Krajobraz po Lechii: zero punktów, zero goli, od tego wszystkiego głowa już boli
Jeśli po meczu we Wrocławiu pojawiały się głosy mówiące o tym, że jest źle, to co powiedzieć o sobotniej wpadce z Lechią Gdańsk? Cytując klasyka „wypada tylko przeprosić kibiców”. Tak słabej Korony nie oglądaliśmy od bardzo dawna, stąd też podwójne rozczarowanie spotkaniem z gośćmi znad morza.
Pozytywy
Ciężko je znaleźć. Czy są w ogóle jakiekolwiek? Cieszyło to, że kielczanie atakowali od momentu czerwonej kartki dla Marcina Pietrowskiego, ale cóż z tego, skoro te ataki były kompletnie bezużyteczne. Mimo szczerych chęci naprawdę niemożliwym jest wymienienie chociaż jednego pozytywu z ostatniego meczu „żółto-czerwonych”...
Choć nie! Powrót młyna! Absolutny hit tego widowiska. Czyż to nie ironiczne, że fantastycznie grająca drużyna nie mogła liczyć na doping w Kielcach, a teraz role jakby się odwróciły?
Negatywy
Tutaj chyba tematów nie zabraknie... Wszystko zaczęło się od złego zagrania Aleksandara Vukovicia. Doświadczony Serb prostym błędem na połowie rywala sprokurował kontrę, której efektem było trafienie Ricardinho. Na domiar złego lider kieleckiej drużyny musiał jeszcze w pierwszej połowie opuścić boisko z powodu kontuzji. Dzięki przerwie reprezentacyjnej „Vuko” będzie miał szansę dojść do siebie już na wyjazdowy mecz z Ruchem.
Próby szturmowania bramki przeciwnika – absolutnie wszystkie. Tak nieporadna Korona chyba jeszcze nigdy nie przebywała na boisku za czasów trenera Leszka Ojrzyńskiego. W meczu z Lechią wróciły jednak wszystkie koszmary, którymi „złocisto-krwiści” straszyli za kadencji poprzednich szkoleniowców. Mimo gry w przewadze przez ponad godzinę, kielczanie nie tylko nie zdobyli bramki, ale też na dobrą sprawę nie zagrozili Michałowi Buchalikowi. Katastrofalne centry i fatalne podania to niestety był znak firmowy „żółto-czerwonych” w sobotnie popołudnie.
Nic nie funkcjonowało w Koronie jak należy. Absolutnie każda formacja męczyła oko kibiców. Kolejny raz zabrakło charakterystycznej walki o każdy centymetr murawy – a więc rzeczy, dzięki której „złocisto-krwiści” zdobyli trochę punktów w zeszłych rozgrywkach. Może brakować umiejętności piłkarskich, ale chęć do gry musi być zawsze – niezależnie od przeciwnika, pogody, czy też innych czynników...
Widok na przyszłość
Kielczan czeka teraz wypad na Śląsk i walka o punkty z tamtejszym Ruchem. „Niebiescy” póki co tak samo jak Korona są największym rozczarowaniem tego sezonu. Pozostaje mieć nadzieję, że dzięki dwutygodniowej przerwie w rozgrywkach trener Ojrzyński natchnie swój zespół do walki na boiskach ekstraklasy. Mimo fatalnej postawy w pierwszych trzech meczach, jeszcze nic straconego. Tym bardziej, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że to liga polska, a nie na przykład włoska czy niemiecka. Tam takie wejście w sezon mogłoby z miejsca skazywać na walkę w dolnych rejonach tabeli. A u nas? Jak pokazały zeszłe lata, w kilka kolejek lider może zajmować za chwilę miejsce ostatnie, a ekipy teoretycznie słabsze - te wysokie. Można rzec – „we will say what time will tell”. Pożyjemy, zobaczymy…
fot. Oskar Patek
Wasze komentarze
Oglądałem ostatnio losowanie LM i LE i widziałem zmartwioną minę pana Infantino. Chłopina nie mógł sobie wydarować, że w tym gronie nie ma żadnego polskiego klubu a szczególnie Korony z Kielc.
Aha wypie...ć Lecha, Szlakotina, Żewłakowa bo to są jak do tej pory największe pomyłki. Ogrywać młodych wychowanków.
Niestety to chyba koniec LO w Koronie, chłopcy się wkurwili, wiadomo za co... i go spuszczą w międzyczasie okaże się, że są zaległości finansowe i wszystko będzie jasne.
Mecz z Ruchem będzie w plecy i zmiana trenera po 4 kolejce. Następca będzie PC.
za co piłkarzyki się wkurzyły na Ojrzyna?