To, co mówi dyrektor Bilski… Dwa razy mogłem przecież odejść za darmo
Po niespełna sześciu latach od debiutu w Ekstraklasie, Koronę Kielce opuszcza Piotr Malarczyk. Wychowanek kieleckiego klubu w ostatnim czasie pełnił rolę kapitana i na każdym kroku przypomina o ogromnym przywiązaniu do „żółto – czerwonych” barw. Ale takiej oferty, jak z Ipswich Town nie mógł odrzucić. – Byłem totalnie zaskoczony, ale też szczęśliwy. W mojej głowie zaczęła się bitwa z myślami: co robić? – zdradza w długiej rozmowie z naszym portalem.
Z czym ci się kojarzy data 30 października 2009 roku?
- Z debiutem, tak? Jeśli dobrze pamiętam, to właśnie wtedy odbył się mecz z Wisłą Kraków. Minęło już kilka lat, ale bardzo dobrze pamiętam tamten dzień. To było świetne uczucie, tym bardziej, że graliśmy z takim przeciwnikiem. Mam z tego dnia bardzo dobre wspomnienia.
Wtedy pojawiłeś się w pierwszym składzie dosyć niespodziewanie. Kiedy tak naprawdę poczułeś, że uda ci się przebić do poważnej piłki? Było to po zdobyciu Mistrzostwa Polski juniorów, kiedy dobrze zaprezentowaliście się na arenie krajowej?
- To był na pewno ogromny sukces dla kieleckiego klubu. To był już wiek Juniora Starszego, a więc są to zawodnicy, którzy aspirują do gry w seniorach. Nigdy jednak nie patrzyłem na to tak, że jeżeli mam medal, to muszą mnie wziąć od razu do pierwszej drużyny. Starałem się spokojnie trenować, skupiłem się na ciężkiej pracy. Nie chciałem wybiegać daleko w przyszłość, lecz koncentrowałem się na kolejnych zajęciach. Chciałem grać jak najlepiej. Wiedziałem, że jeżeli wszystko dobrze się ułoży, to prędzej czy później trafię do pierwszej drużyny.
Część z twoich kolegów z mistrzowskiej drużyny znacznie wcześniej zadebiutowała w seniorskiej piłce. Nie miałeś nutki niepewności, że coś idzie nie po twojej myśli? Trener Włodzimierz Gąsior dał szanse wielu młodym graczom, ale ciebie w tej grupie nie było.
- Nie miałem większych wątpliwości. Byliśmy bardzo zróżnicowani wiekowo, więc może od tego to zależało. Są różne pozycje na boisku, a na niektórych o wiele łatwiej wstawić tego mniej doświadczonego. Wiadomo, środek obrony to bardzo odpowiedzialne miejsce. Niewielu trenerów jest w stanie postawić na debiutanta, który nie miał jakiegokolwiek przetarcia. Do pierwszego zespołu dołączyłem dopiero po jakimś czasie, więc nie porównywałem się z innymi.
Dużo zawdzięczasz trenerowi Motyce?
- Na pewno, bo to on jako pierwszy nie bał się na mnie postawić, i to w bardzo trudnym momencie. To była pierwsza runda, w której nie zdobyliśmy wielu punktów i nie mieliśmy ogromnego komfortu. To naprawdę wspaniały człowiek i dzięki niemu zadebiutowałem w Ekstraklasie.
W wielu wywiadach powtarzałeś, że nie byłeś najbardziej utalentowanym graczem z grup młodzieżowych. Ci zdolniejsi gdzieś jednak przepadli, bo Piotr Gawęcki gra w niższych ligach, Paweł Kal skończył już z futbolem, a Michał Michałek miał problem ze znalezieniem klubu.
- Mogę wymienić też wielu innych, którzy przejawiali duże możliwości do grania w piłkę. Z mojego rocznika jest Damian Chrzanowski, który nawet jeździł na zgrupowania młodzieżowych reprezentacji Polski. Wysokie umiejętności prezentowali też Mateusz Dziubek czy Andrzej Paprocki. Jest wiele czynników, które wpływają na to, jak ta kariera się rozwija. Tak się potoczyły nasze losy. Ciężko tak naprawdę określić, dlaczego tak się stało.
Udanie zadebiutowałeś u trenera Motyki, ale po przyjściu Marcina Sasala trochę przystopowałeś.
- Tak naprawdę to przez rok nie zagrałem w Ekstraklasie.
