Maciej Korzym: Nie jestem zbawicielem
- Dostałem mnóstwo smsów ze słowami otuchy, ale... W pewnym momencie człowiek z kontuzją zostaje sam. Ma tylko rodzinę. Było mi ciężko – przyznaje Maciej Korzym, napastnik Korony, z którym porozmawialiśmy też m.in. o sytuacji z byłym już trenerem przygotowania fizycznego, Michałem Adamczewski oraz presji, która może spaść na niego w najbliższym czasie.
Pierwszy poważny mecz po kontuzji za tobą. Jakie odczucia?
- Fajnie było w końcu wrócić na boisko, poczuć tę zieloną trawę. Po żmudnych rehabilitacjach, nareszcie wyszedłem z „czterech ścian”. Teraz wiem, że żyję. To było najważniejsze. Nie oczekiwałem od siebie, że wyjdę na boisko w pierwszym meczu i od razu będę strzelał bramki. Dla mnie to takie przetarcie, żeby oswoić się z murawą, z przeciwnikiem. Myślę, że jest dobrze. Teraz jadę z drugą drużyną do Libiąża na mecz i będę chciał pomóc chłopakom w jego wygraniu (z Korzymem rozmawialiśmy przed meczem rezerw z Janiną – przyp. red.)
W wielu rozmowach mówiłeś, że w twoim przypadku pośpiech z powrotem po takiej kontuzji nie jest wskazany. Miałeś w głowie myśli, że jeśli wrócisz do gry zbyt wcześnie, to ten uraz może się odnowić?
- Na początku były obawy, ale gdy z dnia na dzień patrzyłem na postępy w rehabilitacji, i jak na nią reagował mój organizm, to wiedziałem, że będzie dobrze. Byłem na kilku kontrolach medycznych, m.in. u doktora Ficka, który bardzo mi pomógł. On sam był zdziwiony tym, że moja noga goi się tak szybko. Jednak nie ma rzeczy niemożliwych... Dzięki Bogu mam taki organizm, że w miarę szybko dochodzę do zdrowia i jestem z tego powodu szczęśliwy.
Od kilku lat masz opinię jednego z największych twardzieli w lidze. Nie każdy w sumie potrafi złamać śruby mocujące kości we własnej nodze.
- Szczerze mówiąc, sam byłem pod wrażeniem tego, że te śruby złamałem. Dowiedziałem się o tym tuż przed zabiegiem, na którym miały zostać wyjęte. Byłem na kontroli dwa tygodnie wcześniej i wszystko było OK. Prawdopodobnie doszło do tego w tym okresie, gdy pracowałem na rowerkach stacjonarnych trochę mocniej. Nie wiem, jak to możliwe. Ale śmieję się, że mam w sobie teraz trochę więcej żelastwa. Może przyniesie mi ono szczęście.
Nietrudno się domyśleć, jaki nastrój panuje w domu piłkarza, który doznaje takiej potwornej kontuzji jak ty. Brałeś pod uwagę najgorszy scenariusz? Czyli to, że możesz już nie wrócić do pełni zdrowia?
- Jakieś tam myśli w głowie mi się kotłowały, bo w sumie nie miałem nigdy wcześniej żadnej poważnej kontuzji. W tamtym meczu z Jagiellonią złamałem dwie kości i wszystko w tej kostce miałem powyrywane. Nie wiedziałem, jak to wszystko będzie się goiło i jak będzie to wyglądało potem. Dopóki człowiek się nie przekona się o tym na własnej skórze, nie będzie wiedział jak to jest...
Bardzo wiele osób wspierało cię w trakcie rehabilitacji. To pewnie pomagało ci w tych trudnych momentach.
- Najgorszy był pierwszy tydzień, kiedy czekałem na zabieg. Noga bolała mnie masakrycznie, przeleżałem dziewięć czy dziesięć dni. Szybko jednak przytrafiła mi się miła sytuacja, gdy dostałem pewne suplementy, które miały przyśpieszyć leczenie i gojenie się tych stawów oraz ran. Dzięki kontaktom Pawła Sobolewskiego, otrzymałem je od jednej z kieleckich firm medycznych, Invex Remedies, której chciałbym mocno podziękować za pomoc. W tym pierwszym okresie po operacji dostawałem mnóstwo smsów od znajomych, kibiców. Ale tak na dobrą sprawę... Potem człowiek zostaje z problemem sam, tylko z rodziną. I to jest już taka trochę walka z czasem. Ja chciałem już po miesiącu zacząć biegać, ale nie da się pewnych rzeczy przyśpieszyć. Bałem się stawiania tych pierwszych kroków, ale opieka, jaką dostałem od sztabu medycznego w klubie, była naprawdę świetna. Powtórzę się, ale wiele dała mi też pomoc świetnego lekarza, jakim jest doktor Ficek, bo on od początku był spokojny o mnie i moją nogę. On we mnie wierzył i to było dla mnie bardzo budujące. Jak strzelę niedługo jakąś bramkę, to być może zadedykują ją właśnie jemu.
