Zdziwiła mnie jedna kwestia. Sądzę, że przespano ważną dla Kielc możliwość
Od listopada ubiegłego roku Kielce mają nowego prezydenta. Po wielu latach spędzonych na tym stanowisku przez Wojciecha Lubawskiego doszło do roszady. Obecnie sternikiem miasta jest Bogdan Wenta. I z pewnością stanowi to istotną informację dla kieleckiego światu sportu, bo – jak mówi sam włodarz stolicy Świętokrzyskiego w obszernym wywiadzie udzielonym naszemu portalowi – „sport ściśle łączy się z polityką od dawna, czy tego chcemy, czy nie”.
Zachęcamy do zapoznania się z wielowątkową rozmową z Bogdanem Wentą, którą przeprowadziliśmy na początku lutego. Poruszyliśmy m.in. temat finansowania zarówno klubów profesjonalnych, jak i tych mniejszych. Zapytaliśmy o relacje miasta z dwoma największymi klubami – PGE VIVE i Koroną. Nie zabrakło także wątków kieleckiego stadionu czy Hali Legionów oraz mnóstwa innych spraw.
REKLAMA
Po tych wszystkich latach czuje się pan jeszcze bardziej sportowcem czy już politykiem?
- Wiele osób używa takiego hasła, że sport jest apolityczny, a polityka ma wyłącznie w nim pomagać. To jednak totalne kłamstwo. Niech pan zwróci uwagę na jedno: wszelkie imprezy sportowe wymagają gwarancji politycznych. Czego potrzebowały - na przykład - mistrzostwa Europy w Polsce w 2012 roku? Gwarancji rządowych. Sport ściśle łączy się z polityką od dawna, czy tego chcemy, czy nie.
Oczywiście, polityka ma różne wymiary. Teraz jestem politykiem lokalnym, wcześniej byłem europarlamentarzystą. Wsparcie dla sportu wymaga gwarancji finansowych na każdym szczeblu i mówiąc wprost - przekazywania mu pieniędzy. Czy jest to klub profesjonalny, lokalny, szkolny, czy jeszcze jakiś inny.
Połączenie sportu z polityką zawsze występuje. Jako zawodnik może nie zdawałem sobie z tego do końca sprawy, bo po prostu miałem kontrakt i chciałem, żeby był realizowany. Natomiast już jako trener – w Bundeslidze i reprezentacji Polski – ten kontakt z polityką na różnym poziomie występował.
Często słyszę określenia, że sport powinien pozostać apolityczny. To jednak nie do końca prawda. Politycy też uwielbiają robić sobie zdjęcia ze sportowcami, zwłaszcza w momentach glorii i chwały. Sam to przeżywałem. Natomiast kiedy coś nie wychodzi, tych polityków tam nie ma. I o tym też nie wolno zapominać.
Teraz, po objęciu urzędu prezydenta Kielc, bardziej pana irytuje „łatka” trenera-sportowca, czy wręcz przeciwnie – cieszy?
- Ja nie sądzę, żeby to była jakaś łatka. W żadnym wypadku nie możesz wyrzekać się środowiska, w którym byłeś i z którego wyszedłeś. Osobiście w tym środowisku czuję się nawet bardziej bezpiecznie.
Wyniosłem ze sportu wiele rzeczy. Już tam buduje się różne struktury, sponsoring, wpływa się na środowiska lokalne i szeroko współpracuje. O co miałbym się obrażać? Powiem więcej. To nie tylko nie jest minus, ale jest to atut.
Skoro taka historię życia ma za sobą prezydent Kielc, to miasto będzie bardziej stawiało na PGE VIVE niż na Koronę. Krzywdzące czy prawdziwe?
- Zjawiłem się tu 11 lat temu, właśnie poprzez VIVE. Ale to nie znaczy, że VIVE jest najważniejsze. Podkreślam – moją ukochaną dyscypliną, którą dała mi bardzo dużo, jest piłka ręczna. Nigdy jednak nie stawiałem tego w ten sposób, że jest to sport jedyny, unikatowy i że wszyscy powinniśmy w nim uczestniczyć.
Nie. Lubię wiele dyscyplin i je doceniam. Jak pan doskonale wie, największy wymiar gospodarczo-społeczno-polityczny ma piłka nożna. Choć oczywiście na niektórych kontynentach sławniejszy jest krykiet, a w Stanach Zjednoczonych koszykówka czy futbol amerykański.
