbyś jeszcze osiągnąć w życiu sportowym i zawodowym?
- Mógłbym powiedzieć, że coś już w życiu osiągnąłem, ale myślę, że nie można się ograniczać. Trzeba cały czas wyznaczać sobie nowe cele. Na pewno moim zadaniem jest cały czas współtworzenie klubu Vive i wznoszenie go na jeszcze wyższy poziom. Oczywiście moje marzenia wiążą się z wydarzeniami sportowymi. Jestem kibicem piłki ręcznej w Kielcach od dziecka i marzę, o tym, żeby pojechać na Finał Ligi Mistrzów do Kolonii. A z takich rzeczy sportowych, jakie chciałbym osiągnąć jako zawodnik, to na pewno wygrać jeszcze niejeden mecz. I wraz z grupą kolegów, z którą trenuję, bardzo chcielibyśmy awansować do finału Akademickich Mistrzostw Polski.
Rozmawiał: Maciej Wadowski
fot. Patryk Ptak, Grzegorz Tatar
Wasze komentarze
Jedziemy wszyscy i miażdżymy ich we własnej hali! 10 kwietnia!
Jesteś znakomity na hali. Świetnie prowadzisz publikę. Keep going ..!
Jesteś znakomity na hali. Świetnie prowadzisz publikę. Keep going ..!