Pająk: Nie mamy killera. A ten Gonzalez... Był rewelacyjny
Po zakończeniu sobotniego meczu z BBTS-em Bielsko-Biała, siatkarze Effectora Kielce padli na parkiet. Bo choć gospodarze włożyli mnóstwo sił w ten mecz, to trzy punkty i tak powędrowały do Bielska. - Porażka w takich okolicznościach boli – przyznaje Grzegorz Pająk, rozgrywający kieleckiej drużyny.
Co czułeś po ostatniej akcji meczu?
- Złość... Przede wszystkim złość. Ja naprawdę mogłem wyjść na parkiet ponownie i rozegrać ten mecz raz jeszcze. Bo uważam, że graliśmy dobrą siatkówkę. Walczyliśmy z Bielskiem jak równy z równym. Oczywiście, goście nie położyli, walczyli tak, jak my to robiliśmy niedawno w Częstochowie. Wyszli na boisko, byli mocno skupieni, myśleli tylko o wygranej. Ale my tak samo zagraliśmy – z werwą i ogniem. Niestety jednak - przegraliśmy. Cieszy mnie jedynie nasza postawa, która na pewno nie była taka jak w środę w spotkaniu z Treflem Gdańsk.
Wiele już na parkietach siatkarskich widziałeś, ale taka walka, jak w czwartym secie rzadko się zdarza.
- Bez wątpienia tak. To fajna sprawa, żeby taką końcówkę zagrać. Wtedy sprawdza się samego siebie. Możemy zobaczyć, jak zareagujemy w stresującej sytuacji, co zrobimy. Bo nie jest problemem podjąć decyzję przy stanie 5:5 czy 7:7, ale gdy jest 37:37, a zaraz potem piłkę meczową ma rywal, to ręce mogą się zawiązać. I zrobią coś, czego absolutnie byśmy nie chcieli. Ale jak widać nasze ręce dobrze sobie radziły. Niestety, w końcówce wpadły nam dwie głupie piłki i przegraliśmy. Brawo dla Bielska.
Nerwowo było na boisku. Trochę się posprzeczaliście z przeciwnikami.
- Wszyscy znamy się na boisku, ale tutaj górę biorą emocję. Gdy gra się tak długi i nerwowy set, to takie zachowania się zdarzają. Były jakieś niepotrzebne pokrzykiwania po łatwych obronach, albo ktoś się dziwnie patrzył na drugą stronę... I tak to się później kończy. Na szczęścia sędzia fajnie na to reagowała, uspokajała towarzystwo.
Czyli była to taka delikatna prowokacja?
- Tak z jednej, jak i z drugiej strony. To gra na nerwach. Wiadomo, że u niektórych zawodników może to wpłynąć na brak dobrej, chwilowej dyspozycji, a to w takich momentach ma znaczenie. Przeciwnik może się „zagotować”, odda w prosty sposób dwie piłki. Jak widać jednak w sobotę się to nie sprawdziło, bo końcowy wynik był korzystny dla Bielska.
Mówisz o dobrej grze, ale wróćmy do tego, co działo się w dwóch pierwszych setach. Pierwszego wygraliście dość pewnie, ale w drugim spisaliście się już bardzo słabo. I przegraliście 17:25.
- Męczyliśmy się w ataku. Do tego powpadało nam sporo asów. Było mnóstwo nieporozumień w naszym przyjęciu. Szkoda, bo w ostatnich 6-7 meczach wyglądało to już bardzo fajnie, dobrze sobie radziliśmy. Niestety, w meczu z BBTS-em zawodziła komunikacja w drugiej linii. Wpadły 2-3 głupie piłki i zrobiło się nerwowo. Do tego mało kto potrafił wziąć odpowiedzialność na swoje barki i tak to wyglądało. Potem jednak zaczęliśmy rozkręcać się z punktu na punkt i w czwartym secie walczyliśmy już jak równy z równym.
Może właśnie to był wasz problem w sobotę – brak lidera w zespole? Bielsko miało rewelacyjnego Jose Luisa Gonzaleza, a bardzo dobrze grał też Serhij Kapelus.
- My od początku sezonu wygrywamy całym zespołem. Nie mamy w zespole takiego killera. Oczywiście, zdarza się, że w meczu widać, gdy ktoś jest w gazie. Wtedy wykorzystujemy go do maksimum. W Częstochowie takim graczem był Adrian Staszewski, który kończył wszystko na lewym skrzydle. Graliśmy na niego i zdobył MVP. Co do Bielska – najciekawsze jest to, że Gonzalez odpoczywał w tym tygodniu, bo skręcił kostkę. Ale w Kielcach już na nasze nieszczęścia zagrał. I to jak! Był rewelacyjny, kończył ataki z takich piłek, że aż się to w głowie nie mieści. Myślę, że Argentyńczyk już drugi raz takiego meczu nie powtórzy...