Sasal: Na wyjazdach gra nam się łatwiej
- Niestety nie mamy na tyle wyrównanej kadry, że brak jednego, czy też dwóch kluczowych zawodników, jest dla nas bez znaczenia. To pokazuje, że my nie jesteśmy gotowi do gry w Europie. Stąpajmy twardo po ziemi i póki co myślmy o utrzymaniu, a nie o pucharach - mówi szkoleniowiec Korony, Marcin Sasal.
Tak źle jeszcze nie było. To przynajmniej mówi statystyka. Po raz pierwszy odkąd trenerem Korony został Marcin Sasal, „żółto-czerwoni” przegrali dwa mecze z rzędu. Powodów do lamentu jednak nie ma. I słusznie. Czemu? - Cały czas jesteśmy na drugim miejscu w tabeli, a to chyba całkiem niezła pozycja - przypomina opiekun Korony. I dodaje: - To, że dopiero teraz przydarzyła nam się ta seria porażek - wbrew pozorom - dobrze o nas świadczy. Przegraliśmy dwa mecze z rzędu po raz pierwszy od roku. To chyba dobry wynik, nie robiłbym z tego tytułu żadnego dramatu. Nie możemy się natomiast wpędzić w jakąś serię porażek. Chcemy ją jak najszybciej przerwać. Szczęściem w tym nieszczęściu jest to, że nie przegraliśmy dwóch meczów ligowych. Wtedy na pewno problem byłby większy.
Mimo wszystko odpadnięcie z rozgrywek Pucharu Polski boli. Tym bardziej, że - jak zaznacza Sasal - lekceważące podejście do pojedynku z Jagiellonią nie wchodziło absolutnie w grę. - Naprawdę chcieliśmy wygrać ten mecz. Nie odpuściliśmy tego pucharu - przekonuje opiekun „żółto-czerwonych”. - Przegraliśmy z zespołem niezwykle zdeterminowanym. Oglądałem zresztą zdjęcia po tym spotkaniu. Na jednym z nich widać było jak jeden z obrońców gości, bodajże Igor Lewczuk, głową - na wysokości pachwiny - wybija piłkę z linii bramkowej po strzale jednego z naszych zawodników. To mówi samo za siebie - zauważa po chwili.
Czego zatem zabrakło do awansu do kolejnej rundy pucharowych rozgrywek? - Przede wszystkim skuteczności. Kilka dobrych okazji miał chociażby Łukasz Maliszewski. Z Ruchem oddaliśmy dwa strzały na bramkę i zwyciężyliśmy, z Jagiellonią mieliśmy zdecydowanie więcej sytuacji, ale nie zdołaliśmy zdobyć gola. Nieskuteczność to jedno. Dwa to nonszalancja w obronie. Musimy wrócić do takiej defensywy, jaką prezentowaliśmy we wcześniejszych meczach - przyznaje szczerze szkoleniowiec kieleckiej drużyny.
Mecze z Jagiellonią i Legią to już historia. Teraz piłkarzy z Kielc czekają kolejne ciężkie spotkania. - Przyszedł dla nas moment prawdy. W zespole jest sporo kontuzji, są też absencje kartkowe, dlatego nie jest nam wcale łatwo. Niestety nie mamy na tyle wyrównanej kadry, że brak jednego, czy też drugiego zawodnika, jest dla nas bez znaczenia. Wszyscy mówią o europejskich pucharach, ale to też świadczy o tym, że nasz zespół na chwilę obecną nie jest do takiej rywalizacji przygotowany. Na razie cały czas musimy myśleć o utrzymaniu. Sytuacja jest dobra, zgromadziliśmy sporo punktów, ale mamy 6 kolejek do końca rundy, dlatego też to jeszcze nie koniec naszej pracy - podkreśla trener wicelidera ekstraklasy.
Na sześć ostatnich spotkań, aż cztery mecze „żółto-czerwoni” rozegrają poza własnym stadionem. Czy niekorzystmy terminarz będzie stanowił dla piłkarzy Korony duży problem? - Chyba nie, zresztą w meczach wyjazdowych gra nam się łatwiej, niż u siebie. Na własnym obiekcie - gdy zawodnikowi, który otrzymuje szanse pokazania się coś nie wyjdzie - można usłyszeć, chyba ze strony tak zwanych kibiców sukcesu, gwizdy. Lewa strona (sektor Młyn - przyp. red) dopinguje, ale reszta gwiżdże. To naprawdę nie pomaga - zauważa Sasal.
I dodaje: - Zespół, który w 10 meczach zdobywa 20 punktów, po dwóch porażkach już jest obrażany. To niepojęte. Ta sytuacja nas jednak zmobilizowała. Wierzymy, że w Gdańsku będą z nami ci kibice, którzy są z zespołem zarówno na dobre, jak i na złe. Oni pomogli nam w tym, że cały czas na wyjeździe nie doznaliśmy ani jednej porażki. Mam nadzieję, że tak samo będzie w Gdańsku. Mamy swoje problemy, ale wierzę w to, że stać nas tam na zwycięstwo. Uzgodniliśmy z zespołem, że nie myślimy nad tym co jest wokół nas, ale zajmujemy się tylko i wyłącznie własnymi sprawami. Tego się będziemy trzymać.
fot. Marek Kita/Paula Duda
Wasze komentarze
A JAK DRUŻYNIE NIE IDZIE TO GWIZDAJĄ NA SWOICH,WYZYWAJĄ I WYCHODZĄ 10 MINUT PRZED KOŃCEM.
ZNAM DWÓCH TAKICH.........