Powtórzę jeszcze raz to, co mówiłem wielokrotnie: w mieście jest nie tylko VIVE, ale również wiele innych klubów z różnych dyscyplin sportowych. Są też sporty niszowe, które mają mniejszą popularność, ale osiągają świetne wyniki. Można tu wskazać na przykład Nosan, klub bilardowy, naszych mistrzów Polski, czy sekcję karate lub łuczników ze Stelli Kielce. Tym ostatnim pomogliśmy zresztą ostatnio w prostej infrastrukturze, bo padło ogrzewanie.
Wiązanie mnie z sympatią wyłącznie do jednego klubu, poprzez wzgląd na jego przeszłość sportową, nie jest do końca sprawiedliwe. Sądzę, że pana bardziej interesuje w tym pytaniu kwestia współpracy i tego, co przez lata VIVE otrzymywało.
No właśnie. Pana poprzednik, Wojciech Lubawski, chciał zasilić PGE VIVE niższą kwotą z budżetu na 2019 roku, a panu udało się znaleźć na to 2,5 mln złotych.
- Upraszczamy czasami język. Mówiąc „finansowanie”, ludzie myślą, że pieniądze idą z miasta do klubu, a klub rozdaje na pensje. A my zwracamy uwagę, że publiczne pieniądze mogą iść tylko na promocję miasta. Klub, jako jednostka, wykorzystuje te środki na promocję miasta i innych sektorów.
Po drugie, pamiętam, i to też z czasów, gdy byłem trenerem, że miasto wspierało VIVE różnymi kwotami i niekiedy były one większe. Dziś więc, przy problemach budżetowych, wygenerowano taką sumę.
Przeszłość, czyli zeszły rok, z której wynikają zawirowania dotyczące aktualnej sytuacji VIVE, również obliguje mnie jako prezydenta miasta do żądania odpowiedzi od prezesa Bertusa Servaasa na pewne pytania. To nie jest tak, że VIVE się należy, a innym się nie należy. Nie.
Pracujemy teraz nad tym, aby ustalić - na przykład poprzez formę umowy - wszelkie ramy tej współpracy. Tak, by były jasne. Co my musimy spełnić, ale też co musi spełnić klub, aby wywiązać się z warunków. Pewnie będzie pan o to jeszcze pytał, ale istotną kwestią jest to, jak taka współpraca miałaby wyglądać.
Przykład: VIVE wychodzi poza granice regionu i poza granice kraju. Uczestniczy w Lidze Mistrzów. To bardzo duża forma promocji. Trzeba obliczyć, ile razy nazwa Kielce pojawia się w przestrzeni medialnej.
Jest też jednak drugi element, na który zawsze zwracałem uwagę. Mamy kluby sponsora, partnerów istniejących przy danym klubie. I kiedy gramy z kimś w Lidze Mistrzów, to tam również funkcjonują podobne organizacje. Czyli pojawia się kwestia nawiązywania współpracy bądź wymiany kontaktów. To też jest forma promocji miasta. Sądzę, że trzeba iść w tym kierunku.
To moje spostrzeżenia z przeszłości sportowej. Nie może być tak, że pieniądze publiczne idą tylko w czarną dziurę, bo my się bawimy w sport. Muszą być efekty takiej współpracy.
REKLAMA
Wspomniał pan o swoich rozmowach z Bertusem Servaasem. Z pewnością panów relacje są lepsze niż na linii Bertus Servaas – Wojciech Lubawski…
- Nie chcę do tego wracać. Byłem w przeszłości w drużynie pana Servaasa, byłem jego podwładnym. Relacje klub – miasto też się zawsze przewijały. Lepsze lub gorsze, ale były. To samo dotyczy też Korony, Korony Handball czy innych klubów. Tego się wymaga w samorządzie i z perspektywy prezydenta miasta mogę to potwierdzić.
Czasami wszystkich nas irytuje, że nie ma się pełnej wiedzy, ale w umowach obowiązują pewne tajemnice i nie są formą informacji publicznej.
W trakcie kampanii wyborczej zapewniał pan, że miasto będzie lepiej wykorzystywało potencjał klubów – Korony i VIVE – w zakresie promocji. Ma pan już na to jakiś konkretny pomysł?
- W zasadzie już o tym powiedziałem…
Wykorzystywanie klubów jako nośnika do pozyskiwania kontaktów biznesowych czy inwestorów?
