Marek Motyka: Gdybym został w Koronie, nie grałaby gorzej niż teraz
Marek Motyka w Koronie Kielce pojawił się w bardzo trudnym momencie. Na finiszu rozgrywek pierwszej ligi przejął drużynę, której awans wymykał się z rąk. I zdołał powrócić z „żółto-czerownymi” do elity, ale tam pożegnano się z nim bardzo szybko. – Mam o to żal. Perspektywa rozwoju drużyny była długofalowa – mówi były szkoleniowiec kielczan.
Miał pan rozdarte serce? W końcu jest pan Wiślakiem z krwi i kości, ale w Koronie pan pracował.
- Tak. Do dzisiaj mam satysfakcję tego, że wprowadziłem klub z Kielc do ekstraklasy. Serce zabiło mi troszkę mocniej jak wchodziłem na ten stadion. Obiektywnie oceniając ten mecz, pomimo mojej sympatii do Wisły, byłem bardzo ciekaw, jak to spotkanie się potoczy. Przecież obydwa zespoły zaczęły ligę nie za ciekawie. W pierwszej połowie agresywniejsi, lepsi byli zawodnicy Korony. Natomiast po przerwie ich postawa zaskoczyła mnie negatywnie. Wyszli na boisko jacyś ospali, niemrawi. Zaprezentowana przez nich gra długimi podania ułatwiała zadanie obrońcom „Białej Gwiazdy”. Końcówka meczu miała dramatyczny przebieg. Najpierw interwencja meczu Miśkiewicza, Trytko miał okazję, ale jej nie wykorzystał. A potem wszyscy widzieliśmy.
Można powiedzieć, że Korona po golu na 2:2 zapomniała o defensywie. Zaryzykowała, żeby zdobyć gola.
- Napewno gospodarze chcieli zagrać bezpiecznie z tyłu, ale wydawało im się, że z przodu coś się wykluje. Za bardzo zaangażowali się w ostatni aut i potem nastąpiła niezrozumiała dla mnie sytuacja. Sarki zabrał się z piłką i wydawało się, że sam skończy akcję. Podał jednak do Burligi, a ten nie składał się do strzału, tylko się zastawiał i nie wydaje mi się koniecznym faul na nim w takim momencie meczu. Dziwię się obrońcy Korony (Golańskiemu – przyp. red.), że podjął taką decyzję. Wisła zgarnęła 3 punkty i trzeba powiedzieć, że zasłużenie, ponieważ końcówka należała do niej.
Któryś z piłkarzy szczególnie wpadł panu w oko? Ktoś pozytywnie zaskoczył, może rozczarował?
- Nie będę tutaj nikogo specjalnie krytykował ani gloryfikował. Szczególnie przyglądałem się Malarczykowi, którego wprowadzałem jako młodego, osiemnastoletniego chłopaka. Przy mnie dostał później szansę w młodzieżowej kadrze. I powiem szczerze, że jestem zbudowany jego postawą, bo jest to jeden z najbardziej poukładanych stoperów młodego pokolenia. Grał w juniorskich reprezentacjach, teraz czekam, kiedy dostanie szansę od trenera Fornalika. Ma fantastyczny wzrost, świetnie rozgrywa piłkę, zmężniał, dobrze się ustawia.
Przed sezonem mówiło się o tym, że „Malara” chce Lech Poznań. Jaką ma pan radę dla niego dotyczącą dalszej kariery?
- Kwestia jest taka: jaka jest perspektywa Korony? Jeśli kielczanie mają w planach przyszłość przy jakimś konkretnym sponsorze, będą chcieli grać o puchary, to radziłbym mu tu zostać. Jeśli jednak mają za zadanie tylko wywalczyć utrzymanie, to chłopak stoi w miejscu, nie rozwija się. Przejście do Lecha dałoby mu na pewno większe pole do popisu. Uważam, że za rok, dwa będzie gotowy do wyjazdu na zachód. Jak pogra jeszcze trochę w Polsce, to nic nie straci, a wręcz zyska dodatkowe doświadczenie. Jestem bardzo zadowolony z jego postawy.
Mógłby pan porównać obecną Koronę z tą, w której pan pracował?
