Krajobraz po rundzie jesiennej: lód na rozgrzane głowy
To nie tak miało być – tymi słowami można najprościej ocenić rundę jesienną w wykonaniu piłkarzy Korony. Po świetnych ubiegłych rozgrywkach, na jesieni fanów „żółto-czerwonych” spotkało wiele przykrości. Były też jednak momenty pozytywne.
Katastrofalny początek
O ile każdy liczył się z tym, że po wypadzie na Legię na koncie punktowym „złocisto-krwistych” może widnieć okrągłe zero, o tyle rozmiar klęski na Łazienkowskiej musiał być ogromnym zimnym prysznicem. Drużyna do niedawna charakterna w niczym nie przypominała zespołu, który zaledwie trzy miesiące temu otarł się o europejskie puchary. Cztery gole zaaplikowane przez „Wojskowych” zdjęły różowe okulary wielu sympatykom klubu z ulicy Ściegiennego.
Niestety, nie lepiej było we Wrocławiu. Oczywiście kluczowe okazały się czerwone kartki dla Zbigniewa Małkowskiego i Tomasza Lisowskiego. Kto wie czy nawet pomimo tych nieszczęść kielczanie nie podjęliby rękawicy na Dolnym Śląsku, gdyby nie kontrowersyjna decyzja sędziego Pawła Gila, który nie uznał trafienia Pavola Stano. Można się było nad tym zastanawiać, ale wokół „żółto-czerwonych” po pierwszych dwóch kolejkach zaczęła się tworzyć naprawdę nieciekawa atmosfera.
Co gorsza, przełamanie nie nastąpiło także w pierwszym meczu domowym. Lechia Gdańsk, której zawodnik już w pierwszej części gry ukarany został czerwoną kartką, nie miała problemów z wywiezieniem z Areny Kielc kompletu „oczek”. Niepewność zasiana meczami na obiektach medalistów sezonu 2011/12 przerodziła się w spory niepokój. Korona w meczu z lechistami wyglądała bardzo nieporadnie i sprawiała wrażenie zespołu rozbitego pod każdym względem.
Powoli ku górze, ale bez wyraźnych oznak poprawy
W końcu nadszedł mecz z chorzowskim Ruchem. Wynik 1:1 nie zrobił co prawda piorunującego wrażenia, zważywszy w dodatku na to, że „Niebiescy” przed czwartą kolejką mieli identyczną sytuację jak Korona. Remis pozwolił jednak choć chwilowo odetchnąć podopiecznym Ojrzyńskiego. Szczególnie, że już w następnej kolejce na stadion przy ulicy Ściegiennego przyjechało Podbeskidzie, które w obecnych rozgrywkach gra zatrważająco słabo.
I w końcu doszło do upragnionego zwycięstwa. Sympatycy „złocisto-krwistych” czekali na to od kwietnia. Wystarczył powrót do składu Macieja Korzyma, by w drużynie Leszka Ojrzyńskiego odezwał się zagubiony na początku sezonu charakter. Popularny „Korzeń” poprowadził „żółto-czerwonych” do wiktorii samemu trafiając do siatki Richarda Zajaca.
Podobnie nie było jednak w starciu z GKS Bełchatów. Tam co prawda ekspert od „bandy świrów” wywalczył rzut karny dający kielczanom remis, ale jednak pozostał spory niedosyt, biorąc pod uwagę dyspozycję klubu z województwa łódzkiego.
Przełamanie „miedziowego kompleksu” i zabrzański niefart
Zagłębie Lubin w ostatnim czasie sukcesywnie pracowało na to, by Korona uznała dolnośląski klub za swojego prześladowcę. Impas przełamał, a jakże, Korzym. Kielecki zespół wcześniej przez bagatela 21 lat nie potrafił znaleźć recepty na lubinian.
Tydzień później, pomimo rozegrania całkiem przyzwoitego meczu, drużyna z Areny Kielc musiała się pogodzić z porażką z czternastokrotnym mistrzem Polski, Górnikiem Zabrze. „Żółto-czerwoni” wyglądali wówczas całkiem nieźle, jednakże niezawodny duet Milik&Nakoulma skutecznie wypunktował przybyszów ze świętokrzyskiego.