- Szukanie takich kontaktów. VIVE już to robi, bo z moich rozmów z panem prezesem wynika, że poprzez te wyniki sportowe pojawia się możliwość nawiązywania nowych kontaktów. To już dotyczy umiejętności biznesowych pana Servaasa, ale też otwierają się możliwości dla miasta, aby ściągnąć sponsora bądź inwestycję. To droga, którą chcemy podążyć.
Korona też dziś przechodzi pewne problemy, ale sądzę, że droga, którą obrała, jest dobra. Przede wszystkim to brak przesadzania i poszanowanie pewnych reguł, dzięki czemu za dwa lata klub może już nawet wyjść na zero, jeśli chodzi o długi.
Miałem wywiad z prezesem Krzysztofem Zającem ponad miesiąc temu. Mówił, że klub może wyjść na zero już w przyszłym sezonie.
- Wie pan, sport mnie nauczył pewnej rzeczy: patrzy się optymistycznie, ale podchodzi pragmatycznie. Najlepszy wynik nie musi sprawić, że będziemy złotymi medalistami. Zawsze daję sobie tę perspektywę przestrzeni.
Chciałbym jednak zaznaczyć, że po rozmowach z niemieckimi właścicielami czy obecnym w Kielcach zarządem klubu widzę, że droga jest prawidłowa. Odnajduję również pewną analogię do tego, jak w 2008 roku zaczęliśmy w VIVE. Pewną analogię działania.
Kapitał buduje się z czasem, ale jeżeli ciągle ma się za plecami pewną kwotę zobowiązań, długów, to daje to ciężar. Aby pójść do przodu, najpierw trzeba zająć się przeszłością. To dobre podejście. Gdy odchodzi jeden zawodnik, to szuka się drugiego, który nie spowoduje obniżki poziomu sportowego, a z drugiej strony nie sprawi przekroczenia granicy rozsądku finansowego. To dobra droga.
Dzisiaj oczywiście VIVE jest na innym poziomie, bo przez lata budowało swą markę, wygrało Ligę Mistrzów. Jeśli się nie mylę, to tutaj, na miejskim rynku niektórzy coś wtedy deklarowali, a ja z tego nie widzę żadnych efektów. A przecież minęło kilka lat, prawda? To pokazuje, że bardzo łatwo wyjść i coś powiedzieć, a trudniej to zrealizować. I to moje doświadczenie sportowe jest przydatne, bo podchodzi się do spraw emocjonalnie, ale z drugiej strony z ogromnym wyzwaniem pragmatyzmu. Za tym stoi odpowiedzialność.
Po wielu latach perturbacji, Korona idzie drogą poukładania wszystkiego i zderzenia się ze swoją przeszłością. Głównie dotyczącą zobowiązań finansowych.
VIVE natomiast przeżywa teraz nieco inny moment, spotykając się z trudnościami, które nastąpiły. Jeżeli jednak słowa prezesa Servaasa, które wypowiedział w rozmowach, sprawdzą się, to zobowiązania przeszłości też będą rozwiązane. Ten klub to część zawodowej ligi piłki ręcznej, więc spotyka się z kontrolami, audytami i zobowiązaniami licencyjnymi.
W przypadku Korony kwestie te wyglądają bardzo pozytywnie, tak jak pan powiedział. Oby poszło to jak najszybciej, ale ja sobie daję więcej czasu oraz wytwarzam przestrzeń miastu, aby zbudować kolejną współpracę.
Podczas wrześniowej konferencji prasowej w trakcie kampanii wyborczej, przewodniczący obecnie Radzie Miasta Kamil Suchański powiedział, że chcecie odejść od zasady: „Czy się stoi, czy się leży, to się parę baniek należy”. Mówił to w kontekście klubów sportowych…
- Ja nie krytykuję tej wypowiedzi, bo każdy ma prawo do wyrażenia swojej opinii. Coś w tym jest...
Chciałem zapytać o konkretną kwestię: wysokość wsparcia finansowego sportu zawodowego proporcjonalna do osiąganych wyników. Tak czy nie?
- Spójrzmy z tej perspektywy: mamy drużynę Korony Handball. Ten zespół zaczyna się stabilizować, przechodził pewne zmiany organizacyjne. Ważne były kwestie finansowania i projektu. Oczywiście spotykaliśmy się w tym celu. Trener wprowadza swoją pracą juniorki, tworzy młody zespół oparty na wychowankach. To też ciekawy element promocyjny. No i dochodzimy do oczekiwań: czy to będą medale? Zawsze wtedy jest więcej argumentów.
