Kabaret skeczów męczących
Wydawało się, że okręt Marcina Sasala wrócił już na właściwy kurs i mimo przeciwności losu, uparcie mknie do przodu. Nic z tego, porażka z Ruchem Chorzów, choć przytrafiła się w Wielką Sobotę, była prawdziwym śmigusem-dyngusem dla "złocisto-krwistych". Korony nie poznawali nawet jej boiskowi rywale z Chorzowa.
– Wreszcie widać było tę walkę. Teraz już nikt nie będzie mógł nam zarzucić, że przeszliśmy obok meczu. Iskry leciały na boisku, ale o to chodziło. Jesteśmy święcie przekonani, że było to spotkanie na przełamanie. I że wróciła ta Korona, za którą wszyscy tęsknili – mówił nam po remisie z Wisłą Kraków bramkarz kieleckiej drużyny, Zbigniew Małkowski. Dziś chyba nikt nie ma wątpliwości, że gdyby "żółto-czerwoni" w mecz z Ruchem włożyli tyle samo ambicji i zadziorności, co wtedy, to chorzowianie do domu wracaliby w dużo gorszych nastrojach.
To był typowy mecz na remis, Ruch wygrał szczęśliwie. – Mieliśmy farta przy tej bramce – przyznał po spotkaniu Maciej Jankowski, zdobywca jedynego gola. – To był odruch. Przecież nie wypracowałem sobie tej bramki, po prostu wpadłem z impetem i wykorzystałem błąd gospodarzy.
Tyle że od kieleckiej drużyny po meczu u siebie oczekiwaliśmy dużo więcej. Liczyliśmy na walkę o zwycięstwo, być może nawet na wygraną wyższą niż jedną bramką. Zresztą, nie tylko my. – Korona zupełnie nie przypominała tego zespołu z dwóch poprzednich spotkań ze Śląskiem i Wisłą – to Rafał Grodzicki, kapitan Ruchu. – Nie zagrali tak, jak się tego spodziewałem – dodał Jankowski. "Złocisto-krwiści" byli faworytami tego meczu, a tymczasem bramkarzowi Matko Perdijicowi zagrażali niezwykle rzadko. Najlepszą okazję stworzyli rezerwowi – Piotr Malarczyk i Dawid Janczyk, ale i w tej sytuacji do ideału brakowało sporo.
Zrzucanie winy na konieczność gry atakiem pozycyjnym to tylko wymówka. – Przeciwnik cofnął się na własną połowę, nastawił się na kontrataki. Jeden mu wyszedł i wygrał mecz – tłumaczył Małkowski. Tylko że podobną taktykę we Wrocławiu zastosowali zawodnicy Korony. Wtedy było dobrze, teraz nie.
– W szatni zastanawialiśmy się, dlaczego sami sobie strzeliliśmy tę bramkę. Ruch nie stworzył zbyt wielu sytuacji, a my w ataku biliśmy głową w mur. Chorzowianie przyjechali po jeden punkt, a zgarnęli trzy. Mało jest zespołów, które potrafią grać w Polsce atakiem pozycyjnym, a ten mecz pokazał, że mamy pod tym względem duże braki. Dobrze, że i tak stworzyliśmy sobie jakieś sytuacje, ale w takim spotkaniu trzeba je bezlitośnie wykorzystywać – mówił wyraźnie niepocieszony Grzegorz Lech, który w sobotę opuszczał stadion ze spuszczoną głową.
Grzegorz Lech to jedyny pozytywny akcent tego meczu
Lecha na łamach naszego portalu krytykowaliśmy kilkakrotnie, ale tym razem w spotkaniu pokazał się z bardzo dobrej strony. Był aktywny, widoczny i starał się zaskakiwać rywali różnymi zagraniami. Próbował rozruszać kolegów z drużyny, ale to wszystko na nic. Środkowy pomocnik nie miał wsparcia w swoich skrzydłowych, a bez ich pomocy nie mógł wiele zdziałać. Zwłaszcza przy takim zmasowaniu w środku boiska. – Uznaliśmy, że zagęszczenie środkowej strefy będzie właściwą drogą. I tak było, Korona miała z tym ogromne problemy – zauważył Grodzicki. Na grę skrzydłowych narzekał też Marcin Sasal.
W końcówce do ataku przeszedł Pavol Stano, ale chociaż umiejętności Słowaka w ofensywie bardzo cenimy, to był wyraźny znak, że Koronie zupełnie z przodu nie idzie. – Byliśmy na to przygotowani, bo wiemy, na co go stać. Dlatego tak agresywnie pilnowałem go przy stałych fragmentach gry. Zabezpieczyliśmy ten tył i Pavol nie mógł nic zdziałać – przyznał Marek Szyndrowski. A gdy nawet chorzowianie zostawili Stano niepilnowanego, to ten w powietrzu zderzył się z... Aleksandarem Vukoviciem.
Wspomniana sytuacja była idealnym podsumowanie tego meczu. – To był Kabaret Skeczów Męczących – napisał na forum jeden z internautów, ale sądzimy, że chłopaki z prawdziwego kabaretu mogliby się za to porównanie nieźle obrazić.
Jeśli musimy na siłę szukać jakiegoś pocieszenia, to chyba tylko takiego, że Korona w Wielką Sobotę grać wyjątkowo nie lubi. A raczej zupełnie jej to nie wychodzi. W ubiegłym sezonie właśnie w święta przegrała w Gliwicach z Piastem 0:1, ale od tamtego spotkania rozpoczęła marsz w górę tabeli.
W następnym meczu na Arenie Kielc rywalem gospodarzy był GKS Bełchatów. Tamten mecz zakończył się remisem 1:1. Teraz w sobotę Koronę również czeka starcie z GKS-em, ale w Bełchatowie (godz. 14.45). Tylko czy taki rezultat będzie zadowalający?
To naprawdę trudne pytanie, ale po tym, co zobaczyliśmy w sobotę, chyba wzięlibyśmy go w ciemno.
fot. Paula Duda
Wasze komentarze
A gdzie wolność wypowiedzi?
Chłopaki jesteśmy z wami ;) !
Policjanci mówią, że mężczyźni zakłócali przebieg meczu wulgarnymi okrzykami. STADIONOWI CHULIGANI (…)