Niegdyś Kusza, teraz… tylko Gajtek
Wielkie nadzieje, spektakularny transfer i… niestety na tym kończy się lista sukcesów bytomskiej armaty w Koronie. Dzisiaj, w „złocisto-krwistych” barwach nie chcą go już widzieć włodarze kieleckiego zespołu, trener umieścił go na czarnej liście, a kibice z pewnością nie będą za nim płakać.
„Gajtek” na świat przyszedł w 1980 roku. Swoją karierę piłkarską rozpoczął w rodzinnym Bytomiu, gdzie zaciągnął się do juniorskich Szombierek. Nie zabawił tam jednak długo, ponieważ już w 1999 sięgnął po niego inny śląski zespół, GKS Katowice. Gajtkowski wraz z „Gieksą” awansował do pierwszej ligi. Wtedy jednak był jeszcze za młody na grę w podstawowym składzie i nie miał żadnego sportowego wkładu w sukces kolegów.
Już w następnym sezonie popularny „Kusza” zaliczył swój debiut w ekstraklasie - bezbramkowy remis z Ruchem Chorzów. Ten mecz jeszcze nie odkrył ogromnego potencjału zawodnika. Później już jednak – powoli otrzymując szansę w kolejnych spotkaniach ligowych – „Gajtek” wspinał się po szczeblach wielkiej kariery.
W kolejnym sezonie talent śląskiej armaty wręcz eksplodował. Gajtkowski w Katowicach strzelał bramki zaważające o rezultacie końcowym wielu spotkań. Jego kariera zapowiadała się wręcz imponująco, a zawodnikiem zainteresowały się najlepsze polskie kluby. W wieku 21 lat wraz z dorobkiem dwunastu bramek, „Gajtek” opuścił ówczesny Dospel.
Krzysztof Gajtkowski zimą przeszedł do Lecha Poznań, który w tamtych czasach dopiero budował swoją potęgę. Początek prezentował się obiecująco – już na wstępie ślązak zdobył dla „Kolejorza” dwie bramki. Później było jednak dużo gorzej, bo popularny napastnik musiał czekać aż dziesięć kolejek na to, by znów wstrzelić się w świątynię rywala. W meczu z Pogonią Szczecin „Kusza” wystrzelał się za wszystkie czasy - zdobył pięć bramek, co przyczyniło się do istnej rzezi szczecińskich niewiniątek.
Piłkarz jednak w dalszym ciągu nie potrafił przełamać złej passy jaka go dopadła w Poznaniu. Postanowiono więc wypożyczyć „Gajtka” do byłego pracodawcy, GKS-u. Zmiana otoczenia jednak na niewiele się zdała - snajper szybko wrócił do „Kolejorza” i stracił miejsce w wyjściowej jedenastce.
Przełom nastąpił dopiero w jesieni 2005 roku, gdy Gajtkowski wraz z Piotrem Reissem nie mieli sobie równych napastników w całej Polsce. Sam „Reksio” bardzo optymistycznie wspomina okres współpracy ze śląskim snajperem. – Gdy kupił sobie w Poznaniu swój pierwszy samochód, niemal od razu mu go skradziono. Kibice jakimś cudem pomogli Krzysztofowi jednak odzyskać auto – wspomina jeden z bohaterów afery korupcyjnej. Po tym zdarzeniu „Rejsik” wraz kolegami namawiali swojego znajomego, by ten czym prędzej ubezpieczył swój samochód. Formalności dotyczące ubezpieczenia piłkarz musiał uregulować w rodzinnym mieście, na co dostał dwa dni. Niestety, po powrocie sytuacja się powtórzyła i „Kusza” znów został okradziony – Koledzy próbowali „Gajtka” pocieszać, mówiąc: - Nie martw się, przynajmniej teraz masz ubezpieczenie. I wtedy okazało się, że „Gajtek” chciał „przechytrzyć” złodziei. Na Śląsk, owszem, pojechał, pobawił się, ale samochodu nie ubezpieczył. Tym razem już nie udało się go odnaleźć – opisał Reiss w swojej książce „Spowiedź piłkarza”.
Inna zabawna sytuacja zawarta w spowiedzi Reissa, opowiada o kulisach zapisu do przedszkola dziecka Gajtkowskiego i jego partnerki, Sonii. – „Gajtek” zamierzał syna zapisać do przedszkola i o pomoc w tej sprawie poprosił prezesa Majchrzaka i menedżera klubu Erdmana. Ci chcieli mu ułatwić życie, wypełniając wspólnie z nim papiery z danymi dziecka i rodziców. Gdy spytali o wiek dziecka, „Gajtek” po raz pierwszy zadzwonił do Sonii z zapytaniem o to, ile lat ma ich syn. Wiedząc już, w jakim jest wieku, natknął się na kolejną barierę, gdy spytano go o imię matki dziecka. Wtedy po raz kolejny sięgnął po telefon i zadzwonił do Sonii z wątpliwością: - Sonia, ty masz naprawdę Sonia na imię, czy tylko tak na ciebie godoją.
