Krajobraz po Podbeskidziu: Sam Korzym nic nie zdziała. Szybki gol… zaszkodził Koronie
Kiedy jak nie teraz? Takie pytanie można było sobie zadać przed wyjazdem Korony na mecz w Bielsku-Białej. Passa kielczan bez zwycięstwa na wyjeździe przedłużyła się do… 336-ciu dni. Niemoc „złocisto-krwistych” na terenie rywali w tym sezonie jest niesamowita. Co zawiodło tym razem?
Paradoksalnie szybki gol strzelony przez Macieja Korzyma miał bardzo zgubny wpływ na jego współpartnerów. Nawet Paweł Golański w wypowiedzi pomeczowej przyznał, że „żółto-czerwoni” w jakiś sposób psychicznie się zablokowali. Wyszli z założenia, że skoro na tablicy wyników widnieje wynik 0:1, to sam się utrzyma do końca.
Nic bardziej mylnego. Zawodnicy Podbeskidzia w swej aktualnej sytuacji po prostu nie mogą sobie pozwolić na granie bez pełnego zaangażowania. Nie inaczej było tym razem. Na początku gospodarze sprawiali wrażenie nieco zagubionych. Korona wówczas powinna ten moment wykorzystać i podwyższyć prowadzenie. Cofnęła się jednak zupełnie niepotrzebnie do defensywy, a w bielszczan wstąpiła wiara, ze niekorzystny wynik można odwrócić.
Po upływie pół godziny gry przestała istnieć kielecka ofensywa. Wpłynął na to fakt, że „Górale” ze zdwojoną siłą rozpoczęli szturm na bramkę Zbigniewa Małkowskiego. Pozostawało liczyć, że może w przerwie obraz końcówki pierwszej części gry ulegnie zmianie. Niestety, w drugiej połowie Podbeskidzie z jeszcze większą determinacją nękało defensywę piątej drużyny poprzedniego sezonu T-Mobile Ekstraklasy.
Kolejny raz powtórzyły się sytuacje tak dobrze znane sympatykom „złocisto-krwistych”, którzy uważnie obserwują grę swych pupili na wiosnę. Kiedy dochodzi do kontrataku i jeden z podopiecznych Leszka Ojrzyńskiego napędza akcję skrzydłem, w zasadzie z góry można ją skazać na niepowodzenie. Dlaczego? Ano dlatego, że nikt się do niej nie podłącza. Brakuje szybkiego przejścia z obrony do ataku. W ten sposób sytuacje nieźle się zapowiadające spalają na panewce już w samym zarodku.
Zastanawiający jest również jeszcze jeden fakt. Michał Janota wystąpił w tym sezonie raptem dwa razy od pierwszej do ostatniej minuty, w spotkaniach z Pogonią Szczecin i Polonią Warszawa. Czy zawodnik ten ma problemy kondycyjne, które uniemożliwiają mu grę od początku do końca? Wczoraj może nie grał porywająco, ale na pewno nie odstawał poziomem od swoich kolegów z drużyny. Często jednak to właśnie „Janot” opuszcza boisko jako pierwszy, co nie zawsze jest do końca zrozumiałe. Tym bardziej, że piłkarz ten ma na tyle duży talent i umiejętności, że jednym zagraniem może odwrócić losy widowiska.
W zasadzie można napisać jeden akapit wychwalający Macieja Korzyma i wklejać go w każdym tekście pomeczowym. „Korzeń” jak zwykle pociągnął za uszy swoją drużynę. Jego uderzenie wpadło do siatki dość szczęśliwie, ale liczy się przecież fakt zdobycia gola, a nie sposób. A „Korzeń” w formie strzeleckiej znajduje się wybornej i naprawdę przyjemnie ogląda się jego wiosenne występy. Trafiał w każdym z nich, szkoda tylko, że w Gdańsku prawidłowego trafienia nie uznał mu pan Hubert Siejewicz.
Teraz do Kielc przyjeżdża ostatnia drużyna ligi – GKS Bełchatów. Jest to więc doskonała okazja do sięgnięcia po komplet „oczek”. Zespoły z dołu tabeli nie raz już jednak udowadniały, że lokata nie do końca ukazuje ich prawdziwy potencjał. Korona mimo wszystko jest zobligowana, by w starciu z „Brunatnymi” walczyć o pełną pulę. Niewykluczone, że pomoże jej w tym ważne ogniwo „żółto-czerwonych”, które powraca po kontuzji. Mowa oczywiście o Pawle Sobolewskim.
Spotkanie z GKS-em zaplanowano na niedzielę 7 kwietnia o godzinie 14.30.
fot. Paula Duda
Wasze komentarze
chyba widzi,że Janota najlepiej prezentuje się przed napastnikiem i właśnie tam potrafi wykorzystać swój ogromny potencjał piłkarski.
I tam właśnie może dać najwięcej drużynie.
Jednak trener Ojrzyński z niewiadomych powodów rzuca Go po różnych strefach boiska.