Wychwycić sabotażystę i cieszyć się grą w piłkę
Kolejny raz mam problem ze zdefiniowaniem tej drużyny. Po meczu z Jagiellonią napisałem, że generalnie wszystko jest super, tylko brakuje powtarzalności. Wypadałoby napisać tak i teraz. Trzeci frajerski remis z rzędu rzuca się jednak cieniem na wszelkie inne dokonania boiskowe zawodników Korony.
Tak jak Jan Kowalski nie ma prawa wyjść na ulicę Sienkiewicza i strzelać do ludzi z karabinu maszynowego, tak „żółto-czerwoni” nie mieli w piątek prawa dać się dogonić Pogoni Szczecin. A jednak, stało się...
Pierwsza połowa – wiadomo. Pochwały, fanfary i inne tego typu reakcje. Komentując mecz dla Radia Plus Kielce śmiałem się, że w szatni podopiecznym „Pachety” jakiś sabotażysta dosypuje czegoś do napojów. No i chyba się nie myliłem.
Jak racjonalnie wytłumaczyć fakt, że drużyna zmienia swoje oblicze w 15 minut o 180 stopni? No jak? Nie da się. Takie rzeczy nie śniły się nawet filozofom.
Spotkanie nie kończy się po czterdziestu pięciu minutach. Ono wtedy wchodzi dopiero w decydującą fazę. I na ogół ten, kto rozegra tę fazę lepiej – wygrywa.
Coraz więcej pojawia się opinii, że problemy kielczan w drugich połowach wynikają z przygotowania fizycznego. Nie wiem, jak mocno nad tym aspektem pracowali „złocisto-krwiści” w Kleszczowie i Hiszpanii, tak jak i nie wiem, czy to rzeczywiście wina „fizyki”. Przypuszczenia takie są jednak jak najbardziej słuszne. Przynajmniej ten argument brzmi logicznie.
Ciągle bronię Martina. Drużyna ma pomysł na grę, w piątek mogła załatwić Pogoń tą samą, wytrenowaną akcją. Świetną piłkę posłał Janota do Chiżniczenki, później Kazach otrzymał jeszcze jedno, równie dobre podanie, ale już nie zrobił z niego użytku. Widać, że Korona nad tym pracowała, coś takiego nie wzięło się znikąd.
Zdefiniowanie tej ekipy powoli staje się misją niemożliwą. To tak, jakby członkowie fundacji zbierali pieniądze dla chorych, a przy ich transportowaniu gapowato wpadali do rzeki i wszystko tracili. Mimo że chcieli dobrze i poczynili ku temu odpowiednie kroki, które im wyszły.
Śmieszą mnie te wszystkie ataki na sędziego Jakubika. Nawet jak się pomylił o te 30 centymetrów – co z tego? Zawodnicy są sami sobie winni i nawet super-zoom w oku arbitra by tego nie zmienił.
Wbrew pozorom potyczki z Ruchem Chorzów i Cracovią uważam za bardzo, bardzo ważne. Punkty w tabeli są przecież dzielone na pół, a w tym momencie przewaga „złocisto-krwistych” nad strefą spadkową w play-outach mocno stopnieje.
Kielczanie w rundzie rewanżowej cztery razy wygrali, dwa razy przegrali i odnieśli aż siedem remisów. W większości takich, po których mogli sobie pluć w brodę. Tak było nawet we Wrocławiu, gdzie Korona wywalczyła punkt w ostatnich minutach potyczki.
Nie w sposobie gry trzeba szukać recepty. Należy wychwycić sabotażystę, który dosypuje w przerwach dziwne substancje do napojów przeznaczonych dla piłkarzy. Brzmi śmiesznie? Na pewno mniej od postawy „żółto-czerwonych” w drugich połowach meczów.
Marcin Długosz
fot. Paula Duda
Wasze komentarze
jedno co trzeba przyznać. To, że pomimo tych decyzji sędziego można było grać jak w I połowie i zamiast stracić dwie bramki - strzelić jeszcze dwie... Co z tego, że Chiżniczenko strzelił bramkę jak w kolejnym meczu marnuje co najmniej 2 setki. Mógł dać na klepe do nieobstawionego Janoty i byłoby 3:0. Bramka na 2:1 padła po kontrze która rozpoczęła się po stracie Chiżniczenki...
Robaka Kobyła nie chciał... a nie dość, że można było mieć +17 bramek to można byłoby też go drożej sprzedać w przyszłości i jeszcze na tym zarobić. To kadrowicz. Co ważne, w przeciwieństwie do Chiżniczenki wie co zrobić z piłką w 80% na 100 akcji. U Chiżniczenki proporcje są mniej więcej wprost proporcjonalne.