Korona grała o pełną pulę, Polonia nie wiedziała, co się dzieje
Druga połowa poniedziałkowego meczu została przez trenera Jacka Zielińskiego określona mianem największej zagadki XXI wieku. Nic w tym dziwnego, skoro przedsezonowy potencjalny spadkowicz w ciągu kilkunastu minut strzelił trzy bramki i całkowicie zdominował aktualnego pretendenta do walki o mistrzostwo Polski!
…Aktualnego? Mistrzostwo Polski? Największym paradoksem jest fakt, że to właśnie ten potencjalny spadkowicz jest bliżej pierwszego miejsca i europejskich pucharów, niżeli faworyzowana Polonia. „Złocisto-krwiści”, po rozgromieniu ekipy Zielińskiego 3:0 na stadionie przy ulicy Ściegiennego, są obecnie w posiadaniu czterdziestu jeden punktów, czyli trzy mniej od lidera T-Mobile Ekstraklasy, Legii Warszawa.
Jednak kielczanom nie w głowach puchary i laury, a najbliższe starcie z Górnikiem Zabrze. – My nie zmieniamy naszego podejścia. Na chwilę obecną dla nas najważniejszy jest najbliższe wyjazdowe spotkanie. Dopiero potem będziemy mówić o naszych celach i miejscu w tabeli. Nie psujmy tego, co mamy – apeluje Paweł Golański. – Coś takiego zostało wprowadzone do szatni, że przygotowujemy się do kolejnego meczu. Nie mówimy głośno o naszych celach, bo one są wewnątrz drużyny i nie ma co z tym wychodzić – dodaje enigmatycznie obrońca Korony.
Jeżeli tajemniczość sztabu i piłkarzy jest ceną za tak dobrą postawę w tegorocznych rozgrywkach, to chyba żaden fan „żółto-czerwonych” nie chciałby nigdy poznać głównych założeń tego zespołu. Drużyna prowadzona przez szkoleniowca Leszka Ojrzyńskiego w tym roku jeszcze nie przegrała. I o ile przy okazji starcia z Lechią w Gdańsku można mówić o małym potknięciu, tak w potyczce rozegranej w ramach 23. kolejki należy podkreślić koncertową postawę kielczan.
Pierwsza połowa to ciekawa, wyrównana i bezbramkowa batalia dwóch silnych ekip. Piłkarze z Warszawy najwyraźniej mocno do serca wzięli sobie słowa trenera, który przed meczem mówił, że będzie trzeba dorównać postawie fizycznej Korony. Po obu drużynach od samego początku było widać pełne zaangażowane i determinację... Z tym, że goście poprzestali na 45. minucie, a „złocisto-krwiści” parli przed siebie aż do samego końca. – W przerwie powiedzieliśmy sobie kilka ostrych słow. Żaden remis nas nie zadowalał, graliśmy o pełną pulę. Dzięki temu w drugiej odsłonie dość szybko strzeliliśmy gola, który wyraźnie podciął Polonii skrzydła – wyjaśnia Tomasz Lisowski.
Spektakl bramek w tym meczu rozpoczął Paweł Golański, który w 48. minucie precyzyjnym strzałem pewnie pokonał Sebastiana Przyrowskiego. „Golo” to trawienie zadedykował swojej niedawno zmarłej babci. – Ta bramka jest dla ciebie – mówił zaraz po ostatnim gwizdku sędziego.
– W pierwszej połowie prezentowaliśmy się źle taktycznie i nie realizowaliśmy tego, co zakładaliśmy sobie przed starciem. Natomiast później było już bardzo dobrze. Zdominowaliśmy rywala, zdobyliśmy trzy gole i mieliśmy okazje na poprawienie wyniku – komentuje Golański, który w meczu przeciwko Polonii zagrał rewelacyjne zawody. Można nawet stwierdzić, że był to ten sam „Golo”, który kilka lat temu przechodził do Steauy Bukareszt. – Miło mi to słyszeć. Do każdego meczu staram się podchodzić indywidualnie. Chciałem przypomnieć wszystkim, że Paweł Golański jednak potrafi grać – kwituje zainteresowany.
Korona w drugiej połowie była zdeterminowana
Szansę na honorowego gola w końcówce potyczki mieli goście. Edgar Cani sprytnie urwał się kieleckiej obronie, minął Zbigniewa Małkowskiego i... Nie trafił do pustej bramki. – Goniłem Caniego jak tylko mogłem. To jest naprawdę silny chłop. Na szczęście nie udało mu się nic strzelić – podkreśla Lisowski.
Niezwykła indolencja snajperska zawodnika Polonii stała się symbolem bezradności tego zespołu w meczu z Koroną. – Na początku zagraliśmy charakternie od strony mentalnej i potrafiliśmy zagrać kilka ciekawych akcji. Można tylko żałować, że nie wykorzystaliśmy swoich okazji. Nie jestem w stanie za to wytłumaczyć, co się z nami stało w drugiej części spotkania. Dlaczego drużyna, która grała dobrze, potem prezentowała się aż tak źle? – pyta Marcin Baszczyński.
– Nie przypominam sobie byśmy już kiedyś tak łatwo oddali wyrównane zawody. Popełniliśmy wiele błędów w obronie. Z mojej pespektywy dwie akcje wyglądały na spalone, jednak widocznie nasza linia była „złamana”. Ogólnie wyglądało to fatalnie – dodaje piłkarz warszawskiej Polonii.
Fot. Oskar Patek/Patryk Ptak
Wasze komentarze
Raczej w tym roku
mówi ci to coś prymitywna imitacjo ludzkiej istoty, nie mająca do samego siebie żadnego szacunku?