Podczas Twojego leczenia i rekonwalescencji, w klubie nie działo się zbyt dobrze. Wpierw trudny moment w końcówce sezonu. Potem fatalny początek, sytuacja z trenerem Ojrzyńskim. Czy będąc z boku świadkiem i w sumie po części też uczestnikiem tych wydarzeń, czułeś się jeszcze bardziej dobity tą całą sytuacją?
- Najgorsze w takiej sytuacji jest to, że człowiek chce coś zrobić, a nie może. Te wszystkie spotkania mogłem oglądać tylko z nogą w gipsie. Końcówka poprzedniego sezonu i potem ten początek, kiedy to wcale nie graliśmy aż tak źle... Dobrze, że wtedy te mecze mogłem już oglądać bez kul, bo nie miałem czym rzucać (śmiech). Ale było mi ciężko. Siedząc na trybunach, wszystko przeżywałem trzy razy gorzej. Na boisku człowiek czuje adrenalinę, która go trzyma oraz zadania i taktykę, którą ma realizować.
A sytuacja z zaległymi pensjami i poszukiwaniem sponsora? Nie możesz powiedzieć chyba, że ty, czy twoi koledzy te problemy „mieliście poza sobą” i całkowicie skupialiście się na pracy oraz treningach?
- Na początku temat był poruszony w szatni, że w klubie jest tak, a nie inaczej. Ale z drugiej strony, co do sponsora, to nie jest nasz problem, tylko klubu. My musimy zająć się tym, żeby grać i łapać punkty, bo od tego są piłkarze, a nie prezes czy dyrektor. Klub jest miejski i wiadomo, że to innym ludziom powinno zależeć na tym, żeby znaleźć dla niego sponsora.
Ostatnio na drużynę spadł duży kubeł zimnej wody. Wpierw seria porażek, która zepchnęła was w dół tabeli, teraz powoli odbijacie się od dna, ale wielu zarzuca wam, że nie macie swojego stylu i te rezultaty są wynikiem jedynie szczęścia.
- Z jednej strony trzeba mieć trochę tego szczęścia, bo jak ci nie idzie, to chyba lepiej grać brzydko i wygrać mecz, zdobywać punkty, niż przegrywać i mieć pełne portki, bo można spaść z ligi. Wiadomo, że kibic jest wymagający, bo zapamiętano nas z tej bandy świrów i każdy patrzy na nas przez pryzmat tego, co było. Sam co prawda ostatnio nie grałem i różne mam odczucia na temat tych wyników, ale jesteśmy jedną drużyną, musimy być jednością i iść w tym samym kierunku.
Ostatnia sytuacja z trenerem Michałem Adamczewskim też odbiła się głośnym echem w piłkarskim światku. Co zawiodło twoim zdaniem w tej współpracy?
- (długa chwila namysłu) Co zawiodło? Wydaje mi się, że wejście trenera Adamczewskiego do szatni pierwszego dnia pokazało, że będzie się z nim ciężko współpracowało. Jeśli ktoś wchodzi do klub i chce być alfą i omegą, to będzie mu zawsze pod górkę. Z drugiej strony też nie ma się co nad tym rozwodzić. „Golo” ostatnio dużo na ten temat powiedział. W sumie... Jeżeli ktoś jest w klubie półtora miesiąca i nagle po zwolnieniu idzie się do gazety popłakać, to świadczy tylko i wyłącznie o nim. Szkoda słów.
Dużo osób wśród powodów ostatnich złych wyników Korony wymieniało m.in problemy komunikacyjne z trenerem Pachetą. Początki rzeczywiście były takie trudne?
