Musiałem opuścić swoją strefę komfortu. Od Maćka Korzyma od razu dostałem szalik Korony
Marek Kozioł trafił do Korony Kielce dość niespodziewanie, ale stoją za nim mocne argumenty: w zeszłym sezonie bronił znakomicie i należał do najlepszych bramkarzy I ligi. Tak udane rozgrywki zanotował w barwach klubu ze swojego miasta, do którego droga prędzej czy później zawsze go wiodła – Sandecji Nowy Sącz. Teraz stara się wywalczyć miano numeru jeden żółto-czerwonych i w rozmowie z naszym portalem mówi: - Musiałem opuścić swoją strefę komfortu, ale ambicja nie dała za wygraną i zdecydowałem się na ten krok.
Z 30-latkiem porozmawialiśmy na różne tematy. Wielkim entuzjastą przenosin golkipera do Kielc był były zawodnik Korony, Maciej Korzym, który już w poprzednim sezonie kupił swojemu koledze… szalik Korony. Bramkarz mówi też m.in. o rywalizacji o wyjściowy skład czy o swojej przeszłości na zapleczu Ekstraklasy.
REKLAMA
Odchodząc z Sandecji powiedziałeś, że jesteś ofiarą dobrego sezonu w swoim wykonaniu.
- Coś w tym jest. Mam swoje lata i powiem szczerze, że nie spodziewałem się, że w tym wieku pójdę jeszcze grać wyżej. A tak się złożyło, że miałem dobry sezon w I lidze w Sandecji Nowy Sącz i pojawiły się oferty z Ekstraklasy. Fajnie, że tak to się ułożyło.
Oferty w liczbie mnogiej, czyli Korona nie była jedyna.
- Nie, ale była najbardziej konkretna.
Szesnaście czystych kont, cztery obronione rzuty karne. To był twój najlepszy sezon w życiu?
- Wydaje mi się, że tak. Przede wszystkim był bardzo równy, czułem się w bramce pewnie. Te liczby, o których mówisz, pokazują, że moje poczucie miało odzwierciedlenie w statystykach.
Nie bez powodu był zapewne fakt, że grałeś w jednej z najlepszej drużyn I ligi.
- Udało nam się zrobić naprawdę udany wynik. Jak na ten moment, w którym klub się znajduje i znajdował… Wszyscy skazywali nas na walkę o utrzymanie i myśleli, że spadniemy, a tu psikus.
Rozmawialiście w klubie co by było, gdybyście awansowali? W 2017 roku weszliście do Ekstraklasy trochę nieprzygotowani, był problem ze stadionem, drużyna trafiła na „wygnanie”.
- Niczego nie zakładaliśmy, nie myśleliśmy w ogóle o tym, co będzie później. Patrzyliśmy indywidualnie na każdy kolejny mecz. W sumie wyszło tak, że włączyliśmy się do walki o Ekstraklasę, ale w końcówce nam zabrakło. Każdy ma swoje marzenia, po to gramy i po to trenujemy. W I lidze rywalizuje się o awans, więc…
Pytam bardziej pod tym kątem, czy w przypadku awansu klub poradziłby sobie organizacyjnie.
- Gdy byliśmy w centrum walki i awans stał się możliwy, to w mieście zrobiło się trochę zamieszania. Przede wszystkim jednak w Nowym Sączu nie ma stadionu i z tym byłby największy problem. Znowu powtórzyłaby się pewnie ta historia. W Ekstraklasie była Sandecja, ale w Ekstraklasie nie było Nowego Sącza.
Jesteś rodowitym nowosądeczaninem. Jak przyszła oferta z Korony to miał dla ciebie jakiekolwiek znaczenie fakt, że klub z Kielc i Sandecja kibicowsko długo darzyły się przyjaźnią?
- Dla piłkarza na pewno nie jest to czynnik decydujący, ale działa na plus.
W Ekstraklasie zagrałeś w dwóch meczach w Zagłębiu Lubin pod koniec sezonu 2012/2013.
- Konkurowaliśmy o miejsce w bramce z Michałem Gliwą. Nie było mi dane rozegrać tam więcej meczów. Troszkę ubolewam, życie ułożyło się tak a nie inaczej. Ale to nic… Będziemy próbować teraz!
Na pewno znasz takiego zawodnika jak Jacek Kiełb i wiesz, jak bardzo łączy się z Koroną. A ty czujesz się trochę Jackiem Kiełbem Sandecji Nowy Sącz?
- Wiem do czego pijesz – do tych ciągłych powrotów. Jakoś tak mi się życie ułożyło, że gdziekolwiek nie wyjeżdżałem, to zawsze do tego Nowego Sącza wracałem. Gdzie wracać jak nie do domu (śmiech)? Lubię swoje miasto. Tam się urodziłem, tam spędziłem praktycznie całe życie i na pewno osiądę tam na starość.
REKLAMA
Żegnając się teraz z Sandecją pytałeś, czy drzwi do klubu zawsze pozostaną otwarte?
- Przede wszystkim nie żegnałem się, tylko mówiłem „do widzenia”! A czy czwarty powrót do klubu wejdzie w grę, to już pokaże życie.
Żałujesz trochę, że pomimo tylu lat spędzonych w Sandecji ominął cię jedyny sezon w historii tego klubu w Ekstraklasie?
- Taki akurat był moment w moim życiu, że musiałem się stamtąd odsunąć, a klubowi udało się awansować. Chwała drużynie, która to zrobiła, zapisała się w historii. Ja śledziłem wszystkie mecze w Ekstraklasie i byłem bardzo szczęśliwy, że drużyna z mojego miasta awansowała do elity po raz pierwszy w historii. Ja sam na pewno troszkę żałuję, że nie grałem wtedy w Sandecji, ale nie jakoś bardzo.
