Ojrzyński to uczciwy człowiek. Na pewno mnie nie oszuka
On zna Leszka Ojrzyńskiego doskonale, trener również poznał go na wylot. I to do takiego stopnia, że już w Kielcach usilnie zabiegał o jego zatrudnienie, mimo że w klubie jest dwóch doświadczonych bramkarzy, a Ukraińcowi przydarzały się wpadki w sparingach. Dziś Aleks Szlakotin, trzeci golkiper Korony, mówi krótko: - Chcę grać, nie siedzieć na ławie.
Jak podobają się panu Kielce?
- Tak naprawdę zbyt dużo jeszcze nie widziałem. Odkąd przyszedłem do Korony byliśmy na dwóch obozach, w sumie trzy tygodnie spędziliśmy poza domem. Teraz powoli poznaję miasto, ale na razie niewiele mogę powiedzieć.
Czyli nie ma pan w naszym mieście póki co żadnego ulubionego miejsca?
- Nie. Na razie mieszkam w hotelu i wychodzę praktycznie tylko po to, by coś załatwić lub na trening. Dopiero szukam sobie mieszkania.
Jest pan dla kieleckich kibiców postacią nieco anonimową. Zacznijmy więc od samego początku. Najpierw było Dynamo Kijów...
- Wielki klub, duża marka. Kiedy miałem osiem lat matka zapisała mnie na pierwszy trening do tego zespołu. W Dynamie zjeżdża się młodzież z całego kraju, mają tam super akademię, świetne warunki do treningu. Każdy rocznik ma około czterdziestu piłkarzy. Ciężko żeby tylu zawodników występowało w jednej drużynie, dlatego dzielą każdy rocznik na dwie grupy.
Od samego początku chciał pan zostać piłkarzem, czy może wartością nadrzędną była nauka?
- Nie wiem co to znaczy „postawić na naukę”. Uważam, że jeśli człowiek ma chęci, to może zrobić wszystko. Skończyłem szkołę ze srebrnym medalem. Fakt, że rzadko w niej bywałem, aczkolwiek istniała umowa z dyrektorem mojej szkoły, że muszę na bieżąco zaliczać wszystko, co odkłada się poprzez moje absencje. Na przykład na biologii nigdy nie byłem, ale zawsze dawałem radę jakoś ją zdać. Dla mnie nauka nie jest żadnym problemem ani wymówką. Obecnie studiuję zaocznie, ale nie powiem ci po polsku, jak nazywa się kierunek (śmiech).
W Polsce krąży o Ukrainie pewien stereotyp, mianowicie że jest to kraj biedny i niebezpieczny.
- Ja mogę skomentować tylko to, co widzę. Mieszkałem w dwóch miastach - w Kijowie i Odessie. W waszym kraju z pewnością są dwa razy niższe ceny. Nie wiem, czy można mówić o wielkiej biedzie. Ludzie przyjeżdżający do naszego kraju widzą, jakie samochody występują na ulicach, trudno wystawić jednoznaczną ocenę. Niemniej jednak, żeby zapewnić sobie dobry poziom życia, trzeba mieć zdecydowanie więcej pieniędzy niż w Polsce.
Zawsze rwał się pan na transfer na zachód?
- Można tak powiedzieć. Wielka piłka to jest zachód Europy i nic temu faktowi nie zaprzeczy. Jeśli już grasz w piłkę, to musisz marzyć o czymś wielkim, wyznaczyć sobie wysokie cele. Zawsze chciałem wyjechać na zachód.
Pierwsze pańskie przenosiny za granicę to transfer do Czarnych Żagań...
- Nawet nie ma co o tym wspominać. Naprawdę, nie chcę o tym mówić.
Następnie półtoraroczny pobyt w Czornomorcu Odessa i w końcu Zagłębie Sosnowiec.
- Zdecydowanie mogę powiedzieć, że pobyt na Śląsku wspominam bardzo miło. Cały czas grałem regularnie, a to liczyło się dla mnie najbardziej. Ludzie byli tam niezwykle pomocni, na każdym kroku spotykałem się z sympatią. To było tym bardziej fajne, że przyjechałem do obcego kraju i stawiałem pierwsze kroki w Polsce. Współpracowałem tam z trenerem Leszek Ojrzyńskim, pod którego okiem mam okazję trenować teraz w Koronie. Niestety, obecna runda w Sosnowcu była już nieudana, z głównego pretendenta do awansu staliśmy się murowanym kandydatem do spadku. Powiem jedynie, że niekiedy nie wszystko zależy tylko i wyłącznie od piłkarzy.