W przypadku Korony mówimy o finansowaniu futbolu zawodowego w Polsce. Pracując w Komisji Kultury i Edukacji w Parlamencie Europejskim widziałem, jak kluby europejskie walczą z UEFA o podział pieniędzy. A nasza Ekstraklasa jest przecież ligą zawodową. Interesuje mnie więc, jaka jest rola związku lokalnego w podziale pieniędzy centralnych. Czym innym jest PZPN, a czym innym Ekstraklasa.
Abstrahuję od wyniku i poziomu. UEFA pokazuje Ekstraklasę jako pozytywny przykład, że zarządzanie idzie w dobrym kierunku. Rezultaty to coś innego.
Kiedy VIVE dostaje się do Final Four Ligi Mistrzów, to jest oczywiście już coś zupełnie innego. Daje nam to dużo większy rezonans medialnej wartości dodanej, za którą trzeba byłoby zapłacić ogromne pieniądze. Czy Korona jest w stanie zająć miejsca gwarantujące grę w Europie? Ja osobiście pozytywnie postrzegam sportowy pragmatyzm.
REKLAMA
W ramach umowy miasto musi zasilać Koronę corocznie kwotą 2,5 mln złotych. Zamierza pan to dalej realizować, czy jednak spróbuje pan zmienić te warunki?
- Miasto ma pewne formy udziałów w klubie. To samo zresztą proponował pan prezes Servaas. Co znaczy udziały? Mamy wgląd do akt i możemy rozmawiać z właścicielami, jak wyobrażamy sobie współpracę.
A czy taka współpraca wiązałaby się na przykład z większym dofinansowaniem? Musielibyśmy przygotować umowę. Muszę wiedzieć, gdzie leży moja granica rozsądku i co w zamian daje nam klub.
Pamiętam, że w stosunku do poprzedniego prezydenta, pan prezes Servaas wysnuł propozycję przejęcia części udziałów klubu przez miasto. W stosunku do nas, póki co, nic takiego nie padło.
A gdyby padło?
- To byłaby znowu kwestia rozważenia i zwrócenia uwagi na wiele zagadnień. Nie mówię od razu „nie”, bo to temat do analizy z prawnikami. Jeżeli wszedłbym z kilkoma procentami udziałów w pańską redakcję, to nie znaczyłoby, że miałbym wpływ na to, co pan robi. Dlatego za nami trudne rozmowy, również z Koroną, ale widzimy pozytywny element.
A VIVE? Tu miała miejsce reakcja na trudną sytuację, która wymaga jakiegoś rozwiązania.
Gdy pojawiają się takie tematy, to często podnoszą się głosy: dlaczego VIVE, skoro jest coś nie tak z klimatem. Dlaczego VIVE, bo coś innego. Sądzę, że w każdej przestrzeni znajdą się jacyś niezadowoleni z pewnego obrotu spraw…
Wszystkim z pewnością się nie dogodzi.
To już pan powiedział, ale sądzę, że w tej kwestii myślimy podobnie.
Spotkał się pan już z właścicielami Korony, chociażby podczas klubowej wigilii. Ma pan w klubie pełnomocnika w postaci Pawła Gągorowskiego. Jak wyobraża pan sobie dalszą współpracę z Koroną? Ratusz chciałby odcisnąć spore piętno na funkcjonowaniu klubu?
- Czasami sam łapię się na tym, że istotna jest prostota języka i przekazu. Podkreślam więc: w 2020 roku kończy się umowa, na mocy której miasto musi zasilać klub kwotą 2,5 mln złotych. Do tego dodajmy kwestię stadionu, a więc koszty i tak przez nas ponoszone. W rozmowie z właścicielami zwracaliśmy na to uwagę – nie łożymy na klub tylko tej sumy, ale podejmujemy się różnych zobowiązań i je wypełniamy. To różne płaszczyzny, które budują określoną sumę pieniędzy. I w naszych rozmowach poruszaliśmy właśnie ten temat, jak to wszystko ująć.
Ktoś mówi o konkretnej kwocie, ale do tego dochodzą różne usługi, które jednostki miasta w stosunku do Korony wykonują. Ma to też przełożenie na koszty. W nowej umowie chcemy na to zwrócić uwagę i rozwiązać to tak, aby uniknąć pewnych kontrowersji w ocenach.
