Krajobraz po Widzewie: wystarczyło bardziej chcieć
Niedzielne, słoneczne popołudnie – idealny termin na wizytę na stadionie. Tego dnia jednak na Kolporter Arenie pojawiło się niewiele ponad sześć tysięcy osób. Odpowiedzią dla osób, którzy zastanawiają się, dlaczego w Kielcach jest tak niska frekwencja niech będzie to, co nastąpiło parę minut później. Zawodnicy Korony mieli ogromne trudności z rozpaczliwie broniącym się przed spadkiem Widzewem Łódź.
Biorąc pod uwagę fakt, że w poprzednich ośmiu spotkaniach łódzkim piłkarzom nie udało się strzelić bramki wydawało się, że jedynym faworytem tej potyczki mogli być kielczanie. Początek meczu zdecydowanie należał jednak do drużyny gości. Analizując sytuację boiskową, kwestią czasu wydawało się, kiedy Widzewowi uda się pokonać kieleckiego bramkarza. Nastąpiło to już po dwunastu minutach, kiedy rzut karny wykorzystał Mateusz Cetnarski. Kolejny cios padł już w 29. minucie spotkania, kiedy wynik podwyższył Eduards Visnakovs.
Pierwsza połowa to popis indolencji piłkarzy Jose Rojo Martina – nie potrafili oni sobie poradzić z ambitnie grającymi łodzianami. Agresywny pressing podopiecznych Artura Skowronka przytłoczył kompletnie ich przytłoczył. Nie tylko nie byli w stanie przeprowadzić choć jednej składnej akcji, ale również mieli problem z wymieniem kilku podań, nawet na własnej połowie. Momentami rzucał się w oczy brak jakiejkolwiek agresji i zaangażowania. Irytowały też liczne błędy – irracjonalne wyjście z bramki Wojciecha Małeckiego, czy niezrozumienie całego bloku defensywnego przy bramce Łotysza.
Druga połowa, to już zupełnie inny mecz w wykonaniu gospodarzy. Kielczanie nie tylko przyśpieszyli, ale również zaczęli przeprowadzać coraz składniejsze akcje. Większe zaangażowanie w akcje ofensywne natychmiast przyniosło efekt w postaci zdobytych bramek – najpierw po stałych fragmencie gola strzelił Malarczyk, a w 74. minucie strzałem głową wyrównał Maciej Korzym.
Druga połowa spotkania pokazał, że Widzew Łódź nie był przeciwnikiem, którego Korona nie była w stanie pokonać. Powstaje więc pytanie, dlaczego potrzebna była strata aż dwóch bramek, aby obudzić w kielczanach chęć zwycięstwa. Ambitnie walczący piłkarze Skowronka potrafili przytłoczyć gospodarzy, którzy nie potrafili odpowiedzieć tym samym. Może to budzić obawy przed kolejnymi sześcioma spotkaniami grupy spadkowej, w której każdy mecz wydaje się być tym z kategorii „o życie”.
Wojciech Staniec 2
fot. Oskar Patek
Wasze komentarze
Dla WSZYSTKICH pracowników Korony idą ciężkie czasy, niezależnie od tego czy się w EK utrzymają czy spadną. Jak spadną to piłkarze uciekną sami (i niech mi tu nie pitoli o ich wielkiej miłości do Korony bo po degradacji tak spi....i, że się dymiło), a jak się utrzymają to Konsorcjum już zapowiedziało, że z częściom piłkarzy i pracowników cywilnych się pożegna!
A doliczając do tego syfa po Chojnowskim to już "nic śmiesznego"
I mają chłopcy w głowach "zagwozdkę" A zmiana nastawienia do gry w II połowie po gwizdach i przyśpiewkach kibiców pokazała,że dzięki Bogu mają jeszcze honor i zwykły wstyd!
tylko
ck
kopany koroniarski motłoch