Często, gdy działacze nie potrafią stworzyć odpowiednich warunków, powstają problemy.
- W Zagłębiu nie zawinili działacze. Tam jest prezes Leszek Baczyński, którego niesamowicie szanuję. Wiem, że robi wszystko, a może i nawet więcej, żeby uchronić ten klub przed upadkiem. Wszystkie problemy, które miałem w Sosnowcu, rozwiązywałem właśnie z prezesem i mogę powiedzieć, że jest to naprawdę w porządku człowiek. Trzymam kciuki, żeby powiódł się jego plan ratowania klubu.
9 stycznia przyszły testy w Koronie. Zainteresowanie kielczan pańską osobą trwało długo, czy też raczej „last minute”?
- Ta propozycja z Kielc była niespodzianką nawet dla mnie. Wcześniej nie słyszałem o żadnym temacie testów w Koronie. Poza tym ja nigdy nie wybiegam w przyszłość, staram się skupiać na tym, co jest obecnie. Zresztą miałem iść do całkowicie innego klubu zza granicy, byłem nawet z nim dogadany, no ale w porę do gry włączyła się Korona.
Po złożeniu przez kielczan oferty zmienił pan zdanie.
- Może nawet nie tyle zmieniłem zdanie, co po prostu tak wyszło... Cóż, jestem teraz tutaj i tego nie żałuję.
Jakie było pana pierwsze wrażenie po obejrzeniu budynków klubowych, wejściu do szatni?
- Co ja mogłem sobie pomyśleć? Pierwsze co, to chciałem zobaczyć stadion. Potrenowałem i stwierdziłem, że warunki w Kielcach są super, nic tylko grać w piłkę. Wszystko to istnieje po to, by się rozwijać i stawać się lepszym. Wiem, że nie wszystkie drużyny ekstraklasy dysponują takim fajnym zapleczem i powiem to jeszcze raz: cieszy mnie, że trafiłem właśnie do Korony.
Jacy okazali się współpartnerzy z drużyny? Od początku pomagali w aklimatyzacji w nowym miejscu?
- Nieraz to mówiłem, ale powtórzę jeszcze raz: atmosfera w drużynie jest super. Chłopaki wiedzą, jak to jest przyjść do nowego klubu. Za rok czy dwa lata oni też mogą grać przecież zupełnie gdzie indziej. Wtedy też będą wdzięczni, gdy inni okażą im wsparcie. Starsi koledzy często zaznaczają, że jak mam jakiś problem, nie wiem gdzie coś znajduje się na mieście, to żebym mówił, a na pewno z chęcią pomogą. Dlatego jest super i fajnie, że przyjęto mnie bardzo miło.
Pańska przydatność do drużyny była jasna już po treningach w Kielcach, czy dopiero w Kleszczowie sztab szkoleniowy podjął się oceny pańskich umiejętności i, co za tym idzie, angażu w Koronie?
- Nigdy nic nie wiadomo, dopóki nie ma podpisanego kontraktu. Czasami jest tak, że wszystko toczy się super, a na ostatniej prostej coś nie wyjdzie i z umowy nici. Miałem rozmowę z trenerem Ojrzyńskim, znam go, pracowałem z nim. Wiem, że to uczciwy człowiek i z pewnością mnie nie oszuka. Dlatego też bez strachu zerwałem porozumienie z klubem, z którym byłem już po słowie. Szkoleniowiec powiedział, że widzi mnie w drużynie. Kazał przyjeżdżać na testy medyczne i dogadywać się co do indywidualnego kontraktu. Ufam temu człowiekowi i wiedziałem, że jak on tak powie, to zrobi wszystko, by tak się właśnie stało.
Czyli treningi w Kleszczowie mijały panu bez strachu o ewentualne fiasko rozmów z Koroną?
- Nie znam pojęcia „strach”. Wiedziałem, że trenerzy byli za mną i pozostawało dogadać się tylko z prezesem odnośnie osobistej umowy.