To samo zresztą dotyczy VIVE. Jeśli chodzi o długi wobec miasta, to ten klub ma akurat najmniejsze zobowiązania. To dużo mniejsza suma niż w przypadku Korony.
To, o czym mówię, to kwestie na przykład podatków od nieruchomości i spraw związanych z infrastrukturą. Oczywiście – kto może powiedzieć, że stadion jest kilkunastotysięczny, a hala mieści kilka tysięcy osób. Z tego wynikają różnice, ale co do zasady wygląda to właśnie tak, jak powiedziałem. Tutaj też dodałbym słowo o Koronie Handball, bo w przypadku tego klubu wszystko jest załatwiane bardzo dobrze.
Oczywiście ciągle mówimy o tych najbardziej znanych klubach z najwyższych lig, czy o siatkarskiej pierwszej lidze, choć siatkówka w Kielcach akurat przechodzi kryzys. Nie zapominajmy jednak o klubach akademickich.
W temacie Korony jeszcze – zmiana na stanowisku prezydenta mniej-więcej zbiegła się w czasie z roszadą właścicielską w kieleckim klubie. Czy pomiędzy stronami wytwarza się teraz pozytywny klimat do rozmów?
- My teraz tutaj rozmawiamy, a potem pan to przełoży w tekst. I tak samo jest w tej kwestii. Ci panowie wywodzą się z biznesu i pewna kurtuazja się kończy, kiedy zaczyna się rozmawiać o pieniądzach. Nie oznacza to jednak, że pojawia się wrogość. Każdy ma swoje racje i próbuje znaleźć rozwiązanie w duchu kompromisu.
Korona ma ogromną historię, sięgającą kilkudziesięciu lat. Są kibice, jest społeczność żyjąca tym klubem. To wartość dodana miasta. I dotyczy to również mniejszych klubów, które zrzeszają wokół siebie może mniejsze grupy, ale też znajdujące się w świadomości mieszkańców miasta czy regionu.
VIVE w ostatnich latach bardzo się rozwinęło. Wcześniej przecież też istniało, tylko pod inną nazwą. W mojej młodości grałem z Iskrą. Klub się przeobrażał, a ostatnie 10 lat to dominacja i rozwój transgraniczny. To daje już inny wymiar.
Korona chce zabiegać o budowę ze środków miasta infrastruktury w kilku miejscach Kielc…
- Już wchodzę panu w pytanie. Użył pan określenia: „Korona chce zabiegać”. Póki co nikt nie zjawił się u mnie w gabinecie. Ja staram się być osobą konkretną: jeżeli taka propozycja padnie, to będziemy rozmawiać. Wszystko zależy od konkretów.
Wiem, że również w rozmowach z radnymi padły propozycje terenów wokół Białogonu czy na ulicy Prostej. Teraz mam pytanie: jak wyglądałaby kwestia komunikacyjna, drogowa? Na Białogonie mamy ponadto strefę chronioną. Czasami sami sobie powinniśmy zadać pytanie, czy budowa jakiejś infrastruktury jest możliwa, a po drugie – w jakiej formie.
Kiedyś słyszałem, że na Białogonie można byłoby połączyć infrastrukturę sportową z hotelową. Wolałbym jednak podejść do sprawy na spokojnie i zastanowić się, jaka to przestrzeń. Jakie są możliwości.
Łatwo jest wyjść do pana, jako do dziennikarza i powiedzieć: „Chcemy zrobić”. Jeżeli Korona „chce zabiegać”, to jest to dalekie od „zabiegania”.
Na początku stycznia rozmawiałem z prezesem Korony i pokazał mi projekt dotyczący rozwoju infrastruktury w różnych lokalizacjach. Pan niczego nie dostał?
- Być może pewne rzeczy gdzieś leżą i nie chcę powiedzieć nieprawdy, ale do mnie nic nie dotarło. Ale powtarzam: jeżeli ktoś się do mnie zgłosi z konkretami, to porozmawiamy. Co do finansowania, to trzeba znaleźć w budżecie pewne zabezpieczenia i zobaczymy. Musimy dotrzeć również do mniejszych ośrodków, szkół i uczniów. Jeżeli będziemy obracać się tylko przy sporcie przez duże „S”, czyli tym zawodowym, to stracimy na uwadze, że on nie istnieje bez sportu szczebla niższego.