- Każdy, kto jedzie do obcego kraju, ma na początku trudności adaptacyjne. Później trochę też media rozdmuchiwały tę sprawę z „rzekomo kiepskim tłumaczem”. Podstawowe zwroty piłkarskie każdy zna. Tłumacz nam je przekazywał i nie było wymówki, że ktoś tego nie rozumiał.
Teraz z kolei mówi się, że tłumacz trenera jest jednym z dobrych duchów szatni. Ma wręcz bardzo dobry kontakt z wami piłkarzami. Czyli jednak dało się znaleźć nić zrozumienia między wami a nowymi członkami sztabu szkoleniowego.
- Nasz tłumacz jest gościem bardzo pozytywnym. Lubi zażartować, zawsze coś śmiesznego powie. W sumie można powiedzieć, że w naszą ekipę wpasował się w stu procentach.
Kilka tygodni temu mówiło się też o rzekomym twoim konflikcie z dyrektorem Kobylańskim. Takie plotki nie pomagają w tworzeniu nowej atmosfery w drużynie.
- To na pewno. Ale takie rzeczy też bardzo bolały mnie jako człowieka. Grałem dla klubu, ktoś nagle złamał mi nogę, jestem w trakcie rehabilitacji, a tu nagle opowiada się o mnie takie rzeczy, że nie jestem mile widziany w klubie. To był dziwny okres zawieruchy, plotek, że jestem na jakichś tam listach, tak jak „Kuzi” czy „Lisu”. Ten drugi w sumie najbardziej to odczuł na swojej skórze. Ale wszystko fajnie się ułożyło. Tomek wrócił do nas i widać, że jest solidnym zawodnikiem, ma papiery na granie. To zresztą ostatnio pokazuje na boisku. Koniec końców w sumie nie ma jednak co do tego wracać. Było minęło...
Teraz przed wami trudny okres. Musicie się pozbierać i zacząć łapać punkty. Problemem Korony ostatnio jest to, że jej napastnicy nie strzelają w ogóle bramek. Kibice czekają na twój powrót, jak na przyjście zbawiciela. Nie przeraża cię trochę ta presja i te ogromne oczekiwania, jakie stawia się wobec ciebie?
- Zbawicielem to ja raczej nie będę. Fajnie, że kibice na mnie liczą, ale w sumie ja sam nie wiem, czego się mogę po sobie spodziewać. Nie przeszedłem obozu przygotowawczego do sezonu, a ostatni czas spędziłem tylko na rehabilitacji. Staram się pracować dalej i nadrabiać zaległości. Teraz chcę pograć trochę z drużyną w trzeciej lidze. Wiadomo, że chciałbym wejść od razu i strzelać bramki, to by było piękne. Wiem jednak, w jakim miejscu jestem, jeśli chodzi o moje przygotowanie fizyczne. Byłoby fajnie zrobić kibicom niespodziankę i wrócić szybko na boisko, ale sam nie wiem, kiedy to nastąpi.
Plany Macieja Korzyma na najbliższą przyszłość?
- Póki co staram się nadrabiać wszystkie zaległości treningowe i ogrywać się w trzeciej lidze. Cała reszta zależy już tylko od trenera Pachety. Widzi mnie, ogląda na treningach i to od niego będzie zależało, czy i kiedy weźmie mnie do osiemnastki meczowej. Ja mam spokojną głowę i robię swoje, na treningach mocno pracuję, żeby wrócić do odpowiedniej formy. Spokojnie stąpam sobie ziemi i czekam na swoją szansę.
Rozmawiał Mateusz Buchta
fot. Paula Duda
Wasze komentarze
(szczerze wieżę w jego świetną grę na wiosnę),problemem jest niestety nasz zarząd ,jeśli tam się polepszy to i w tabeli będziemy wysoko,bo naszą drużynę na to stać.pozdrawiam/
Najgorsze jednak jest to, ze beton w Koronie nadal nie zostal skruszony. Chojnowski i Kobylanski dalej ciagna Korone na dno, a Lubawski zapadl chyba juz w sen zimowy.
Szczesliwa wygrana z Zawisza po bardzo slabej grze tylko uspila wszystkich w Koronie.
Najblizsze mecze nadchodza i znow bedzie placz.
Obym sie mylil, ale optymizm sie u mnie juz wypalil i patze realnie na aktualna sytuacje w Koronie.
Mam nadzieje, ze Chojnowski i Kobylanski pozegnaja sie z Korona, bo to nieudacznicy, ktorzy patrza tylko na wlasne zyski, a Korone maja gleboko gdzies.