Zwątpiłeś już, że w Koronie uda ci się przebić?
- To był bardzo trudny okres. Nie było mi łatwo, bo po rozegraniu sześciu spotkań w najwyższej lidze, zacząłem łapać pewność siebie i wierzyć, że dam radę na poziomie Ekstraklasy. To było takie brutalne sprowadzenie na ziemie. Ten okres wykształcił we mnie bardzo ważne cechy – wytrwałość i konsekwencje. Mogłem się przecież załamać czy szukać wymówek, że trener mnie nie lubi. Ale tego nie zrobiłem. Wytrwale i ciężko pracowałem każdego dnia. Pomagało mi też to, że regularnie dostawałem powołania do reprezentacji młodzieżowych, co dawało ogromną radość.
Potem przyszedł trener Leszek Ojrzyński, dla Korony zaczął się złoty okres, ale indywidualnie nie miałeś łatwo, bo rywalizacja była ogromna. Byli Pavol Stano, Hernani, Tadas Kijanskas i Krzysztof Kiercz, który też grał w pierwszej jedenastce.
- Można powiedzieć, że początek sezonu przegrałem. W kilku kolejkach nie wystąpiłem, a w pewnym momencie straciłem nawet miejsce w osiemnastce. Dopiero z czasem zacząłem do siebie przekonywać trenera, bo coraz lepiej prezentowałem się na treningach i w rezerwach. Cieszę się, że w końcu to mi się udało i powoli stawałem się ważny w jego drużynie.
Wspominasz jeszcze ten słynny mecz z Widzewem, który mógł na stale zapisać się w historii klubu?
- Zdecydowanie. To był przedostatni mecz, bo sezon kończyliśmy na Legii. Tym spotkaniem mogliśmy zapewnić sobie puchary i pozostać w walce o Mistrzostwo Polski. Patrząc przez pryzmat czasu, to jest wielkie rozczarowanie, bo mieliśmy świetną passę. Nie wiem nawet, czy może nie była zbyt dobra, bo mieliśmy w świadomości ten zbliżający się pojedynek przy Łazienkowskiej i nieodpowiednio podeszliśmy do spotkania z Widzewem. Choć... Może nie tyle, że źle podeszliśmy, bo każdy chciał wygrać, ale mieliśmy ciągle myśli, co może się zdarzyć za parę dni w Warszawie. Zabrakło trochę chłodniejszej głowy i wyrachowania. Gdyby te elementy nie zawiodły, pewnie byłoby zupełnie inaczej.
A jak podchodziliście do takich opinii, że w Kielcach są problemy finansowe i nikomu za bardzo nie opłaca się grać w europejskich pucharach?
- My nawet się do tego nie ustosunkowaliśmy. Tak jak mówię – to była ogromna szansa, aby osiągnąć niesamowity wynik. Wszyscy skupiali się tylko i wyłącznie na tym. Sportowa złość i irytacja była ogromna. Co do tych teorii spiskowych, to w Kielcach jest tak, że pojawiają się one wyjątkowo często, więc nawet nie ma sensu się do nich odnosić.
Drugi sezon za kadencji trenera Ojrzyńskiego nie był już tak udany, choć indywidualnie miałeś się chyba z czego cieszyć?
- To był mój pierwszy sezon, w którym grałem bardzo regularnie. Cieszę się, że z trenerem Ojrzyńskim znaleźliśmy wspólny język i udało mi się go przekonać do siebie. Ta relacja miała dwie strony. Widziałem, że on we mnie wierzy, a ja chciałem się odwdzięczyć jak najlepszą grą na boisku.
Zaczął się kolejny sezon, znowu na waszej drodze stanął Widzew i w klubie bardzo wiele się zmieniło. Jak drużyna do tego podeszła? Patrząc na to, co później się stało, to żałowaliście, że nie udało się więcej ugrać w Łodzi?
- Nie można tego uzależniać od jednego meczu, bo rok wcześniej rozpoczęliśmy rozgrywki jeszcze gorzej, ale trener został na stanowisku. Ja bym nie uzależniał tej decyzji od jednego spotkania. Wiadomo, nie mieliśmy udanego początku i stało się tak, jak się stało.
Czuliście, że trener Ojrzyński ma trochę pod górkę z zarządem?
- Tworzyliśmy świetną grupę. Nigdy nie miałem przyjemności przebywać w szatni, w której panuje tak dobra atmosfera. Stanowiliśmy jedność, bo trener trzymał się z nami, a my z nim. Inne sprawy, pozasportowe, o których mówił sam szkoleniowiec, to jest już poza naszym zasięgiem.