Kluby na spotkaniach z nami mówią, że ich zawodnicy robią te czy inne rzeczy w kierunku do społeczności lokalnej. Ale ja może bym chciał więcej. Będąc za granicą poznałem różne rzeczy, tak samo w Polsce. Musimy zaprezentować przed mieszkańcami Kielc, że te pieniądze są dobrze zainwestowane i że ci, którzy nie są jeszcze na pierwszych stronach gazet, mają możliwość rozwoju na różnych poziomach, na przykład szkolnym.
Kielecki stadion – kiedyś najnowocześniejszy w Polsce, dziś na tle ligi już raczej przeciętny. Kibicom marzy się inwestycja w postaci żółto-czerwonych krzesełek, aby nadać obiektowi nieco koloru i większego uroku. To w ogóle możliwe?
- Myślę, że pod względem pojemnościowym obiekt jest optymalny w stosunku do zapotrzebowania widzów. Oczywiście jeżeli Korona będzie wyżej w tabeli, to i pewnie więcej ludzi będzie się pokazywać na jej meczach…
REKLAMA
Średnie zapełnienie stadionu wynosi niespełna 50%.
- Wiem, że klub nad tym pracuje. Tymczasem znowu mogę odnieść się do VIVE: przyzwyczajenie do sukcesów powoduje, że widz oczekuje czegoś więcej. Teraz czasami nie ma już kompletu na Lidze Mistrzów.
Ale wracając do wcześniejszego pytania o żółto-czerwone krzesełka: z jakim to się wiąże obowiązkiem z mojej strony jako prezydenta? Koszty. Barwy są związane z miastem i klubem, ale rzucenie hasła przez grupy kibiców nie sprawi, że to zrealizujemy. Sądzę, że wszystko musi być bezspornie jasne.
A czy miasto zamierza wykorzystywać stadion również i w inny sposób, na przykład poprzez organizację koncertów?
- Na nic nie jestem zamknięty. Zdziwiła mnie jedna kwestia. Pamiętamy, jak w 2017 roku były w Kielcach młodzieżowe mistrzostwa Europy w futbolu. Przyjechało do nas chociażby mnóstwo kibiców ze Szwecji. Infrastruktura, która spełnia wymagania UEFA, prawie zawsze spełnia też wymagania FIFA. A przecież będziemy mieli teraz w Polsce mistrzostwa świata U-20. Sądzę, że przespano nieco ważną dla miasta możliwość. Nie trzeba byłoby już ponosić kolejnych nakładów finansowych, bo sądzę, że FIFA patrzyłaby podobnymi kategoriami co UEFA.
Ten sygnał otrzymałem zresztą od zarządu Korony. Coś już włożyliśmy i nie musielibyśmy drugi raz tego powtarzać.
Mówił pan już w tym wywiadzie, że nie wolno zapominać o mniejszych klubach. Czy wsparcie, jakim obejmuje je miasto, ulegnie zmianie?
- Mówimy o kwocie ponad dwóch milionów. Rozpisaliśmy różne konkursy, w których uczestniczą organizacje powiązane ze szkołami czy środowiskami lokalnymi. Ja jeszcze raz chciałbym zwrócić uwagę, że to wsparcie musi być, bo właśnie w takich miejscach dzieci rozwijają się fizycznie, ruszają się. Myślę, że rodzice też będą z tego zadowoleni, a my zyskamy, mając zdrowsze pokolenie.
Trzeba ułożyć pewien kalendarz sportowy. Klubów jest mnóstwo: biegowych, bokserskich, zajmujących się innymi sportami walki… Sam w grudniu uczestniczyłem w kilku spotkaniach opłatkowych tych ośrodków.
Trudno będzie znaleźć rozwiązanie, które zadowoli wszystkich, ale nie unikam tej kwestii. Uważam, że z jednej strony stanowi ona nasze wyzwanie, a z drugiej – obowiązek.
Musimy poszukać nawet nowych rozwiązań. Odbyłem już pewne spotkania z Urzędem Marszałkowskim, aby w niektórych kwestiach postarać się o działania nie tyle miejskie, co regionalne. Urząd Miasta to jedno, ale wspieranie sportu i aktywności fizycznej w województwie umożliwia nam pewne możliwości współpracy.