Pytałem o Jacka Kiełba, to teraz czas na inny symbol Korony – Macieja Korzyma. Dzieliłeś z nim szatnię w Sandecji. Pytałeś o coś przed transferem do Kielc?
- Jak tylko Maciek się dowiedział, to od razu starał się pomóc. Pomagał mi z mieszkaniem, zresztą cały czas oferuje swoją pomoc jeśli tylko bym czegoś potrzebował. Wiem, że jest tutaj osobą bardzo szanowaną. Każdy o niego dopytuje i chce wiedzieć, jak mu się wiedzie. Na pewno trochę się dowiedziałem od niego o Kielcach. No i gdy byłem jeszcze w Sandecji to od razu dostałem od Maćka szalik Korony!
Maciek zniknął w ostatnim czasie z „medialnych radarów”. A jakbyś miał powiedzieć kibicom Korony co u niego słychać?
- Wszystko w porządku. Może szwankowało mu zdrowie, stąd rozegrał nieco mniej meczów. Pomógł nam w zeszłym sezonie, zdobył dwie bardzo ważne bramki w Chojnicach i Bielsku-Białej. Ostatnio urodziło mu się też dziecko. Myślę, że osiedlił się w Nowym Sączu na dobre i fajnie się tam czuję.
O samej organizacji Korony pewnie jednak nie mógł ci powiedzieć za wiele, bo od jego odejścia zdążyło się już zmienić właściwie wszystko.
- Wspominał jedynie o ludziach, którzy wcześniej pracowali i dalej pracują w klubie.
W czym upatrujesz szans i ewentualnych obaw przeprowadzki do Kielc?
- Najbardziej cieszę się z możliwości występów w Ekstraklasie, to jasna sprawa. Przed tym wyborem miałem jednak duży dylemat, czy jeszcze wyjeżdżać i próbować swoich sił. Musiałem opuścić swoją strefę komfortu, ale ambicja nie dała za wygraną i zdecydowałem się na ten krok. Zobaczymy, co pokaże czas, ale bardzo chciałbym pomóc drużynie w osiągnięciu jak najlepszego wyniku. Według mnie to jest w tym momencie najważniejsze.
W którym momencie poprzedniego sezonu nadeszła propozycja Korony?
- Pod koniec rozgrywek dostałem pierwsze sygnały i odbyłem wstępne rozmowy telefonicznie. Wszystko poszło w miarę szybko. Rodzina jak najbardziej mnie wspierała i wspiera w tym wyborze, zachęcali mnie do transferu. To duża szansa.
Korona określała się w jakiś sposób co do twojej roli już przed transferem, czy po prostu dostałeś informację o możliwości dołączenia do zespołu i rywalizowania o skład?
- Oczywiście rozmawialiśmy i z prezesami, i z trenerami o planach drużyny oraz klubu. Co do mojej funkcji to wszystko jest otwarte. O tym wszystkim będzie już decydował trener. My, zawodnicy, wchodzimy do rywalizacji.
W Koronie w ostatnich dwóch latach bramkarze zmieniali się dość często, ale na ogół gwarantowali określoną jakość. Trener Mirosław Dreszer cieszy się sporym szacunkiem. Możesz się już jakoś wypowiedzieć o metodach jego pracy?
- Oceniam je bardzo pozytywnie. To trener, który dużo wymaga i rzetelnie podchodzi do swojej pracy, zawsze jest przygotowany. Liczy się dokładność, nie ma miejsca na bylejakość. Określiłbym to jako niemiecką szkołę.
W momencie transferu wiedziałeś już, z kim przyjdzie konkurować ci o miejsce w bramce?
- Tak, w międzyczasie widziałem informację o Luce Kukiciu, wiedziałem, że zostaje Paweł Sokół, no i niedawno poznałem jeszcze Kubę Osobińskiego. Czekałem na pierwszy trening, chciałem poznać chłopaków i zobaczyć, co to za ludzie. Oni o mnie też pewnie niczego nie wiedzieli. Myślę, że tworzymy fajną grupę bramkarzy i zdrowo rywalizujemy, pomagamy sobie. Myślę, że nikt na tym nie straci, a każdy skorzysta.
Wielu kibiców obawia się, że piętą achillesową Korony może być obsada bramki. Co byś odpowiedział na takie głosy?
- Nie nosimy znanych nazwisk i nie posiadamy nie wiadomo jakiego doświadczenia w Ekstraklasie, ale mam nadzieję, że w bramce będzie spokój. Na pewno zrobimy wszystko, żeby zadowolić kielecką publikę i żeby wszyscy cieszyli się z sytuacji między słupkami.
REKLAMA
Twoje zrozumienie z linią defensywy już rośnie, czy na razie za dużo jest jeszcze zmian?
- Na pewno każdy dzień i każdy trening przybliża nas do zrozumienia, bo poznajemy się coraz lepiej. Myślę, że będzie to wszystko rosło, taka jest naturalna kolej rzeczy. Musimy się zgrać.
Jesteś typem bramkarza, który lubi pouczać i ustawiać kolegów, czy raczej cicho skupia się na swojej robocie?
- Na pewno jednym z zadań bramkarza jest udzielanie konstruktywnych podpowiedzi, bo z tyłu widać trochę więcej. To obowiązek i wiem, że chłopaki też tego potrzebują, bo nie widzą, kto znajduje się za nimi.
A macie już jakiekolwiek przesłanki, kto za nieco ponad dwa tygodnie wyjdzie w składzie na mecz z Rakowem?
- Póki co żadnych!
Rozmawiał Marcin Długosz
fot. Mateusz Kaleta
Wasze komentarze