Pożegnanie było bardzo emocjonalne. W mediach pojawiały się informacje o waszej mocno zakrapianej kolacji w jednym z kieleckich hoteli, której świadkiem był jeden z dziennikarzy TVP.
- Są dziennikarze rzetelni, ale są też ci zdecydowanie mniej. Nie chcę oczywiście nikomu niczego zarzucać. Była kolacja i nie ma sensu tego ukrywać. Tworzyliśmy na tyle zgraną grupę, że nie tylko uścisnęliśmy sobie dłoń w szatni i życzyliśmy sobie powodzenia, ale spotkaliśmy się także potem. Chodziły różne głosy, ale czasami nie wszystko, co piszą ludzie jest prawdą. Podchodziłbym do tego ze sporym dystansem.
Bardzo byliście zaskoczeni, gdy do waszej szatni wszedł prezes i przedstawił wam trenera Pachetę?
- To było zupełnie inne spojrzenie. Przyszedł typowy Hiszpan, który miał kompletnie odmienne podejście do futbolu. Szczerze mówiąc, nie znałem go wcześniej. Z drugiej jednak strony, to bardzo fajne doświadczenie popracować z kimś, kto tak podchodzi do piłki.
Ciężko było mu do was trafić, bo byliście dopiero co po współpracy z uwielbianym trenerem Ojrzyńskim?
- Nie do końca. To była bardzo zwarta grupa, a on przyszedł w trudnym momencie. Byliśmy tego świadomi i skupiliśmy się na swoich zadaniach, aby grać jak najlepiej. Niekorzystne byłoby rozpamiętywanie bądź użalanie się nad sobą. Musieliśmy wyciągnąć klub na dobrą pozycję.
To był początek rozpadu słynnej „Bandy Świrów”, do klubu przychodzili coraz to nowsi piłkarze, którzy nie mieli okazji być częścią tego, co wcześniej miało miejsce w Kielcach.
- Takiej drugiej ekipy ciężko szukać. To było coś wyjątkowego, bo grupa około dwudziestu osób świetnie się ze sobą dogadywała. Taka jest kolej rzeczy. To musiało w końcu nastąpić, bo tak się dzieje w drużynach piłkarskich i trudno było tego uniknąć.
Przyjście Ryszarda Tarasiewicza rozbudziło nowe oczekiwania, ale wraz z nim przyszli też nowi piłkarze i Korona stała się bardziej międzynarodowa.
- Trochę tak było, więc trener musiał to umiejętnie połączyć. Był to jednak szkoleniowiec o uznanym nazwisku, który wcześniej prowadził drużyny z sukcesami. Byłem ciekawy, jak to będzie wyglądało.
Jak ocenialiście letnie transfery? Musieliście przecież widzieć, że na przykład Mussa Ouattara zdecydowanie odstaje umiejętnościami od reszty.
- To, że trener konsekwentnie stawiał na poszczególnych zawodników, było akurat bardzo pozytywne. Piłkarz, który ma spokój, czuje się dużo lepiej. Wszystko ma jednak pewne granice i on to umiał bardzo dobrze rozgraniczyć. Proces aklimatyzacji różnie przebiega u poszczególnych graczy – jednemu uda się to zrobić szybciej, a niektórzy potrzebują więcej czasu. Trzeba było brać to też pod uwagę i takie rzeczy mogły się zdarzać. Spore problemy były też z komunikacją, ale to normalne przy nowych graczach.
W kontekście tego, co działo się w rundzie rewanżowej, chyba bardzo żałowaliście, że poprzez indywidualne błędy nie udało się awansować do pierwszej „ósemki”.
- Początek był naprawdę fatalny. W pewnym momencie byliśmy nawet w gorszej sytuacji niż Zawisza Bydgoszcz. Niewielu chyba wierzyło, że uda się to wyciągnąć. Czas grał jednak na naszą korzyść. Im dłużej pracowaliśmy z Tarasiewiczem, tym wyglądało to naprawdę coraz lepiej. Najlepiej pokazywała to runda rewanżowa, gdzie przegraliśmy dopiero w dziesiątej kolejce i do grupy mistrzowskiej zabrakło dwóch punktów. Mielibyśmy wtedy większy spokój i można byłoby pokusić się o lepszy wynik niż tylko gra o utrzymanie. To się jednak nie udało i ta końcówka była bardzo nerwowa.