Mamy zimę. Wokół miasta, bo nie tylko w samym mieście, znajduje się kilka stoków. To nam daje nie tylko możliwość aktywności fizycznej mieszkańców, ale również instrument do poprawy bazy turystycznej. Te miesiące w turystyce są „martwe”, a mimo to możemy na nich sporo zyskać.
Dobrym przykładem jest Półmaraton Kielecki. Takie inicjatywy dają szansę na to, aby wpisać Kielce nie tylko w narrację wojewódzką, ale i szerszą, ogólnopolską. Finansowanie w takich kwestiach też jest potrzebne.
Chcemy ustalić pewne ramy. Z takich wydarzeń, jak półmaraton idzie przecież bardzo silna wartość promocyjna dla miasta. Musimy myśleć i współpracować. Na przykład, jeśli w jeden dzień rano mamy bieg X, a obok po południu bieg Y, to może trzeba je skumulować i stworzyć jeden event, dużo większy?
Nad takimi spostrzeżeniami trzeba siąść i wspólnie znaleźć rozwiązanie finansowanie.
Ostatnia już kwestia – Hala Legionów. Podczas kampanii wyborczej powiedział pan, że możliwa jest jej rozbudowa do 7-8 tysięcy miejsc. To aktualne?
- Ktoś krzyczał na rynku, że wybuduje wielką halę. Ja staram się podchodzić spokojnie i zastanowić się – jaki obiekt jest miastu potrzebny? Oczywiście będą różne opinie. W przeszłości, jako trener reprezentacji Polski i VIVE, zauważyłem już, że Hala Legionów nie jest wykorzystana w pełni. Zasięgnąłem więc opinii architekta, który ją projektował. Zapytałem, co możemy zrobić – czy coś poprawić z obecnym budynkiem i infrastrukturą wokół, czy szukać nowej lokalizacji.
Pojemność. Jedni mówią 6 tysięcy, inni – w porywach do 7 tysięcy. Braliśmy pod uwagę, jak wyglądają obiekty rywali, na przykład Celje czy Veszprem. Dochodzi kwestia dziennikarzy, stanowisk medialnych, transmisji. Ponadto specjalne przestrzenie VIP-owskie czy sponsorskie. Rozmawiałem o tym z projektantem.
Oczywiście to wszystko wiąże się z pieniędzmi. A jeśli zdecydowalibyśmy się na nowy obiekt, to musielibyśmy się zastanowić, co w takim razie zrobić z tym aktualnym. To koszty! Za każdą imprezą stoją obowiązki leżące po rachunku miasta. Wszelkie oświetlenia, szatnie, zabezpieczenia, blokady ulic… To wszystko finanse.
Musimy się zastanowić, jaka pojemność hali sprzyja miastu. Powiedział pan, że Korona ma kilkunastotysięczny stadion i nie wypełnia go średnio nawet w połowie. Zgadzam się.
Jako trener zawsze mówiłem, że mamy optymalne warunki – trenujemy w hali, w której rozgrywamy mecze. Pracowałem w wielu klubach za granicą. We Flensburgu trenowaliśmy w hali szkolnej, a tylko mecze rozgrywaliśmy w tej właściwej. W Kielcach ciągle jesteśmy u siebie w domu.
Taki obiekt musi żyć i funkcjonować na co dzień, nie może być powiązany wyłącznie ze stroną sportową. Sport może stanowić świetny dodatek. Mecze ligowe nie odbywają się każdego dnia. Nawet jeśli są co trzy dni, to co z pozostałymi? A rachunki utrzymania projektu trzeba pokryć.
Administracja, oświetlenie, ogrzewanie… Często się takich rzeczy nie bierze pod uwagę, a w wymiarze rocznym powodują one ogromne sumy. Te obiekty powinny zarabiać.
Co do słów z kampanii: to była bardziej ocena sytuacji niż zapowiedź, że na pewno coś takiego zrobimy. Na rynku ktoś krzyczał, że będzie wielka hala, a ja jej ciągle nie widzę. Sam wolę więc podchodzić do spraw pragmatycznie.
Dodatkowym problemem Hali Legionów i stadionu Korony jest to, że dochodzi blokada ulic. Mieszkańcy okolicznych osiedli martwią się, bo z jednej strony fajnie – na małej przestrzeni są kibice – ale z drugiej nagle wszystkie miejsca parkingowe robią się zajęte. Wyjazd i dojazd to skomplikowane sprawy. W przypadku wielkich imprez nie mogą stanowić bubla. Nasze wyzwanie polega na tym, aby spojrzeć nie tylko na wydarzenia wewnątrz obiektu, ale i wokół.