- Ja będąc w Kielcach nie miałem czasu, żeby wzmocnić zespół i ułożyć go po swojemu. Nie dotrwałem tu nawet do końca grudnia.
Ma pan żal do ówczesnych władz klubu?
- Oczywiście, że tak. Perspektywa rozwoju drużyny była długofalowa. Byłem dumny z tego, że pracowałem ze swoją młodzieżą, a to tak naprawdę mnie pogrążyło. Odsunięto mnie przez porażki w kilku meczach, do których doszło m.in. właśnie poprzez błędy tych nieopierzonych chłopaków. Mogłem wtedy grać samymi starszymi zawodnikami i nie wystawiać np. Malarczyka, tylko że teraz ten Malarczyk jest postacią numer jeden w Koronie. Pavol Stano to też był mój pomysł, zaprosiłem go na grudniowe rozmowy, ale nie doczekałem do nich na stanowisku trenera. Mam żal o nie danie mi czasu do przeanalizowania sytuacji. Gdybym mógł wzmocnić drużynę po swojemu, to na pewno nie grałaby gorzej niż gra dzisiaj. Cóż, ułożyło się tak jak się ułożyło i tego się nie zmieni. Po mnie przyszedł trener Sasal, teraz jest trener Ojrzyński i robi świetną robotę. Trzeba mu tylko gratulować i trzymać za niego kciuki.
Czyli twierdzi pan, że Korona zostawiając pana na stanowisku nic nie mogła stracić, a mogła zyskać?
- Ja grałem młodzieżą, za mojej kadencji nie było w klubie wielkich wzmocnień. Budowałem drużynę z myślą o trzyletniej perspektywie. Rozmawiałem z panem prezydentem Lubawskim i mówił, że w pierwszym roku po awansie fundusze nie wystarczają na nic innego, jak grę o utrzymanie. Oczywiście chciałem to zrealizować, natomiast miały być prowadzone rozmowy z inwestorami, którzy otworzyliby przed Koroną bramy do wyższych lokat w tabeli. Wchodziłem do ekstraklasy z myślą, że mam zespół na pozostanie w lidze, o co absolutnie nie bałem się nawet przez chwilę. Zbliżała się przerwa zimowa, chciałem mieć jak najwięcej do powiedzenia, ale niestety nie dotrwałem nawet do końca rundy. Życie pokazuje, że źle robiłem dla siebie stawiając na tych młodych chłopaków, bo wystarczyły dwa zwycięstwa więcej i by mnie nie zwolniono. Ba! Mało tego, podejrzewam, że gdybym wtedy nie zremisował z Zagłębiem Lubin 3:3, kiedy prowadziliśmy już 3:1, to dalej trenowałbym kielczan. To są już tylko luźne dywagacje i w zasadzie nie ma sensu się nad tym tematem rozwodzić po kilku latach. Było mi tylko przykro z jednej strony. Czytając komentarze na mój temat w internecie spotkałem z krytyką, niejednokrotnie chamską. Uważam, że trochę serca w Kielcach zostawiłem, a robota, którą wykonywałem zmierzała w dobrym kierunku. Z pana Sasala robiono Boga, a mnie w zasadzie poniewierano. Koniec końców jego odejście z Korony odbyło się w chyba jeszcze gorszym stylu niż moje. Natomiast te wszystkie złe rzeczy rekompensują mi takie sytuacje, jak właśnie ta przed meczem z Wisłą, kiedy wszedłem na stadion i zostałem bardzo ciepło przywitany szczególnie przez ludzi, którzy ze mną współpracowali. W kularach mówi się, że czasy gdy byłem tu trenerem wspomina się bardzo miło. To jest ta zapłata. Takie wydarzenia pokazują, że zostawiając tu trochę serca nie poszło to wszystko na marne.
Rozmawiał Marcin Długosz
fot. Paula Duda
Wasze komentarze
Ich stać chyba tylko na kontakt z czterokołowym fergusonem, którego i tak nie umieli by uruchomić.
co to byly za pamietne wynalazki : Buskiewicz , Paknys...etc Mistrz szaranczy i starszy brat Krzyka KOnonowicza :)
Prosze trzymajcie go z daleka od klubu!