Wielka gra Krzysztofa w Lechu nie trwała zbyt długo, bowiem skuszeni wielką sumą poznaniacy postanowili go sprzedać do rosnącej w siłę kieleckiej ekipy Ryszarda Wieczorka. Z początkiem 2006 roku „Gajtek” oficjalnie został graczem Korony Kielce. Był to najkosztowniejszy transfer w historii „złocisto-krwistych”. Niestety wydane na niego 1,2 mln złotych śmiało można nazwać największą klapą transferową w dziejach kieleckiego zespołu. Z „Kuszy” pozostała tylko stara cięciwa niezdolna do gry na wysokim poziomie. W przeciągu 33 spotkań rozegranych na boiskach ekstraklasy w barwach żółto-czerwonych, piłkarz strzelił tylko dziesięć bramek.
Na domiar złego Gajtkowski w niedługim czasie zdołał popaść w niełaskę kibiców, którzy znienawidzili go po tym, jak „Kusza” w jednym z wywiadów stwierdził, że jego przejście na kielecką arenę było błędem. A fakt, iż za każdym razem wolał jeździć ponad trzy godziny z Bytomia do stolicy województwa świętokrzyskiego niż zamieszkać w Kielcach, dolewał tylko oliwy do ognia. Ponadto liczne kontuzje wyłączały gracza z udziału w spotkaniach piłkarskich.
Trwało to aż do wyjścia na jaw afery korupcyjnej, po której Korona została zdegradowana. Gajtkowski ani myślał na dłużej zostać na zapleczu ekstraklasy. Ratunkiem dla dezertera okazało się wypożyczenie do Polonii Warszawa. Jednak tam „Gajtek” również ekstraklasy nie zwojował. Wraz z powrotem kieleckiej ekipy na szczyt polskich rozgrywek, ślązak ponownie zawitał na Ściegiennego.
I tym razem nastąpiła powtórka z rozrywki, bo „Gajtek” znów dał wszystkim wielkie nadzieje na powrót do formy. Zdobywając bramkę w pierwszej kolejce ekstraklasy poniekąd dał on wiarę również sobie: – Chciałbym jeszcze kiedyś wyjechać za granicę, poczuć smak innej piłki, ale by tak się stało, najpierw muszę strzelić sporo bramek dla Korony – stwierdził Gajtkowski na łamach "Gazety Wyborczej". Na tym się jednak skończyło. Bytomski snajper – mimo bramki strzelonej na stadionie przy ulicy Łazienkowskiej – najzwyczajniej w świecie grał słabo… Napastnik po rundzie jesiennej do swojej dziesiątki mógł doliczyć tylko dwie kolejne bramki. Na dodatek „Kusza” chyba zbyt bardzo wziął sobie do serca barwy klubowe, ponieważ jedyne co udawało mu się zdobywać z ogromną łatwością, to… kartoniki. W przeciągu 43 spotkań, napastnik zdobył aż czternaście żółtych oraz dwie czerwone kartki.
Dzisiaj wszyscy z niecierpliwością oczekują odejścia Gajtkowskiego z kieleckiej Korony. Bardzo prawdopodobne jest, że „Gajtek” od przyszłej rundy zacznie strzelać w lidze drugiej, bo dziś zaczyna testowe treningi w Ruchu Radzionków. Prezes „Cidrów”, Tomasz Baran nie oferuje jednak piłkarzowi "kokosów": – Gdzieś wyczytałem, że oferujemy mu miesięczną pensję na poziomie 20 tysięcy złotych. To nieprawda. Tu nie można dużo zarobić. Z tym że wypłatę odbiera się na czas. Jeśli udałoby nam się pozyskać Krzysia Gajtkowskiego, zarabiałby na poziomie II-ligowym. Każdy tu gra za takie pieniądze – podkreśla w wywiadzie dla sportslaski.pl.
Obserwując Krzysztofa Gajtkowskiego śmiało można stwierdzić, że jego niebywały talent do gry w piłkę został zmarnowany. Wielki początek, szybka kariera w ekstraklasie, ciężki pieniądz, piekielna skuteczność oraz powolna śmierć tego wszystkiego. Dzisiaj jesteśmy świadkami zmierzchu jego nadzwyczajnych zdolności i raczej nie ma co oczekiwać kolejnej młodości „Gajtka”.
Jaka przyszłość czeka Krzysztofa Gajtkowskiego?
Wasze komentarze