W Hiszpanii wiele rzeczy było niedogranych i zostawionych na zasadzie „jakoś to będzie”
Wspólne zdjęcie wolontariuszy z Barcelony
Podsumujmy...
Wyjazd do Barcelony dobiegł dość szczęśliwie do końca. To co pozostanie oprócz materialnych pamiątek, to przede wszystkim wspomnienia i wiele pozytywnych chwil spędzonych w wyjątkowym mieście razem z innymi wolontariuszami i uczestnikami mistrzostw.
O wolontariacie
Na początek kilka słów o ludziach, bez których tej imprezy by nie było. Przy organizacji meczów w Barcelonie pomagało około 160 wolontariuszy, z czego 6 osób było spoza Hiszpanii. Wszyscy byli podzieleni na podgrupy i byli rozliczani z powierzonych im zadań. Ewentualna pomoc innym ekipom była możliwa po ówczesnym wykonaniu swojej pracy. Wbrew pozorom, wolontariusze brali udział w całkiem poważnych projektach, takich jak: rozplanowanie ceremonii zakończenia, logistyka, transport drużyn i oficjeli IHF, asysta przy kontroli dopingowej, ochrona w hali. Jak sami widzicie – taka praca to nie tylko mop i czyszczenie parkietu oraz rozkładanie programów meczowych na krzesełkach.
Wśród wolontariuszy można było spotkać cały przekrój społeczeństwa w Hiszpanii. Byli uczniowie, studenci, pracownicy ministerstw, szpitali, policjanci, dyskotekowi ochroniarze czy barmani, ale także szerokie grono osób bezrobotnych i emerytów. Każdy znalazł dla siebie miejsce i w miarę sprawnie wypełniał swoje obowiązki, chociaż nie da się ukryć, że czasem trzeba było wołami zaciągać do pracy co bardziej leniwych (wiecie - Hiszpania, siesta i te sprawy). A że stanowili oni jakieś 40% ogółu, to efekt był mocno zróżnicowany ;). Z drugiej strony trzeba przyznać, że jak na Hiszpanię i popularność piłki ręcznej w tym kraju, to wolontariusze faktycznie byli fanami szczypiorniaka i nieprzypadkowo brali udział w tym przedsięwzięciu.
Moja rola w trakcie MŚ polegała na uczestniczeniu w pracach komisji dopingowej oraz doprowadzeniu zawodnika/lekarza danej drużyny do pokoju kontroli bezpośrednio po meczu. Nie powiem, żebym się przemęczał, bo kontrola była przeprowadzona tylko w 4 meczach, które odbyły się w Palau Sant Jordi. Dzięki temu mogłem więcej czasu spędzić z innymi grupami i oczywiście lepiej poznać Barcelonę.
O kibicach
Na meczu półfinałowym i finale, mimo że grała w nim ta sama Hiszpania, to na trybunach można było zobaczyć zupełnie różne grupy kibiców. Na niedzielny finał ściągnęli fani z całej Hiszpanii, o czym szeroko informowały hiszpańskie media, natomiast na meczu półfinałowym pojawili się głównie katalończycy. Jak wiadomo, ci ostatni z Hiszpanią się tak do końca nie utożsamiają i stąd atmosfera w trakcie finału była dużo żywsza. Mimo to, zdaniem delegatów IHF, mogła być zdecydowanie lepsza. Upominali nawet spikera i DJ'a, żeby zaangażowali publikę w doping, ale jak mecz jest rozstrzygnięty w 35. minucie, to ciężko cudów oczekiwać.
Najlepsze wrażenie na mnie zrobili Francuzi – nie tylko dla tego, że było ich najwięcej, ale widać było, że nie byli to kibice od wielkiego dzwonu i żywiołowo reagowali na wydarzenia na boisku oraz bardzo głośno dopingowali. Na samym finale stanowili grupę niemal tak liczną jak Hiszpanie, co było widać przy owacjach dla Daniela Narcisse'a, który otrzymał w przerwie meczu nagrodę dla najlepszego gracza roku 2012.
Na wyróżnienie zasługują również Macedończycy i oczywiście Polacy – obie grupy, choć niezbyt liczne, to głośno wspierały swoich zawodników i zdominowały halę w trakcie swoich meczów, odpowiednio z Niemcami i Węgrami.
