„Dziwię się, że Jacek był zaangażowany w to spięcie”
– Nie sposób trenerowi Leszkowi Ojrzyńskiemu nie przyznać racji. Korona straciła w tym meczu dwa punkty. Kielczanie mieli co najmniej jedną sytuację na „zabicie” wyniku – mówi Marcin Żewłakow. – Gospodarze faulowali nas chyba z trzysta sześćdziesiąt sześć razy – dodaje Kamil Kosowski, zawodnik GKS-u Bełchatów.
Korona w sobotniej potyczce prowadziła 2:0 i była blisko pierwszego od dziewiątej kolejki zwycięstwa. Wystarczyło w drugiej połowie postawić symboliczną kropkę nad „i”. Nie zrobił tego Michał Zieliński, który w ciągu pięciu minut zmarnował trzy stuprocentowe akcje. Ale sytuacji na zdobycie trzeciej, czwartej, może nawet piątej bramki było więcej. – W ciągu piętnastu minut drugiej połowy mogliśmy przegrywać 0:3. Może i graliśmy w przewadze, ale nie zdominowaliśmy rywala – twierdzi Żewłakow.
– Gdyby Korona wykorzystała swoje okazje, mogłaby zagwarantować sobie korzystny wynik jeszcze przed ostatnim gwizdkiem. Niewykorzystane sytuacje potrafią się mścić, o czym kielczanie przekonali się najlepiej – dodaje napastnik „Brunatnych”.
„Złocisto-krwistym” tym razem brakowało nie tylko skuteczności, ale i jedenastego zawodnika. W 27. minucie doszło do szamotaniny między piłkarzami obu drużyn, w wyniku czego druga żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę otrzymał Jacek Kiełb. Jednym z prowokatorów sytuacji był Kamil Kosowski. Byłego reprezentanta Polski broni popularny „Żewłak”. – Moja opinia może nie będzie obiektywna, ale Kamil nie zasłużył na żółtą kartkę.
– Za to Jacek Kiełb nie zasłużył na bezpośrednią czerwoną, ale dostał ją w wyniku drugiej żółtej. Złapali się, troszkę nerwy obu poniosły i sędzia wymierzył karę. Dziwię się, że zawodnik (Jacek Kiełb), który nie brał udziału w spięciu, nagle gdzieś się angażuje, chce coś manifestować i tak naprawdę osłabia zespół. To będzie dla Jacka kolejne doświadczenie. Chłopak pokazuje, że jest obiecującym piłkarzem, ale jeżeli chodzi o takie zachowania boiskowe, jest jeszcze coś do zrobienia – zaznacza 35-letni snajper GKS-u.
– Tak to ocenił sędzia – mówi z kolei sam zainteresowany, Kamil Kosowski. – Gospodarze w ciągu trzydziestu sekund trzy razy ostro sfaulowali Miroslava Bożoka. Nie wiem, czy Kiełbowi nie należała się czerwona kartka już za przewinienie na początku spotkania. Przecież to było wejście z tyłu... Jak ktoś mnie odpycha, młody zawodnik... Poniosło mnie. Jego reakcja była głupia, a moja – z racji wieku – jeszcze głupsza.
– Jestem ciekaw statystyk, bo kielczanie faulowali chyba z trzysta sześćdziesiąt sześć razy, albo i więcej. Wydaje mi się, że arbiter dobrze prowadził te zawody i po prostu odgwizdywał to, co trzeba. Chłopaki z Kielc grając z uporem wywalczyli już dwadzieścia punktów, za co należy im się szacunek. Jednak myślę, że nie tędy droga – dodaje wychowanek KSZO Ostrowiec Świętokrzyski.
W rezultacie Korona przez ponad sześćdziesiąt minut musiała grać w osłabieniu. Kielczanie do końca pierwszej połowy robili wszystko, żeby nie stracić gola. „Złocisto-krwiści” bronili, bronili... i strzelili. Pięknym trafieniem ze stałego fragmentu gry popisał się Tomasz Lisowski. – Pierwszego gola nie powinniśmy stracić, drugi to fantastyczne trafienie. Co prawda, Korona miała więcej sytuacji i powinna wygrać wysokim wynikiem, jednak wydaje mi się, że mecz przebiegał pod nasze dyktando – mówi Kosowski.
W pewnym momencie chyba oba zespoły zapomniały, że Korona gra w osłabieniu. GKS prowadził niezdyscyplinowaną grę w defensywie, „żółto-czerwoni” w tym czasie bombardowali rywala strzałami w światło bramki. – To jest właśnie specyficzne, kiedy te linie dzielące obronę i atak są troszeczkę rozstrzelone – tłumaczy Żewłakow.
– Tak naprawdę ten mecz taktycznie nie był okiełznany przez żadne ramy. Korona grała w dziesiątkę, przez co skupiła się na grze w defensywie i kontratakach. Natomiast my, nie mając nic do stracenia, rzuciliśmy się chóralnie do przodu. Ta organizacja gry pozostała w tyle. Widzieliśmy dużo miejsca, akcje były rozciągnięte bardzo szeroko – dzięki temu dużo się działo. Druga odsłona tak naprawdę wyglądała trochę jak mecz ligi angielskiej, gdzie jest akcja za akcję, dużo podbramkowych sytuacji, spięć i walki. To było widowiskowe spotkanie, które kibicom mogło się podobać.
Zdaniem „Kosy” kielczanie, w odróżnieniu od bełchatowian, robili wszystko, by nie grać w piłkę. – Korona cały czas puszczała długie „piły” do przodu. Ale, jak pokazuje tabela, grając tak, można mieć dwadzieścia punktów i walczyć o europejskie puchary.
GKS-owi dopisało szczęście, podopiecznym Leszka Ojrzyńskiego akurat tego elementu wyraźnie brakowało. – Kielczanie mieli co najmniej jedną sytuację na „zabicie” wyniku. Wydaje mi się, że remisując to spotkanie „żółto-czerwoni” stracili, my natomiast zyskaliśmy – przyznaje Żewłakow.
Fot. Oskar Patek / Paula Duda
Wasze komentarze
codziennie ćwiczy c sam na sam po 5 godzin. Dla Bełchatowa powinna być druga żółta karta na Sobolewski (faul) i czerwona szkoda,że Kossowski tego nie zauważył