W styczniu skończył ci się kontrakt. Nie myślałem wtedy, że może lepiej odejść z Korony i uniknąć wpisywania sobie do CV spadku z ligi, bo przecież takie ryzyko było.
- Ryzyko było, ale nie chciałem odchodzić z klubu. W pewnym momencie trenowałem nawet bez podpisanej umowy, bo nie chciałem zmieniać Korony na inny polski klub bądź taki nie do końca znany. Lepiej było zostać w Kielcach i dalej się tutaj rozwijać.
Bardzo uważnie śledziłeś relację z posiedzenia Rady Miasta? Bo wtedy, kiedy inne zespoły przygotowywały się do ligi, to wy musieliście zainteresować się polityką.
- To był ważny i trudny moment. Uzależnianie swojej przyszłości od decyzji politycznej nie jest przyjemną sprawą. To trwa od jakiegoś czasu i regularnie się powtarza, i liczę, że to się szybko skończy, aby zawodnicy mieli większy komfort i spokój. To zawsze siedzi w głowie, kiedy nie jest się pewnym swojej bytu.
Było chyba co świętować na weselu Wojtka Małeckiego po meczu z Podbeskidziem? Duży kamień spadł ci z serca po ostatnim gwizdku sędziego?
- Nie zasłużyliśmy na aż tak nerwową końcówkę. Powinniśmy utrzymać się wcześniej. W tym dniu najgorsze było czekanie. Każdy wiedział, o co gramy, bo ciągle mogliśmy spaść z ligi. Jednak już w czasie meczu byłem pewny, że nic nie jest w stanie nam zaszkodzić. Zbyt dobrze się prezentowaliśmy, aby ktoś nam wyrwał to utrzymanie. Radość była ogromna.
Na boisku osiągnęliście swój cel, ale stare problemy wróciły. Tobie, jako wychowankowi, chyba tym bardziej jest przykro, że Korona to element walki politycznej?
- Odbija się to negatywnie na klubie. To się powtarza co kilka miesięcy i nikomu to nie pomaga. Piłkarze i trenerzy skupiają się na swojej pracy, ale to jednak gdzieś w głowie siedzi. Ja się tutaj wychowałem i bardzo bym nie chciał, aby Korona miała problemy finansowe, bo o tym tutaj mówimy. Wierzę, że prędzej czy później klub wyjdzie na prostą.
Problemy odbiły się na drużynie – odeszło wielu kluczowych graczy i sztab szkoleniowy. Ty widziałeś sens pozostania w Kielcach? Wiemy, że było wiele ofert z innych klubów.
- Nigdy tego specjalnie nie ukrywałem, tym bardziej, że w prasie było o tym głośno. Podjąłem taką decyzję, mimo że było wiele zmian. Pożegnanie jedenastu zawodników to jest prawdziwa rewolucja. Ona nadal trwa i pewnie jeszcze potrwa, bo nie da się zbudować zespołu w kilka tygodni.
Po przedłużeniu kontraktu z Koroną trener Michał Probierz przyznał, że on za bardzo nie rozumie, jak to się stało, że nie zagrasz na Podlasiu.
- Propozycja była. Długo rozmawiałem z trenerem Probierzem, ale nie chciałem zmieniać miasta, bo jestem stąd. W żółto – czerwonych barwach chciałem grać tylko i wyłącznie w Koronie, dlatego zostałem w Kielcach.
Wychodzicie na spotkanie z Jagiellonią, patrzysz na skład Korony i co sobie myślisz? Pojawiły się myśli, że wy z tej ligi możecie spaść?
- Nie, na pewno nie. W trakcie całego zamieszania pojawiały się różne myśli, ale natychmiast po podpisaniu kontraktu skupiłem się tylko na treningu i rozwoju tej drużyny. Tym bardziej chciałem, aby w klubie został Radek Dejmek, który praktycznie pożegnał się już z Koroną. Dobro drużyny było dla mnie najważniejsze i potrafiłem się odciąć od całego zamieszania. Podjąłem decyzję, zostałem w Kielcach na określonych warunkach i na tym musiałem się skoncentrować.
Trener Marcin Brosz przyznał, że na początku nie był z ciebie do końca zadowolony, ale to co zaprezentowałeś w Poznaniu i Warszawie było wręcz bliskie perfekcji.
