Trytko i 999 bramek. „Z jedną dziewczyną jest łatwej”
– W Koronie brakuje woli walki? Ktoś nie chce walczyć dla tego klubu? To jest kompletna bzdura! Obcokrajowcy i ludzie stąd - wszyscy chcą wygrywać. Może nie mają aż tak w sercu tego klubu, jak wychowankowie, ale każdy chce walczyć dla Korony – mówi napastnik „złocisto-krwistych”, Przemysław Trytko.
Jesteś zawodnikiem, który praktycznie jako jedyny strzela bramki dla Korony. Gdyby tak Przemek Trytko wykorzystał kilka dobrych okazji, być może „złocisto-krwiści” byliby w lidze trochę wyżej.
Przemysław Trytko: – Całkowicie się z tym zgadzam. Tym bardziej, że gdybym na przykład w pierwszej połowie z Górnikiem Zabrze wykazał się lepszą skutecznością, wynik i odbiór naszej gry byłby zupełnie inny. Ale nie zgodzę się, że tylko ja strzelam. Nie mam tylu bramek na koncie, by mówić o sobie, że jestem typowym strzelcem. Cieszę się z bramek, ale nie jest to dorobek jakim ja, kibice i klub bylibyśmy usatysfakcjonowani. Biorę na siebie odpowiedzialność za pozycję drużyny. Żeby wygrywać, trzeba strzelać. Moja rola jako napastnika tego wymaga. Mam pole, żeby zdobywać gole.
Maciej Korzym odszedł, a Siergiej Chiżniczenko nie spełnia oczekiwań. Zdajesz sobie sprawę z tego, że teraz to właśnie na tobie spoczywa największa odpowiedzialność za zdobywanie bramek w Kielcach?
– No tak, całkowicie zdaje sobie z tego sprawę i po to gram. Maciek przez dłuższy okres był napastnikiem numerem jeden, a teraz go nie ma. Ludzie oczekują goli i wydaje mi się, że dla kibica Korony nie ma większego znaczenia, czy strzela Trytko, Korzym, Chiżniczenko, albo kto inny. Ludzie po prostu będą lubili i klaskali na gościa, który zdobywa bramki. Nazwisko nie ma znaczenia. Ten, który zawiedzie, nie będzie lubiany. Każdy chce wygranych zespołu. Czy czuję odpowiedzialność? Oczywiście że tak. Nie ukrywam, że chcę być postacią, która coś znaczy na boisku. Jesteśmy w trakcie robienia wywiadu, ale nie mam parcia, żeby pokazywać się wszędzie i mówić o sytuacji Korony. Wolałbym tę „opaskę” dać komuś innemu. Ale na murawie chcę być kimś, na kogo liczy przede wszystkim drużyna, a także publiczność.
W końcu łapiecie jakieś punkty. Można powiedzieć, że jest progres?
– Jeżeli chodzi o samą grę, to - przynajmniej ja tak to widzę - idzie to gdzieś wyżej. Tylko że to są tylko moje słowa... Po wyniku będzie ocenianie, że albo pieprzę głupoty, bądź dobrze gadam. Kibice będą na to spoglądać wyłącznie przez pryzmat rezultatu. Wrócę do ligowego meczu z Zabrzem, bo jakbym w trzeciej minucie strzelił bramkę, równie dobrze mogło się zakończyć wynikiem 3:0 dla nas. Wtedy mówilibyśmy o Koronie miażdżącej Górnik. Tak mogło się wydarzyć. Ale było inaczej. Ja nie trafiłem, oni jakąś bramkę strzelili, a w drugiej połowie przy 0:2 nie za bardzo podjęliśmy rękawice. Z kolei z Piastem zaliczyliśmy zasłużone skromne zwycięstwo. Szereg takich wygranych w końcu przełoży się na naszą pewność siebie. Porażka zawsze się przydarzy, ale wtedy będziemy spokojniejsi o kolejne spotkanie i zdecydowanie pójdziemy po swoje.
Korona w wielu dotychczasowych spotkaniach potrafiła zdominować rywala, narzucić mu własny rytm gry, co jednak nie przekładało się na wynik.