Mecz na wodzie, wpadka w Warszawie i ekstaza
Niejeden sympatyk Korony miał wymalowane zdziwienie na twarzy, kiedy wchodząc na trybunę stadionu w bramce widział... ciągnik. Z powodu ulewnego deszczu mecz z Pogonią został przesunięty o 15 minut. Zachodniopomorska drużyna okazała się być gorzej przystosowaną do panujących warunków, dzięki czemu kielczanie wygrali. Druga połowa starcia z „Portowcami” z pewnością była jedną z lepszych rozegranych przez „złocisto-krwistych” w tej rundzie.
Żeby jednak nie było zbyt różowo, tuż po Dniu Wszystkich Świętych koroniarze okazali się gorsi od stołecznej Polonii. Gości rozbił wówczas będący w szczytowej formie Łukasz Teodorczyk. Mimo kilku okazji podopieczni Leszka Ojrzyńskiego wypadli bezbarwnie i z będącymi na fali „Czarnymi Koszulami” nie mieli szans przy swym gorszym dniu.
Zapewne pierwsze co robi przeciętny kibic Korony po opublikowaniu nowego terminarza, to patrzy kiedy kielczanie podejmą Wisłę Kraków. Los chciał, że tym razem ten mecz odbył się w Święto Niepodległości. Przez długi czas wydawało się, że grająca najpierw w „dziesiątkę”, a potem w „dziewiątkę” ekipa z Kielc nie odrobi straty, którą spowodował gol Cwetana Genkowa. Wykluczenie z placu boju Michała Szewczyka spowodowało jednak, że „żółto-czerwoni” w ostatnich minutach wykrzesali z siebie największe rezerwy energii. Wisienką na torcie było trafienie Korzyma, które w 94. minucie gry dało „złocisto-krwistym” upragniony remis. W dodatku z oczywistych smaczków kibicowskich, okoliczności zdobycia tego jednego punktu smakowały wybornie.
Dziennikarz Radia Plus, Mateusz Żelazny, dał wyraz swym emocjom po trafieniu „Korzenia” w ostatniej akcji meczu
Białostocka kontrowersja zapomniana pogromem Piasta
Zimno, ciemno i daleko od domu – takie określenia cisną się na usta przy ocenianiu starcia z Jagiellonią. Mogłoby one być wspominane zdecydowanie milej, gdyby nie ewidentny błąd sędziego głównego tego spotkania. W jednej z ostatnich akcji po strzale Janosa Szekely’ego piłkę ręką odbił Alexis Norambuena. Niestety gwizdek arbitra milczał, co spowodowało, że po bardzo przeciętnym meczu Korona przywiozła z Podlasia wynik bezbramkowy.
Dużo weselsze okazało się spotkanie z gliwickim Piastem. Może nie porywająca, ale bardzo solidna gra Korony sprawiła, że beniaminek wyjechał z Kielc z bagażem czterech goli. Mogło być ich nawet więcej, ale przy niektórych sytuacjach brakowało szczęścia, jak chociażby po uderzeniu piętą Macieja Korzyma.
Koniec podobny do początku – słaby
Ostatnie dwa starcia w wykonaniu „złocisto-krwistych” nie wprawiły przed przerwą zimową w dobry nastrój ich kibiców. Porażki 0:1 z Widzewem i Lechem spowodowały, że Korona ulokowała się ostatecznie na trzynastej pozycji. Zważywszy na świetny wynik sprzed roku, ten obecny przyjęty został z dużym rozczarowaniem. A już na samym początku rundy rewanżowej team Ojrzyńskiego nie będzie miał łatwo, by dać radość swym fanom. Wyzwania rzucone przez lidera i mistrza Polski, pomimo atutu własnego boiska, mogą okazać się za trudne dla „żółto-czerwonych”. Nie raz już jednak kieleccy piłkarze udowadniali, że ich siła leży w jedności. Czy będzie ona widoczna także wiosną?
fot. Oskar Patek