- Potrzeba też czasu, aby znaleźć wspólny język i wiedzieć, czego trener od nas oczekuje. Chociaż uważam, że mecz z Zagłębiem, też historyczny, był naprawdę dobry. Trzeba było się liczyć z tym, że na początku pojawią się błędy. Chodzi tutaj bardziej o całe formacje, a nie o te indywidualne kwestie. Przebudowa zespołu trwa i zawodnicy się docierają. Początek sezonu to zawsze wielka niewiadoma i podchodzi się do tego z pewną rezerwą. Tak naprawdę tylko jeden sparing zagraliśmy w optymalnym składzie.
Pożegnanie z Koroną było chyba wymarzone. Wyprowadzasz drużynę na mecz z Legią i odnosicie historyczne zwycięstwo – czego chcieć więcej?
- Zawsze miałem nadzieję, że będę miał okazję pożegnać się w Kielcach, na własnym stadionie. Niestety, tak się nie stało. Szczęśliwie, że trafił się akurat fajny mecz z Legią i cała drużyna zapracowała na to pamiętne zwycięstwo.
Dostajesz informację, że jest oferta z angielskiej Championship. Nie dowierzasz czy raczej jest to miejsce do którego zawsze chciałeś trafić?
- Ja nigdy nie kryłem się z tym, że chcę odejść za granicę do dobrego klubu. Nie miałem jednak konkretnych wymagań, że ma być to jakiś konkretny kraj. Początkowo było to spore zaskoczenie, ale też duża radość. Zaczęła się też szybko bitwa z myślami, co trzeba zrobić.
Decydując się na Ipswich liczysz na to, że skróci się twoja droga do kadry?
- Nie myślałem o tym, bo to jest temat odległy. Miejsce w niej można sobie wywalczyć dobrymi występami i regularną grą. Myśląc nad transferem, nie uwzględniałem tego.
Byłeś rozczarowany przedłużającym się transferem i słowami Arkadiusza Bilskiego, który wspominał o waszej ustnej umowie? Jako wychowanek mogłeś chyba liczyć, że zostaniesz potraktowany w trochę inny sposób?
- Ciężko mi o tym mówić. To, co mówi dyrektor Bilski… Powiem inaczej - klub doskonale wie, jak od dłuższego czasu wyglądała moja sytuacja. Ja na pewno nie chce się odnosić do tej sytuacji, bo tutaj jest mój dom. Trochę mi na pewno było przykro, ale o Koronie będę się wypowiadał tylko i wyłącznie pozytywnie, bo zależy mi na dobrze tego klubu i tak już pozostanie do końca.
Wielu kibiców zaakceptowało twoją decyzję o odejściu, ale jest też spora grupa, która mówi o tym, że specjalnie chciałeś wpisać tak niską sumę odstępnego, aby nie dać zarobić klubowi.
- Nie zrobię nic z tym, że takie głosy się pojawiają. Nie chcę się do nich specjalnie odnosić, bo to była oferta na tyle korzystna sportowo, że trudno było przejść obok niej obojętnie. Ciężko zlekceważyć propozycję z Anglii. Z mojej strony chciałbym tylko podziękować tym kibicom, którzy doceniają to, że zawsze oddawałem serce dla tego klubu i starałem się grać jak najlepiej. Dwa razy miałem okazje odejść za darmo, co nie byłoby moją winą, ale zostałem, bo nie chciałem zmieniać Korony na inny klub w Polsce bądź jakiś egzotyczny. Bardzo mi na tej drużynie zależy i dalej tak będzie. Ja na pewno nie muszę nikomu udowadniać i nie będę tego robił, że jest ona dla mnie ważna. Przez wiele lat to pokazywałem, ale jeśli jest ktoś, kto tego nie docenia, to ja tego nie zmienię.
Długo rozmawiałeś z trenerem Broszem o swojej decyzji?
- Mieliśmy okazję przeprowadzić kilka rozmów, ale decyzja należała do mnie. Trener zachował się bardzo w porządku, za co jestem mu wdzięczny, gdyż uszanował mój wybór i życzył mi powodzenia. Ja też mu życzę samych sukcesów w dalszej pracy.
Zakręciła się łezka w oku, kiedy opuszczałeś szatnię po pożegnaniu z drużyną?
- Starałem się wytrzymać to, bo jakby ta łezka się pojawiała, to byłoby jeszcze trudniej. To jest dla mnie ogromnie ciężka decyzja i bardzo trudne dni. Zostawiam przecież swój dom i mówię tutaj zarówno o Koronie, jak i o tym rodzinnym.
