Po wyścigu bolidem przyszedł czas na jazdę bryczką. Korona nie powtórzyła genialnej kampanii
Czasami jesteśmy świadkami ciekawego zjawiska atmosferycznego, kiedy pomimo rzęsistej ulewy, mamy okazję obserwować pięknie świecące słońce. I do tego można porównać dopiero co zakończony sezon w wykonaniu zawodników Korony. Mimo wielu słabości, „złocisto-krwiści” dostarczyli kibicom sporo pozytywnych wrażeń.
Od razu trzeba zaznaczyć, że minione rozgrywki, przy sezonie 2011/12, wypadły jak Fiat 126p przy Porsche Cayenne. Już w maju ubiegłego roku pojawiały się pierwsze głosy mówiące o tym, że tamten okres długo będziemy wspominać z nostalgią. Tak w istocie było. Korona nadal przelewała na boisko swoją zadziorność i charakter, ale nie potrafiła dołożyć do tego aspektu piłkarskiego. Dwa lata temu wyglądało to inaczej – aż chciało się oglądać akcje Koroniarzy, które przeprowadzane były z pomysłem. Jeżeli ktoś oczekiwał tego samego teraz, musiał się srogo zawieść.
Ja nie byłem w tym gronie. Nie robiłem sobie płonnych nadziei, że „złocisto-krwiści” na stałe zagoszczą w gronie najlepszych drużyn w kraju. W Kielcach nie ma na to ani pieniędzy, ani materiału. Po prostu.
No, ale do meritum. Zacznijmy od złych rzeczy – czy Was też o silne bóle głowy połączone z depresją przysparzały kontrataki w wykonaniu „żółto-czerwonych”? W pewnym momencie wyobraziłem sobie nawet, że podopieczni Leszka Ojrzyńskiego mają jakiś odgórny zakaz angażowania się w akcje tego typu. Do przodu zawsze biegł tylko piłkarz, który akurat miał futbolówkę przy nodze. Jeżeli nie był to Maciej Korzym, to była szansa na upatrzenie gdzieś w środku pola właśnie charyzmatycznego napastnika. I niestety tylko jego. A jeśli z piłką biegł „Korzeń”, to już w ogóle chciało się lecieć do najbliższego bukmachera i dać pod zastaw dom, że zaraz przeciwnik w pobliżu narożnika boiska odbierze skórzany obiekt pożądania graczowi Korony.
Pamiętacie dokładnie chociaż większość goli zdobytych przez Koronę w ubiegłym sezonie? Sporo z nich, całkiem sporo, zdobytych było po stałych fragmentach gry. Dało się odczuć, że „złocisto-krwiści” w swych mozolnie budowanych akcjach dążą do tego, żeby mieć rzut wolny z dogodnej pozycji, względnie rzut rożny. Wracam do tego, co napisałem wyżej – z powodu braku pomysłu na zaskoczenie przeciwnika z gry, kielczanie za wszelką cenę chcieli mieć piłkę spokojnie ustawioną, żeby móc pokarać rywala w zamieszaniu podbramkowym. Stałe fragmenty są fajne, tylko jest jeden warunek – jeśli nie wałkuje się ich cały czas. Już odchodząc od tego, czy przekłada się to na wynik. To zwyczajnie nudzi.
Kiedy drużyna, która rok temu otarła się o eliminacje do Ligi Europejskiej, kończy sezon tuż nad strefą spadkową, to narzekanie jest naturalną reakcją. To były dwa grzechy główne Korony. A jak wyglądały jej atuty?
Te zauważyć już ciężej. Trenerzy przeciwnych zespołów jednak w jednym na konferencjach prasowych byli zgodni – trzeba uważać na rzuty wolne, rożne i ogólnie walkę w powietrzu w meczach z „żółto-czerwonymi”. Chciałoby się, żeby kielczanie konstruowali więcej akcji z gry, ale jeśli już robią swoją główną broń właśnie ze stałych fragmentów, to przynajmniej w oczach przeciwników z tego zadania wywiązali się dobrze.
Jeden człowiek zasługuje również na specjalne wyróżnienie - Maciej Korzym. Takich pochwał, jak za miniony sezon, nie otrzymał jeszcze nigdy w swojej przygodzie z piłką, ale jemu akurat dobrych słów szczędzić nie należy. Za niezłomność. Za charakter. Za pasję. Za to, że obecnej Koronie to w dużej mierze on nadał łatkę „chłopów z jajami” i sprawił, że mentalności piłkarzy zazdrości Kielcom cała Polska.
Z jasnych powodów nad zeszłymi rozgrywkami nie będziemy się rozwodzić tak długo, jak nad tymi... „złotymi”. Minus za grę w piłkę, plus za pozostanie sobą. A co będzie za miesiąc?
Marcin Długosz
fot. Paula Duda
Wasze komentarze