Lisowski: Nie chciałem, to był odruch bezwarunkowy…
Tak źle nie było nigdy. Korona, i gdy dopiero wkraczała do ekstraklasy i gdy przed sezonem skazywana była na spadek, ani razu nie zaczęła rundy od dwóch porażek. Ani jesiennej ani wiosennej zresztą. - Często gorzej za to kończyliśmy. Może teraz będzie inaczej? - zastanawia się Tomasz Lisowski.
Obrońca Korony to jeden z winnych niedzielnej porażki ze Śląskiem. Choć wśród winowajców można wskazać cały zespół - we Wrocławiu będący tylko tłem Korony z rundy wiosennej poprzedniego sezonu. Z jednym wyjątkiem, jakim był/jest Aleks Szlakotin. Ukraiński golkiper, choć w meczach sparingowych popełniał błąd za błędem, ze Śląskiem zachwycił - grał pewnie, obronił jeden rzut karny (choć przy dobitce nie miał już szans) i uchronił kielczan przed dotkliwą porażką. A ta mogła być naprawdę wysoka…
- Wszystko ustawił jednak pierwszy rzut karny. Do tej pory nie graliśmy wcale aż tak źle - utyskiwał Lisowski. Za pierwszą „jedenastkę” (28. minuta) oberwało się Tadasowi Kijanskasowi. Litwin zbyt krótko odegrał piłkę do Zbigniewa Małkowskiego, w efekcie czego golkiper Korony faulował wychodzącego na czystą pozycję Waldemara Sobotę. Bramkarz za przewinienie został wyrzucony z boiska.
Tak jak kwadrans później Lisowski.
- To był głupi rzut karny - ocenił na pomeczowej konferencji trener kielczan, Leszek Ojrzyński. Karny za - celowe zagranie ręką, dodajmy. - To był odruch bezwarunkowy, nie zamierzałem zachować się w ten sposób. Naprawdę. Chcę zobaczyć tę akcję w powtórce, sam nie wiem czemu tak zareagowałem, ale - powtarzam - to był odruch. Choć karny ewidentny - tłumaczył na gorąco, po spotkaniu, lewy obrońca.
Przegrywająca do przerwy - i to 0:2, grająca do tego w osłabieniu - i to bez dwóch zawodników, Korona w drugiej połowie, choć to dziwnie zabrzmi, broniła już wyniku. - To fakt, ale jak inaczej grać w „9” na „11”. Musieliśmy się nieco cofnąć. Inna sprawa, że Śląsk wcale nie pokazał nic wielkiego. Poza uderzeniem w poprzeczkę, nie stworzył sobie jakichś świetnych sytuacji. Tym bardziej szkoda tego meczu - twierdzi Lisowski. Tym bardziej, bo potoczył się on podobnie jak mecz z Legią - od gola z rzutu karnego.
- Do tego momentu naprawdę ta gra nie wyglądała źle. Tak samo było tydzień temu, w Warszawie - przekonuje defensor. I dodaje: - Gdyby nie moja czerwona kartka, dalej moglibyśmy walczyć tu o dobry wynik.
Tak się jednak nie stało. Stąd, bilans Korony po 2. kolejkach T-Mobile Ekstraklasy to: 0 punktów, 0 strzelonych goli, 6 bramek straconych, trzy podyktowane rzuty karne, dwie czerwone kartki i - eq-aequo - ostatnia pozycja w tabeli. Jeszcze nigdy (!) kielczanie nie zaczęli rozgrywek w najwyższej klasie rozgrywkowej tak słabo. Do tej pory na starcie sezonu zdobywali odpowiednio - 1, 4, 3, 3, 1 i 4 punkty.
To samo w rundzie wiosennej. 1, 6, 1, 6, 1, 6 - to dorobek „żółto-czerwonych” ze startów drugiej części sezonu. Czemu teraz jest gorzej?
- Trudno oceniać. Nasza gra nie wygląda tak źle, jak wskazywałyby na to osiągane wyniki. Spójrzmy jednak na poprzedni sezon: obie rundy zaczynaliśmy dobrze, za to bardzo słabo kończyliśmy. Może teraz będzie na odwrót - zastanawia się Lisowski. On oraz Małkowski w kolejnym meczu nie pomogą jednak swoim kolegom.
- Mamy po jednym meczu odpoczynku. Szkoda, bo później wypada z kolei przerwa na reprezentacje, czeka nas więc w sumie kilkutygodniowy odpoczynek. Najważniejsze to jednak wygrać w sobotę - z Lechią - kończy.
fot. Oskar Patek/Paula Duda
Wasze komentarze