W Turcji nowi zawodnicy mieli chrzest bojowy...
- Nie będę mówił o szczegółach, powiem tylko, że było świetnie i na pewno takie wydarzenia budują między zawodnikami więzi. Takie coś zawsze podnosi atmosferę w drużynie. Tak samo przyjemna była prezentacja w KCK–u i fajnie, że mamy znakomite stosunki w ekipie.
Póki co będzie pan mieszkał sam, czy może ściąga pan tu rodzinę?
- Na razie sam, z czasem dojedzie do mnie dziewczyna.
Jak ocenia pan szanse Korony w rundzie wiosennej? Malkontenci sugerują walkę o utrzymanie, ale może można powalczyć o coś więcej?
- Ja nigdy nie podejmuję się oceny, wszystko weryfikuje boisko. W meczach trzeba grać swoje, na pewno mamy dobrą drużynę i myślę, że możemy pokonać każdego. Tylko myśleć to ja mogę, a na boisku trzeba walczyć, zostawiać serce. Końcowy wynik zobaczymy w maju.
Czyli nie głowi się pan nad tym, jak wygryźć z pierwszego składu Zbigniewa Małkowskiego?
- Powiem tak: na pewno nie przyszedłem tutaj siedzieć na ławie. Nie po to poświęciłem swoje życie futbolowi, żeby tylko trenować, a nie grać. Jak będzie – zobaczymy. Mamy bardzo dobrego trenera bramkarzy i można z nim zrobić duży postęp. Nigdy nie zależy mi na tym, żeby być lepszym od innych zawodników, bramkarzy. Chcę być lepszy dzisiaj, niż byłem wczoraj. Nie mam też żadnego wzoru piłkarskiego. Lubię jednak oglądać mecze innych lig, czasami można podpatrzyć coś ciekawego w grze innych zawodników.
Cały czas bawi pana piłka nożna? Niektórzy piłkarze traktują ją tylko i wyłącznie jako pracę...
- Tak. Nawet jakby gra w nią nie przynosiła pieniędzy, to i tak uprawiałbym ten sport hobbystycznie. Wiadomo, że gdzieś tam dochodzi ten czynnik ekonomiczny, ale ja robię to, co kocham. Gram w piłkę od dziecka i mam z tego mnóstwo satysfakcji i zadowolenia.
Od początku przygody z futbolem był pan bramkarzem?
- Tak, okropnie nie znoszę biegać (śmiech). Dzięki Bogu mam warunki do tego, by być golkiperem.
A jakie ma pan zdanie na temat ogółu polskiej ligi? Z zachodniego punktu widzenia nie jest chyba zbyt atrakcyjna.
- Po boiskach w tym kraju biegało wielu świetnych piłkarzy, na przykład Lewandowski, Błaszczykowski czy Piszczek. Zresztą nawet teraz w Lechu gra Rudnev. Problem polskiej ligi leży w tym, że co okienko czołowi zawodnicy odchodzą za granicę. Sztuką jest znaleźć dla nich równie wartościowych następców. Ciągle do Polski przychodzą oferty z zachodu, to też świadczy o tym, że najlepsi spoglądają na ekstraklasowe boiska. Źle na pewno nie jest, cały czas poziom się podnosi i to cieszy.
Jak z perspektywy ukraińskiej wyglądają przygotowania do Euro 2012?
- Podobnie jak w Polsce. Dla naszych krajów jest to ogromna szansa na zrobienie skoku do przodu. Budują się drogi, stadiony. Nie mogę o tym do końca obiektywnie mówić, bo na Ukrainie bywam tylko w przerwie między rundami, jednakże słyszy się o tym, że na mistrzostwa wszystko ma być ok.
Myślał pan kiedyś o sobie w kontekście reprezentacji?
- Gra w kadrze jest ukoronowaniem osiągnięć piłkarza, można tam spotkać świetnych zawodników. Uważam, że każdy marzy o występie w barwach narodowych.
To może czas na debiut przyjdzie w czerwcu?
- (śmiech) Bardzo bym tego chciał.
Rozmawiał Marcin Długosz.
fot. korona-kielce.pl - Tomasz Kubicki, Paweł Jańczyk, Krzysztof Żołądek/swietokrzyskie.org.pl
Wasze komentarze