Następnym razem wszyscy staną w bramce
Korona Kielce jeszcze nigdy nie wygrała na stadionie przy ulicy Łazienkowskiej. Wczoraj nic się nie zmieniło. Ale nie to jest najgorsze, lecz fatalna sytuacja "żółto-czerwonych" w obecnym sezonie. – Po raz kolejny w tej rundzie schodzimy z boiska pokonani. Idzie się przyzwyczaić – ironizował Aleksandar Vuković.
"Złocisto-krwiści" przed meczem po cichu liczyli na to, że legioniści będą odczuwać skutki wtorkowego spotkania finału Pucharu Polski z Lechem Poznań (120 minut gry). O zmęczeniu nie mogło być jednak mowy. Trener Legii, Maciej Skorża, umiejętnie zmienił skład i w efekcie na boisku od pierwszej minuty przebywało wczoraj tylko 5 zawodników, którzy zaczęli też mecz z „Kolejorzem”. Dla przykładu, za atak gospodarzy odpowiadali w piątek 18-letni Michał Żyro i rok starszy Michał Kucharczyk. Napastników Korony, Andrzeja Niedzielana i Ediego Andradina, mogli więc traktować jak dobrych wujaszków.
Może dlatego pierwsza połowa wyglądała w ten sposób. Bo od początku z impetem ruszyli – co było pewnym zaskoczeniem – "żółto-czerwoni". Nie stwarzali sobie może dobrych okazji strzeleckich, ale przez długi czas przebywali na połowie rywali. – Założenia taktyczne były takie, by nie trzymać się kurczowo własnego pola karnego. Próbowaliśmy atakować, a nawet kontrolować przebieg meczu – przyznaje Zbigniew Małkowski.
To po pół godzinie gry przyniosło niespodziewanego gola dla Korony, gdy po świetnej akcji Tomasza Lisowskiego precyzyjnym strzałem z 14 metrów piłkę w okienko bramki skierował Grzegorz Lech. A niespodziewanego dlatego, że choć kielczanie chwilami nieco przeważali, to jednak zazwyczaj strzelali z dalekich odległości. Celnie, ale bardzo słabo. – Korona lubi grać z kontry i w taki też sposób zdobyła gola. Nie udało nam się dopilnować tej akcji. Ale to dobrze, bo dzięki straconej bramce obudziliśmy się – przekonuje pomocnik Legii, Janusz Gol.
Legioniści rzeczywiście wtedy zaatakowali odważniej, a pod bramką Małkowskiego coraz częściej dochodziło do groźnych sytuacji. Aż w końcu po dobrym zagraniu Manu niepilnowany Alejandro Cabral głową pokonał bramkarza Korony. To była ostatnia akcja pierwszej połowy, tuż przed gwizdkiem sędziego na przerwę. – Nie mam wątpliwości, że była to najważniejsza sytuacja meczu. Zdobyliśmy ważnego gola w idealnym momencie, co wyraźnie podłamało Koronę. My w drugiej połowie po prostu musieliśmy to wykorzystać – twierdzi Gol.
Jeśli w pierwszych 45 minutach "żółto-czerwoni" jeszcze walczyli z rywalami jak równy z równym (choć i tu sporo osób pewnie by się spierało), tak w drugiej odsłonie spotkania kielczanie na boisku nie istnieli. "Żółto-czerwoni" nie stworzyli sobie żadnej dobrej sytuacji do strzelenia bramki. Zawodzili wszyscy, a zmiany wdrażane przez Marcina Sasala nie wprowadzały do gry drużyny nic nowego. – Panie trenerze, zapytam ironicznie. Kto biegał po boisku w pana drużynie z numerem 23? – zapytał na konferencji prasowej jeden z dziennikarzy. – Odpowiem panu tak samo. Nie dostał pan składu meczowego? – odpowiedział Sasal. – Dostałem i jest tu napisane, że to był Andrzej Niedzielan, ale to chyba nie był on – skwitował dziennikarz.
