Skuteczność głównym mankamentem. Korona w końcu się podoba
Meczu Korony z Podbeskidziem na pewno nie można określić mianem zwykłego. Do Kielc przyjechał przecież Leszek Ojrzyński, a dodatkowo czas w jakim padły bramki oraz ich strzelcy dodali smaczku spotkaniu „żółto-czerwonych” z „Góralami”. Co jednak gospodarzy nastraja najlepiej, zaprezentowali się oni bardzo dobrze, tylko grzeszyli nieskutecznością, a świetną partię rozgrywał bramkarz gości, Richard Zajac.
Sposób gry podopiecznych Jose Rojo Martina mógł się podobać. Widać było pasję i pomysł w konstruowaniu akcji. Tradycyjnie sporą rolę odgrywali skrzydłowi. Po lewej stronie często wykorzystywany był Serhij Pyłypczuk (nieśmiało przypominamy, że od 1 stycznia może związać się umową z nowym pracodawcą za darmo), a po prawej Pawła Sobolewskiego dublował jego imiennik Golański. W ofensywie brakowało troszkę za to lewego defensora „złocisto-krwistych”, Kamila Sylwestrzaka.
Leszek Ojrzyński na konferencji pomeczowej przyznał, że Maciej Korzym przy rzutach rożnych na pierwszy słupek wbiega od trzech lat i bielszczanie dobrze o tym wiedzieli. To jednak nie wystarczyło i „Korzeń” zanotował pierwsze trafienie od czasu powrotu po kontuzji.
Ogółem minuty 54-56 były dość komiczne. Chwilę po objęciu prowadzenia dobrze grającym gospodarzom zabrakło koncentracji. Tylko tak można wytłumaczyć fakt szybkiej straty bramki na 1-1.
Gol ustalający rezultat potyczki oczywiście okazał się sporym prezentem dla kielczan od „Górali”. Zarówno przy pierwszym, jak i drugim trafieniu dla Korony strasznie zawiódł Dariusz Łatka. W obu przypadkach stał przy lewym słupku bramki Zajaca i nieporadnie pozwolił piłce wpaść do siatki.
Nieco gorzej to wszystko wyglądało od 70. minuty meczu, ale wypada zgodzić się z „Pachetą”, który taki rozwój wydarzeń argumentował presją związaną z osiągnięciem korzystnego rezultatu.
Przed „żółto-czerwonymi” teraz miesiąc na naładowanie baterii. Po tym okresie rozpoczną się przygotowania do finalnej części rundy zasadniczej T-Mobile Ekstraklasy. W tym momencie „złocisto-krwistym” dużo bliżej do grupy mistrzowskiej niż do strefy spadkowej. Jeszcze parę miesięcy temu nikt nie pomyślałby, że sytuacja ligowa Korony może nabrać jaśniejszych barw.
Piłkarze z Kielc muszą zrobić wszystko, żeby nadarzającą się okazję utrzymania po trzydziestu kolejkach wykorzystać. Następna szansa by to osiągnąć już w lutym w Warszawie. I tylko szkoda tej kartki Pavola Stano, która go z tego pojedynku wyeliminowała...
fot. Paula Duda
Wasze komentarze
Skuteczność jest mankamentem nie tylko Korony ale ogółu wszystkich 16 zespołów ligi. Jeśli jakikolwiek grajek się trochę wybija ponad przeciętność to w ciągu roku nie gra już w naszej lidze (vide Milik)
Plusem natomiast jest to, że w ogóle mamy co marnować. Że tworzymy sobie sytuacje strzelecki i w końcu po 30-40 próbach coś się ostatecznie do sieci wepchnie.
Sam mecz z TSP do wybitnych nie należał, ale w futbolu jest tylko jedno kryterium, wynik końcowy a on jest dla nas korzystny a to, że ostatnie 20 minut było grane pod dyktando gości znaczenia nie ma, jeśli im to dyktowanie wyszło średnio.
Widać, że praca trenera Pachety przynosi pozytywne skutki. Na początku trochę dostał obuchem, ale to w dużej mierze wina zarządu (zatrudnienie pana od Nutelli) i trzeba było czasu by odbudować formę fizyczną.
Teraz tak naprawdę wyjdzie warsztat trenera. Ma ponad dwa miesiące na poukładanie wszystkich klocków na własny sposób a nie tylko poprawianie tego, co mu zostawił Ojrzyński.
Fajnie by było przywieźć z Hiszpanii jakiegoś stopera i napastnika, Stoano już młodszy nie będzie, Dejmek jakoś mnie nie do końca przekonuje a Malarczyk jest widmem cienia siebie sprzed 2 sezonów. Z kolei w ataku jest taka posucha, że kulawy Korzym bije na głowę resztę kolegów nazbyt hucznie nazywanych napastnikami.
Najważniejsze, że po niemrawym początku i wizji dryfowania do 1 ligi pojawiło się światełko w tunelu. Że jeszcze jest szansa nawet na spokój w ostatniej fazie sezonu, a takim będzie oczywiście załapanie się do 8-ki.