O organizacji
Było słabo. W najprostszych sprawach typu wskazanie drogi, pomieszczenia lub konkretnej osoby – nie było większego problemu. Jednak, żeby załatwić poważniejszą sprawę, która już wymaga dobrej woli lub wykazania się zdolnością zwykłego „ogarnięcia się” - było zbywanie z miejsca. Na pracę organizatorów narzekali szczególnie dziennikarze i fotoreporterzy. Wiele rzeczy było niedogranych i zostawionych na zasadzie „jakoś to będzie”. Najprostszy przykład to nagminne wpuszczanie kamerzystów przed fotoreporterów, a to przecież od relacji tych ludzi zależy jak ludzie będą wspominali dane wydarzenie. W mixed-zone panowała całkowita samowolka, nikt nie pilnował czy telewizja X lub Y powinna stać w danym miejscu, czy może w ogóle nie powinna się tam znaleźć z kamerą.
Ciężko było dostać gadżety zrobione na mistrzostwa, a ich wykonanie, oraz ceny nie zachęcały do zakupu. Były sprzedawane jedynie w hali w trakcie meczu, a ich różnorodność nie powalała na kolana. W przedostatni dzień ujrzałem na swoje oczy maskotkę MŚ. Tak, dobrze widzicie – maskotkę MŚ. Czy ktoś z Was o niej słyszał lub ją widział? Jej widokiem byłem tak samo zdziwiony jak wtedy, gdy usłyszałem piosenkę Pectusa „Barcelona” w jednym z Irish Pubów w Barcelonie. Podobno grali piosenki, które mają w tytule „Barcelona”, no ale szanujmy się... Maskotka pojawiła się wprawdzie na kilku meczach MŚ, ale w Barcelonie była tak anonimowa, jak Stefan Kretschmar spacerujący wieczorem po głównym deptaku.
Pozostaje wierzyć, że w trakcie ME 2016 w naszym kraju, organizacja turnieju stanie się wzorem dla kolejnych krajów-gospodarzy dużych imprez. Na mundialu w Hiszpanii przebywało sporo przedstawicieli ZPRP, był obecny także jego prezes – Andrzej Kraśnicki. Na trybunach nie zabrakło również delegatów klubów sportowych, m. in. Prezesa Vive Targów oraz AZS Politechniki Koszalin.
Miejmy nadzieję, że poprzez obserwację tej imprezy, wyciągną odpowiednie wnioski, mając na uwadze turniej, który już za 3 lata odbędzie się w Polsce.
O tym, że świat jest mały
Pierwsi oraz ostatni Polacy, których poznałem w Barcelonie pochodzili... z Kielc. Pierwszego dnia w Parku Olimpijskim spotkałem mieszkańców Ślichowic, którzy przybyli do Barcelony na mecz tamtejszego klubu z Malagą. Dzień po meczu Polaków z Węgrami, w barze Can Paixano spotkałem kielczan z grupy Polish Handball Freaks. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ta knajpa nie ma nawet szyldu, a my w żaden sposób się ze sobą nie umawialiśmy ;) Choć trzeba przyznać, że klimat tego miejsca jest wręcz mistrzowski. Ostatniego dnia poznałem na lotnisku dwie koleżanki, które gdzieś tam podczas MŚ błysnęły przed oczami. Okazało się, że również pochodzą z Kielc i pisały relację z MŚ dla strony Vive.
Na koniec jeszcze o tym, że ktoś nade mną tam u góry czuwa...
Zaspałem na samolot powrotny do kraju, ale okazało się, że lot jest opóźniony. Czasem jak zdarzy Wam się wstać o 8.15 zamiast o 6.30, wiedząc, że samolot odlatuje o 9.30 – uwierzcie, człowiek jest bardzo kreatywny ;).
Pozdrawiam czytelników cksport.pl i do następnego!
Rafał Słoń
A my, jako redakcja CKsportu, serdecznie dziękujemy Rafałowi za wszystkie spostrzeżenia, którymi chciał podzielić się z nami i czytelnikami portalu. A korzystając z okazji, że dwa dni temu obchodził swoje 24 urodziny, życzymy mu wszystkiego najlepszego! W tym – kolejnych tak fajnych i ciekawych przygód, jak zakończone przed tygodniem mistrzostwa świata w Hiszpanii!
A wtedy... Łamy CKsportu ponownie staną przed nim otworem :)
I jeszcze jedno!
Przypominamy, że Rafał nie zapomniał o czytelnikach CKsportu i przywiózł dla Was z Barcelony kilka atrakcyjnych gadżetów! My Wam je rozdamy, ale o tym... wkrótce! :)
Wasze komentarze