Jesteś już po rozmowie ze szkoleniowcem Ipswich?
- Nie, nie mieliśmy jeszcze okazji, gdyż ja nie mogłem tam lecieć. Dopiero teraz się z nim spotkam.
Ale na pewno kontaktowałeś się z Bartoszem Białkowskim.
- Rozmawiałem z nim, gdyż przed podjęciem decyzji chciałem mniej więcej wiedzieć, jak to wszystko tam wygląda. Opowiedział mi on wszystko o tym klubie. Dla mnie jest to pewne ułatwianie, bo będę miał w drużynie swojego rodaka.
A jak jest z twoim językiem angielskim? Nie będzie problemu z komunikacją?
- Nie, na pewno nie będzie problemu. Wiadomo, że jak się nie używa języka, to on wylatuje, ale trudności nie będzie.
Będziesz miał z kim i o co grać, bo celem Ipswich Town jest awans do Premier League.
- W poprzednim sezonie przegrali awans dopiero w barażach, więc to zespół z ambicjami i możliwościami. W przypadku awansu byłoby naprawdę świetnie.
Wiesz, z kim zagracie we wrześniu w Pucharze Ligi Angielskiej?
- Oczywiście, z Manchesterem United na Old Trafford.
Występ przeciwko takiej drużynie i na takim stadionie to chyba też spełnienie sportowych marzeń?
- Liczę, że uda się wywalczyć miejsce w składzie, bo byłoby to niesamowite przeżycie.
Orientujesz się, z kim przyjdzie ci rywalizować o miejsce w pierwszym składzie? Jest tam tylko trzech środkowych obrońców w kadrze.
- Każdy z tych piłkarzy prezentuje wysoki poziom, bo klub aspirujący do Premier League musi takich mieć. Rywalizacja pozwoli mi się dalej rozwijać i po to też tam jadę.
Ipswich to miasto dla ciebie wręcz idealne. Ciche, spokojne i wielkością porównywalne do Kielc.
- Z tego, co słyszałem to miasto podobnej wielkości co Kielce. Na dodatek jest na wybrzeżu i w ładnej okolicy, więc na pewno będzie co oglądać.
Mówiłeś już kiedyś, że ostatni mecz w karierze to tylko przy Ściegiennego. Podtrzymujesz te słowa?
- Jak najbardziej. Nie wiem, kiedy to nastąpi, bo chcę tam powalczyć o coś fajnego. Kiedyś, jak tylko będzie możliwość, to marzę o tym, aby jeszcze raz zagrać w Kielcach, przy Ściegiennego.
Z Korony odchodzi ikona kieleckiego sportu?
- Nie, myślę, że nie... Nie wiem, naprawdę ciężko mi powiedzieć. Wiele lat pracowałem na pozycję, jaką zyskałem w ostatnich miesiącach, z czego się bardzo cieszyłem. Nie spodziewałem się, że opaskę będę nosił tak krótko, ale było to dla mnie coś wspaniałego, że w klubie, w którym się wychowałem, mogę być kapitanem i wyprowadzać zespół na murawę. To było coś naprawdę wielkiego.
Serce pozostanie żółto – czerwono?
- Tu jest mój dom i co by się nie działo, Korona moim domem pozostanie.
Rozmawiał Wojciech Staniec II
Wasze komentarze
Malar jest piłkarzem który spokojnie mógłby grać w Lechu Legi ale tego nie chciał
Dlaczego?
Bo jego serce jest żółto czerwone
On sam ma aspiracje by trafić do kadry dlatego wybrał Anglię
W czym on jest gorszy od takiego Cionka którego powołał Nawałka?
Piotrek, gratulacje! Świetny wybór. Narobiłeś się w Kielcach. Dziękuję w imieniu rozsądnych kibiców. Na pozostałych nie patrz ;)
Ps.
Malar powodzenia i pokaż im jak walczy prawdziwy scyzor z krwi i kości !
Patrzę, czytam nagłówek i nie wierzę - "Dwa razy mogłem przecież odejść za darmo". Panie Piotrze, a za trzecim razem Pan odszedł nie za darmo? 8500 funtów to transfer ekstraklasowy? Nawet nie 1 ligowy! Z całym szacunkiem, ale Pan mógł 2 razy odejść za darmo i za 3 razem odszedł Pan ZA DARMO. A z faktami się nie dyskutuje!
Nic nie wiem.