REKLAMA
Czy pewnych ruchów w stosunku do hali możemy się spodziewać już w tym roku?
- Na razie nie podjęliśmy żadnych rozmów. Sam budżet stanowił gorący temat. Pod koniec maja i czerwca zaczniemy spoglądać w kierunku nowego rozdania budżetowego i zobaczymy, jakie są możliwości.
Same pieniądze dla VIVE wzbudziły emocje. Jedni chcą to podgrzewać, inni studzić. Jedni mówią, że to dobre, inni, że nie. Ja bym odpowiedział tak: miałem spotkanie z mieszkańcami, zamieszkującymi jedną z małych dróg lokalnych, którą w budżecie pominięto. I jakby oni teraz usłyszeli o budowie nowej hali, to szybko zapytaliby mnie: „A co z naszą uliczką?”. To są dylematy. Takie sprawy mają istotniejszą rangę.
Wracam do pana pierwszego pytania – nie patrzę tylko z perspektywy sportowca. Może właśnie sport nauczył mnie na tyle pragmatyzmu, że nie widzę jedynie medalu, który się wygrywa, ale także tych, którzy oglądają zawody. To odpowiedzialność.
Budżet miasta powinien znaleźć miejsce na wszystko. Uważam, że trzeba jak najbardziej wspierać sport szkolny, bo dzięki temu będziemy zdrowsi. Z takiego podejścia wychodzą mistrzowie. A wyższy poziom? Owszem, trzeba mieć go na uwadze. Pieniądze na promocję się znajdą, ale zastanówmy się, co my z tego będziemy mieli.
Konkludując – kwestia hali zostanie rozpatrzona, ale to melodia najwcześniej budżetu przyszłorocznego?
- Tak możemy chyba to zakończyć. I to nie dlatego, że boję się słów, ale skoro nie jestem prawnikiem, to nie mogę używać pewnych wyrażeń. Czasami na spotkaniach ktoś posługuje się zwrotami, że „dostawaliśmy takie pieniądze”, albo „już nam obiecali takie pieniądze”. No właśnie! Sorry – co znaczy „obiecali?”
Jak mi ktoś pokaże - tak jak w przypadku Korony - że jest to na piśmie, to respektuję. Ale „obiecali”? Odnosząc się do sytuacji związanej z halą – nie mówię nie, ale chciałbym znać wszystkie podstawy. Organizując wielką imprezę nie przyjdę do pana i nie powiem, że mam już wszystko gotowe, trzeba tylko wypuścić zamówienia i proszę pana o gwarancję. To bardzo nieprofesjonalne i może spowodować zaburzenia.
Rozmawiał Marcin Długosz
fot. Maciej Urban
Wasze komentarze
Meeeeeh.
Budżet Kielc to ok miliarda złotych. Czyli jakby wydał ok 10 milionów na wszystkie kluby to jest 1 % budżetu. Czy 1 % to tak dużo? Niech jeden z drugim zajrzy we własny budżet miesięczny czy roczny to sami 1 % wydatków wydajecie na pierdoły. 2.5 miliona działa na wyobraźnię ale przy całości budżetu to wielkie g.... Niech pomyślą jak hala czy stadion ma zarabiać aby na rachunki było i już będzie ok. Cieszmy się że mamy kluby utrzymujące się w ekstraklasach bo to nam nie szkodzi A raczej pomaga.
Za rok trzeba i z Koroną i Vive popodpisac umowy promocyjne działające w 2 strony na poziomie 5 mln...dla każdego z nich! a nie 2,5 mln + przebudowa hali do co najmniej 6 tys!
(Paweł Jańczyk - kto to wygra Korona)
Po 1 nie jestem dzieciakiem lecz dużo starszym obywatelem naszego wspaniałego miasta.
Co do długu to wiem że będzie wynosić prawie miliard. Wiadomo że to zrobił poprzednik p. Wenty. Niby wszystko zgodnie z prawem 12% budżetu może wynosić deficyt i tak co rok przez 16 lat i się uzbierało. Ale chyba nie oczekujesz że następca zniweluje dług od razu po objęciu urzędu?
Podsumowując jestem oczywiście za zmniejszeniem zadłużenia zapewne potrzeba z 10 lat tym bardziej że budżet na 2019 ustalił jeszcze znawca od uzdrowisk