To tylko pokazuje, że nawet „Wtorek”, na którego zawsze mógł liczyć Sasal, wczoraj nie miał swojego dnia. – Nie wiem dlaczego po przerwie zagraliśmy tak słabo. Ani razu nie zagroziliśmy bramce Skaby – zastanawiał się Edi Andradina. Tyle że Brazylijczyk w drugiej połowie na boisku przebywał jedynie dwadzieścia minut, później został zmieniony przez Dawida Janczyka. Czym wyróżnił się były legionista? Chyba tylko fatalnym przyjęciem po podaniu Lecha, a ta akcja mogła skończyć się okazją strzelecką. Jedyną.
Legioniści w drugiej połowie robili, co chcieli. Gdyby byli w lepszej formie, pewnie skończyłoby się wyższym wymiarem kary. Obie bramki dla warszawskiej drużyny zdobył Miroslav Radović, który na boisku pojawił się w tym samym momencie, co Janczyk. – Byliśmy zespołem lepszym i wygraliśmy zasłużenie – twierdzi Radović. – Nasza gra w drugiej połowie naprawdę mogła się podobać – dodaje Gol.
Oceny legionistów są chyba jednak nieco przesadzone. Strzelenie słabo grającej Koronie tylko jednej bramki nie było wielkim wyczynem. Oczywiście Legia do siatki trafiła dwa razy, ale... Ostatniego gola Radovicia trudno liczyć, bo była to sama końcówka spotkania, gdy Zbigniew Małkowski, chcąc zwiększyć szansę na zdobycie wyrównującego gola, pobiegł w pole karne gospodarzy przy stałym fragmencie gry. I zrobił dobrze – bo jego zespół nie ryzykował utraty punktów, a przy odrobinie szczęścia mógł wywieźć z Łazienkowskiej remis.
To jednak się nie udało, a kielczanie po raz kolejny musieli opuszczać boisko z opuszczonymi głowami. – Zostawiliśmy mnóstwo serducha, zaangażowania na boisku, a wynik jest taki jak zawsze. Nie potrafimy powiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Strzeliliśmy gola, niby fajnie się to układało, a później wszystko się popsuło – przyznaje Lech. – Teraz gramy z Lechią i musimy wygrać. Nieważne, czy ktoś wbije piłkę do bramki głową czy piętą. A później musimy bronić tego prowadzenia. Może to się uda, jeśli wszyscy staniemy w bramce... – dodaje.
Jedno jest pewne – Koronie w tym sezonie zdarzały się dużo słabsze mecze, ale też klasa rywali była zdecydowanie mniejsza. Legia, choć w słabszej formie, to wciąż marka, zwłaszcza na własnym obiekcie i po sukcesie, jakim było zdobycie Pucharu Polski. Tym bardziej może dziwić zachowanie niektórych zawodników kieleckiego zespołu, którzy raczej nie mieli powodu do wstydu. Niestety, Dawid Janczyk i Andrzej Niedzielan odmówili nam komentarza pomeczowego. Ten drugi – z niewiadomych dla nas przyczyn – unikał także kontaktu wzrokowego.
W środę Korona zagra na Arenie Kielc z Lechią Gdańsk – początek meczu późno, bo o godz. 20.45.
Z Warszawy Tomasz Porębski.
fot. Paula Duda
ZDJĘCIA! Obszerna fotorelacji Pauli Dudy (zobacz)
Wasze komentarze
Błędne myślenie już na samym początku. Dlaczego po strzeleniu bramki nie atakować i zdobywać kolejnego gola?! Dlaczego ciągle przegrywamy bo zawodnik tydzień przed meczem marzy o strzeleniu bramki a potem desperackiej obronie wyniku? Wiem już jak będzie wyglądała gra w meczu z Lechią i wiem jaki będzie wynik. Bawcie się sami.
Błędne myślenie już na samym początku. Dlaczego po strzeleniu bramki nie atakować i zdobywać kolejnego gola?! Dlaczego ciągle przegrywamy bo zawodnik tydzień przed meczem marzy o strzeleniu bramki a potem desperackiej obronie wyniku? Wiem już jak będzie wyglądała gra w meczu z Lechią i wiem jaki będzie wynik. Bawcie się sami.
Szamotulski
Markiewicz-Stano-Hernani-Dirceu
Puri-Jovanovic-Lech-Lisowski
Andradina-Janczyk
Takim składem zacząłbym z Lechią.
no tak jemdu to zwisa, ważne że kasa się zgadza za marną kopaninę
Sasal odejdź wstydu oszczędź.