Optymistyczna „złocisto-krwista” opowieść o zwycięstwie
Teraz może być już tylko lepiej – podkreślają „Koroniarze” po meczu z Ruchem Chorzów. Nie był to olśniewający mecz – oba zespoły w końcówce wyraźnie bały się stracić choćby jeden punkt, ale być może właśnie teraz drużyna Leszka Ojrzyńskiego nabierze pewności siebie i rzeczywiście zacznie w końcu wygrywać.
Inny scenariusz raczej nie wchodzi w grę, bo ewentualne porażki z Podbeskidziem, Ruchem w Pucharze Polski to... mogłaby być katastrofa. – Po remisie z Chorzowem nasze morale w pewien sposób zostały odbudowane. Zrobiliśmy pierwszy punkt w lidze. Jestem święcie przekonany, że złapiemy teraz dobrą serię, dzięki czemu będziemy piąć się w górę tabeli – przekonuje Zbigniew Małkowski.
Ostatni mecz, jaki został rozegrany przy ulicy Cichej w Chorzowie, nakazuje (przynajmniej mi) być umiarkowanym optymistą. Apogeum wszelkiej krytyki przypadło na spotkanie z Lechią Gdańsk, w którym kielczanie zagrali tragicznie. Tym razem, w konfrontacji z Ruchem, było znacznie lepiej. Korona zdołała sobie wypracować kilka dogodnych sytuacji i nawet jedną z nich wykorzystać. Na piedestał wyciągniemy jeszcze świetną interwencję Zbigniewa Małkowskiego i aż serce roście.
Wszystko to, mimo (dziwnych – są już nawet teorie spisowe na ten temat!) problemów żołądkowych, jakie dotknęły naszych piłkarzy. – Trzeba było sobie jakoś radzić z przeciwnościami losu. Maciek Korzym podjął męską decyzję, że nam nie pomoże, wszedł „Kuzi” i z tego trzeba się cieszyć – kwituje Małkowski.
No właśnie – Maciej Korzym, czyli kolejny argument, który przed spotkaniem z Podbeskidziem pobudza we mnie ostatnie bastiony pozytywnego myślenia. Kontuzja wyleczona, więc chyba już nic (oby tak było) nie stanie na przeszkodzie, by w końcu zobaczyć go w akcji. „Korzeń” być może zbyt wielu bramek w sezonie nie strzela, ale od początku rozgrywek wyraźnie widać, że bez niego „złocisto-krwiści” nie są tą samą drużyną. W tych starciach nie było nikogo, kto mógłby skutecznie rozbijać defensywę rywala. Ten gość, kiedy dostaje piłkę, po prostu bierze na swoje „plecy” dwóch, trzech grajków ekipy przeciwnej i biegnie. Po prostu biegnie. A reszta ma więcej miejsca i okazji na zdobycie bramki.
– Brakowało nam Maćka. Bardzo był zmotywowany. Urodził mu się syn, więc liczył, że wyjdzie na mecz i strzeli bramkę. My również chcieliśmy zobaczyć go na boisku, ponieważ dla tego zespołu jest to silna postać zarówno piłkarska, jak i mentalna. Mam nadzieję, że już w piątek zagra z Podbeskidziem – mówi Krzysztof Kiercz, obrońca „żółto-czerwonych”.
– Po tym, co dzieje się w szatni, ostatnich treningach i nawet tym remisie widać, że wracamy na dobre tory. Mam nadzieję, że w kolejnym spotkaniu będziemy już tą Koroną z poprzedniego sezonu. Jest serce w tej drużynie. Zaczynamy marsz po punkty – dodaje Kiercz.
O Podbeskidziu można pisać wiele, ale nie sądzę, żeby zawodnicy Roberta Kasperczyka w najbliższym starciu ugrali choćby jeden punkt. Z Ruchem chcieliśmy zrobić wszystko, byle tylko nie przegrać, stąd paraliż w końcówce spotkania. Teraz powinno być inaczej. Lepiej! Warto poczekać do piątku, bo szykuje się potyczka, którą aż miło będzie się komentować, relacjonować i przede wszystkim oglądać.
Wiem, że opieranie swojej wiary w zwycięstwo na jednym zawodniku i przeciętnym spotkaniu z Ruchem można nazwać skrajną głupotą, ale po prostu mam dobre przeczucia... Słabe uzasadnienie. Czekamy na piątkowy mecz. Start – 18.00.
fot. Paula Duda
Wasze komentarze