Baraże, które Korona miała przegrać. „Nie spotkałem się z czymś takim przez 44 lata”
Trwa przedsprzedaż książki „Koroniarze", której portal CKsport.pl jest patronem medialnym. Publikujemy jej fragmenty, cofając się w czasie do początku lat dziewięćdziesiątych.
W 38 drugoligowych spotkaniach kielczanie sięgnęli po 34 punkty. Odra Wodzisław Śląski, Stal Rzeszów oraz Zagłębie Wałbrzych, które się utrzymały – po 35, więc wiadomo, co działo się w końcówce sezonu. Mimo znalezienia się pod kreską, Korona, wskutek reorganizacji rozgrywek, miała jeszcze szansę utrzymać się na drugim szczeblu dzięki barażom. Kielczanie rywalizowali z Ostrovią Ostrów Wielkopolski. Na przestrzeni całego sezonu zdobyła ona o 12 „oczek” mniej od Koroniarzy, ale przed meczami barażowymi nie miało to żadnego znaczenia.
Rozgrywane w Kielcach spotkanie numer jeden zakończyło się pewnym zwycięstwem gospodarzy 3:0. Bramki zdobyli Wnuk, Fendrych i Kozak. „Zobaczycie, co będzie u nas” – odgrażali się rywale, ale mało kto brał ich słowa na poważnie. Sprawa utrzymania wydawała się przesądzona i kielczanie jechali na rewanż do Ostrowa pewni swego. Gdy dotarli na miejsce, szybko spostrzegli jednak, że kroi się coś śmierdzącego. Obok stadionu Ostrovii znajdowała się kawiarnia, gdzie szykowano wielki bankiet. Wyglądało to na jakieś wesele.
Ktoś z kieleckiej ekipy zagaił do jednego z kelnerów i wtedy wszystko stało się jasne.
– Żadne wesele. Po meczu gospodarze będą świętować utrzymanie – przyznał.
– Co jest, kur...? – zaczęli zastanawiać się Koroniarze. Na ich pytanie, już na murawie, szybko odpowiedział sędzia Kazimierz Mikołajewski z Płocka, na linii pomagał mu młodziutki wtedy syn.
Od pierwszej minuty w zasadzie każdy gwizdek był przeciwko gościom. Mikołajewski wyrabiał nieprawdopodobne rzeczy.
– Arbiter po kolei wyrzucił z ławki na trybuny Mariana Puchalskiego, doktora Kubika i masażystę Ceckę. Ale to nie wszystko – wspomina Paweł Wolicki. Do przerwy utrzymywał się jeszcze bezbrakowy remis, lecz w drugiej połowie Ostrovia strzeliła dwa gole w ciągu kilku minut, w tym jednego z rzutu karnego. Sędzia dwoił się i troił, konsekwentnie dążąc do założonego celu. Gospodarze dostawali mnóstwo wolnych, arbiter w zasadzie sam tworzył im sytuacje bramkowe. Działy się cuda. W międzyczasie z boiska wyleciał Fendrych.
– Jakoś na początku meczu wyszedłem sam na sam z bramkarzem. Chciałem wykończyć akcję „Panenką”, ale niestety piłka trafiła w poprzeczkę. Gdybym strzelił, sprawa byłaby pewnie przesądzona. A tak sędzia robił później, co chciał. Strasznie się męczyliśmy. Pierwszą żółtą kartę dostałem za faul, którego nie było. Drugą – za faul i odkopnięcie piłki. Wyleciałem z boiska na początku drugiej połowy – mówi „Andzia”.
– Każde dojście do przeciwnika i nawet najmniejszy kontakt z nim kończył się faulem dla Ostrovii. Sędzia gwizdał w zasadzie po każdym wyskoku do głowy. Nie mogliśmy odezwać się do niego choćby słowem – wspomina Waldemar Szpiega.
Na szczęście w samej końcówce do siatki na 1:2 trafił Wnuk. Sytuacja się uspokoiła, chociaż prawidłowo zdobyta bramka mogła zostać nieuznana. Sędzia główny pobiegł do bocznego, spytać go, czy da się tego gola jakoś odkręcić. Ten rozłożył ręce, ale Mikołajewski senior udał się do drugiego asystenta, który normalnie nie miałby przecież prawa głosu, bo znajdował się daleko od akcji. Panowie sobie rozmawiali, a Koroniarze drżeli, czekając na ostateczną decyzję. Można przypuszczać, że gdyby gol nie został uznany, to Ostrovia lada moment wpakowałaby piłkę do siatki. Choćby rękami. Po dwóch, trzech minutach szukający jakiejkolwiek nieprawidłowości sędzia główny wskazał jednak na środek boiska.
– To wszystko bardzo się przedłużało. Sytuacja była kuriozalna, przez 44 lata się z czymś takim nie spotkałem. W końcu jednak poczuliśmy wielką ulgę. Wiedzieliśmy już, że się utrzymamy. Zaistniałe okoliczności tylko zwiększyły radość – wspomina Wolicki.
Opowiada Tomasz Tokarczyk:
– Pamiętam, że jeszcze przed meczem, gdy wyszliśmy zobaczyć murawę, w tunelu podszedł do mnie kibic. Starszy facet. „Tokarczyk, będziesz miał nogi połamane!” – zakomunikował. Mikołajewski, oczywiście patrząc z jego perspektywy, popełnił w tym meczu kluczowy błąd. Na samym początku mógł odgwizdać jedenastkę dla Ostrovii. Gdyby rywale dostali tego karnego, nie moglibyśmy mieć wielkich pretensji. On jednak tego nie zrobił. Biorąc pod uwagę to, co działo się w dalszej części spotkania – nie mam pojęcia dlaczego. Może uznał, że jest za wcześnie i później będzie miał do tego lepsze okazje? Na szczęście Mirek Wnuk trafił do siatki. Sędziowie długo się zastanawiali, czy uznać tego gola. Zrobiło się gorąco, ale musieliśmy zachować spokój – wspomina „Tokarz”.
Po wszystkim piłkarze i działacze Ostrovii byli załamani i jednocześnie mocno wkurzeni. Wcześniej nie brali pod uwagę tego, że ich plan może wziąć w łeb, i nawet się z tym nie kryli. Do kielczan mieli wręcz pretensje. „Przecież macie w Kielcach jeden drugoligowy klub. Po co wam dwa?” – pytali, bo awans właśnie wywalczyli Błękitni.
Książkę „Koroniarze” można zamówić na stronie W TYM MIEJSCU. Trwa przedsprzedaż.
fot: Pixabay
Wasze komentarze
Podobnie było w 3 lidze przed awansem jak nam gwizdali i taka Stalowa Wola schodziła z boiska jak nam "dawali" karnego.
Najpierw Cracovia, potem my.
Nas ukarano degradacją o jedną klasę rozgrywkową, a Cracovię -5 punktami oraz 1 mln zł grzywny, którą sobie sami (sic!?) wymyślili.... dlatego do piłki nożnej nie chcą wchodzić poważni sponsorzy.
Co za idiotyczne tłumaczenie. Każdy mógł tak powiedzieć. I co, nagle tylko bogaci mogą awansować? Okrutnie gwałcisz logikę próbując usprawiedliwiać kupowanie meczów przez Pawła Wolickiego, a w szczególności Wdowczyka i Woźniaka, który dzisiaj pracuje przy reprezentacji.
Czarna mafia sędziowska znalazła sobie tzw. dojne krowy w postaci bogatszych klubów.
Dochodziło nawet do kuriozalnych rzeczy, gdzie dla uczciwego sędziowania obie drużyny musiały się zrzucać...