Szykawka: Chcemy wygrać za wszelką cenę
Korona Kielce dość rozczarowująco rozpoczęła nowy sezon PKO Ekstraklasy jeśli chodzi czyste rezultaty. Znacznie lepiej od wyników wygląda gra żółto-czerwonych. Jak zatem połączyć jeden i drugi aspekt? Odpowiedzi szukał na konferencji prasowej Evgeniy Szykawka.
Remis ze Śląskiem po udanej pogoni i dobrej drugiej połowie, następnie bolesna porażka z ŁKS-em w ostatnich minutach rywalizacji, pomimo lepszej gry od rywala i kolejnym skutecznym powrocie do wyniku remisowego – to początek sezonu w wykonaniu Korony Kielce. Początek, który przed starciem z Górnikiem Zabrze wytwarza w piłkarzach żółto-czerwonych niepochamowaną rządzę zwycięstwa.
– Chcemy wygrać za wszelką cenę. Ostatnio byliśmy lepsi od ŁKS-u, ale taka jest piłka. Powalczymy teraz o trzy punkty u siebie. Już w tamtym sezonie udowodniliśmy naszą wartość. Wszyscy wiedzą również, jak ważne są dla nas spotkania przed własną publicznością i że wszystkim w ekstraklasie będzie tu ciężko – mówi Evgeniy Szykawka.
Koroniarze przyzwyczaili kibiców do ładnej dla oka gry w piłkę, wysokiego pressingu i nieustępliwości. W obu dotychczasowych potyczkach te aspekty były widoczne w poczynaniach drużyny Kamila Kuzery. Jednak zwłaszcza częstsze posiadanie futbolówki nie przynosiło wymiernych efektów. Złocisto-krwistym brakowało wszak kropki nad "i". – Pracujemy nad konkretami pod bramką rywala. Mamy dobrych piłkarzy, którzy potrafią wykonać to ostatnie podanie, albo uderzyć na bramkę. Potrzeba więcej pewności siebie. Będziemy kontynuować to, co robimy – uważa napastnik.
Snajper nadal czeka na premierowego gola w nowych rozgrywkach. Przeciwko Śląskowi mógł zakończyć zawody, notując swoje nazwisko na liście strzelców, jednak w Łodzi nie miał dogodnych okazji do pokonania bramkarza. – Zawsze mówiłem, że jestem piłkarzem, który zrobi maksimum dla drużyny. Jeśli przyjdą kolejne okazje, zrobię wszystko, aby je wykorzystać – twierdzi.
W tym samym czasie, spędzając znacznie mniej czasu na placu boju, dwukrotnie do siatki rywali trafiał jego konkurent – Adrian Dalmau. Ale właśnie... konkurent, a może partner z linii ataku. Białorusin zauważa, że dwie dotychczasowe bramki jego drużyny padły w momencie, gdy obaj napastnicy byli na murawie.
– Musieliśmy gonić wynik. Dla mnie nie było z tym problemu, aby grać na dwójkę. W ostatnich meczach tak graliśmy i zdobyliśmy w końcówce dwa gole. Nie przeszkadzamy sobie. Życie napastnika to wykorzystanie jednej szansy w meczu – przekonuje.
Obu zawodników można sklasyfikować do odrębnych szufladek, jeśli chodzi o styl, poruszanie się na boisku i sposób, w jaki znajdują się w sytuacjach strzeleckich. Przeciwieństwa lubią się przyciągać. Jak więc układa się współpraca na tej linii? – Uważam, że jeśli on będzie wprowadzać piłkę i ja będą ustawiony na lepszej pozycji, to obsłuży mnie podaniem. I to samo działa w drugą stronę – zapowiada.
fot. Mateusz Kaleta