– No właśnie. Gros bramek traciliśmy przez błędy indywidualne. Wiem, że jest to tłumaczenie się, ale jesteśmy nowi, nie do końca zgrani, na co stawiają trenerzy nawet w najlepszych klubach na świecie. Są sytuacje, że piłka staje między jednym a drugim. Jeden ma biec, drugi nie. Jeżeli ktoś się zna, to czuje, który biegnie, a komu pozostaje asekurować. U nas tej pewności, że patrzę na kolegę i wiem co zrobi, nie było. To praktycznie nowa drużyna. Przyszło kilka nowych osób, oprócz tego odeszli ludzie, którzy na pewno cos tu znaczyli. Wszystko ma swoje przełożenie na „szatnię”. Każdy z tych elementów przekłada się też na błędy indywidualne. Można się z tym zgodzić bądź nie, ale gole traciliśmy nie przez to, że rywal był lepszy. W Koronie brakuje woli walki? Ktoś nie chce walczyć dla tego klubu? To jest kompletna bzdura! Obcokrajowcy i ludzie stąd - wszyscy chcą wygrywać. Może nie mają aż tak w sercu tego klubu, jak wychowankowie, ale każdy chce walczyć dla Korony. Czasami podczas spotkania przy beznadziejnej sytuacji ogarnia nas bezradność, ale to nie jest brak chęci do walki.
Nikogo nie obwiniam, bo tak samo moim błędem indywidualnym było niewykorzystanie sytuacji. Co prawda dalej było 0:0, ale mogło być lepiej. Drobne, niewymuszone błędy powodowały, że traciliśmy bramkę, przegrywaliśmy mecz, a w następnym starciu grało nam się gorzej. To jest taki ciąg zdarzeń. Drobnymi kroczkami musimy szukać swojej passy.
Leszek Ojrzyński, „Pacheta” i Ryszard Tarasiewicz – jesteś piłkarzem, który miał do czynienia z każdym z nich. Nie sądzisz, że trzy inne koncepcje prowadzenia zespołu w ciągu roku to jednak za dużo?
– Moja odpowiedź może być tylko jedna. Politycznie każdy będzie twierdził, że jest OK, ale nie ma co gadać. Jeżeli ma się jedną dziewczynę i już się ją poznało, wiadomo na jaki film zabrać ją do kina. Jeżeli ma się siedem dziewczyn, to nie wiadomo, na co będą chciały pójść. Tak po prostu jest, również z trenerami. Każdy ma inny styl treningu, a także w inny sposób dąży do zwycięstwa. Ojrzyński był tu długo i zaszczepił w piłkarzach swój pomysł na grę. Nagle przychodzi szkoleniowiec, który chce czegoś innego. Dlatego ludzie najpierw muszą sobie poradzić, by zmienić myślenie wpojone przez poprzedniego trenera, a dopiero później oswoić się z nowym. Wiadomo, że to jest boisko i gramy w piłkę. Przecież nowy trener nie każe nam jeździć na nartach. Ale różne wizje co do gry i treningów na pewno mają wpływ na zawodników. Tylko też nie chce, żeby to było odebrane w ten sposób, że zmiana szkoleniowca miała wpływ na to, że nie wykorzystałem sytuacji. To biorę na siebie. Ale jeżeli chodzi o ogląd całej drużyny, w miarę częste zmiany mają wpływ na resztę. Nie jestem tutaj bardzo długo, a już przeżyłem trzech szkoleniowców, plus trenera Grzesika.
Jaka będzie przyszłość Przemysława Trytki w Koronie?
– Nie wiem. Mam swoje marzenia, ale jak mam gadać bezsensownie, nigdy nie powiem jaki jest mój cel. Ile chciałbym strzelić w sezonie? Powiem, że 999 bramek. Rozumiem, że to liczba abstrakcyjna, ale chciałbym. W każdej dziedzinie lepiej jest robić, niż gadać. Mogę napompować sam siebie i innych trzymających kciuki przed kolejnym meczem, a potem balon szybko pęknie. Chcę strzelać gole, zarówno dla siebie, jak i osób, które mi kibicują. Dla tych, którzy nie trzymają za mnie kciuki też, bo szukam w nich motywacji. Chcę strzelać w każdym meczu, nawet jeżeli to jest abstrakcyjne. Jako sportowiec każdy powinien wierzyć w siebie w każdej sytuacji. Trzeba mieć cele, do których się idzie. Jak dam logiczną liczbę i ją osiągnę na osiem kolejek przed końcem, to co dalej? Limity, pułapy mogą się przerodzić w bariery i blokady. To bez sensu. Każdy ma marzenia, ale nie będę szumnie, a głupio zapowiadał. Wolę wyjść na boisko i robić swoje.
Rozmawiał Maciej Urban.
fot. Paula Duda
Wywiad został przeprowadzony przed spotkaniem Korony Kielce z Górnikiem Łęczna.
Wasze komentarze