Nie można wstydzić się swojej wiary. Trzeba ewangelizować
Gdyby to oni wyszli na spotkanie z Ukrainą, może i nie odnieśliby upragnionego zwycięstwa, ale na pewno zostawiliby na boisku serce i zaangażowanie, walczyliby do upadłego. Nazywani są „wściekło-krwistymi” drwalami, wyznającymi jedynie twarde zasady gry. Jednak na co dzień zespół Korony Kielce składa się z ludzi głęboko wierzących. Ich przewodnikiem jest Leszek Ojrzyński.
Czyli trener niezwykle charyzmatyczny i budzący szacunek, ale zarazem człowiek wielkiego ducha. Ze szkoleniowcem kieleckiego klubu rozmawiał Maciej Urban.
Korona jest chyba jedną z nielicznych drużyn w kraju, którą identyfikuje się właśnie z wiarą.
Leszek Ojrzyński: – Nie mi to oceniać. My przede wszystkim chcemy kierować się prawdą, co nas zbliża. Wpajamy zawodnikom szczerość i uczciwość w stosunku do siebie. Dzięki temu lepiej nam się współpracuje. Łatwiej też pogodzić się z porażką i zarazem utrzymywać pewien dystans, kiedy drużynie idzie lepiej. Życie i piłka nożna uczą pokory, a kiedy jest możliwość, trzeba pomagać innym – taka jest rola trenerów, którzy są pedagogami. Powinniśmy wprowadzać młodych chłopaków w życie i przypominać im, że nie tylko piłka jest ważna. Można ich wychować poprzez pewne zasady. Myślę, że będzie to pomocne, kiedy przestaną już grać. Z pewnymi wartościami będzie im łatwiej.
Jak zawodnicy podchodzą do takich działań?
– Nie wiem, czy wywiera to na nich bardzo duże wrażenie, czy tylko duże. Już nie pracuję tutaj od tygodnia, tylko niemal od dwóch lat. Najlepiej ich o to zapytać. Pewne rzeczy nie są dla nich nowością, bo niektóre z nich powtarzamy i kładziemy większy nacisk. Wychodzimy z założenia, że umysł ludzki jest jak dziurawe wiadro – jeżeli przyswoisz pewne sprawy tylko raz, woda z wiadra wyleci. Trzeba powtarzać, czyli napełniać to wiadro wodą. Niby wiemy o pewnych kwestiach, ale jeżeli ich nie przypominamy, to zapominamy, bądź też wpadamy w schemat. To złudne w życiu.
Na piłkarzach duże wrażenie robi zapewne sam fakt, że ich trener podczas meczów nie rozstaje się z różańcem. Nie jest to widok codzienny, szczególnie w świecie piłki nożnej.
– Ostatnio widziałem szkoleniowca Chorwatów, który cały czas miał w ręku różaniec. W moim przypadku różaniec przez większość spotkania leży w kieszeni. Jestem do niego przywiązany, tak samo jak do modlitwy. Codziennie modlę się o dobro. Taka moja wiara, nie wstydzę się tego.
Mieliśmy tego dowód po spotkaniu z Ruchem Chorzów, kiedy podzielił się pan z dziennikarzami radością z powodu zwycięstwa Korony i… wyboru nowego papieża.
– Mówię to, co myślę i zwyczajnie wyszło mi to z ust. Dla katolików wybór pierwszego kapłana jest bardzo ważną sprawą. Poza tym nie można wstydzić się swojej wiary. Może komuś to pomoże? Trudno powiedzieć. Ale już dostajemy sygnały z całej Polski, że dodajemy wiary i pomagamy innym. Trzeba ewangelizować, bo taka jest nasza rola.
Czy podczas meczów piłkarskich miał pan oparcie w Bogu?
– Nie raz czułem siły nadprzyrodzone. Myślę, że człowiek wierzący, który modli się, doznaje tej mocy. Dla mnie jako trenera najważniejsze jest, żeby chłopaki grali mądrze, sumiennie i robili rzeczy, których nie trzeba się wstydzić po spotkaniu. Niezwykle istotne jest też zdrowie, którego na początku sezonu nam zabrakło. Jednak nawet porażki były potrzebne, bo dzięki nim jesteśmy mocniejsi. Każdy trener chciałby wygrywać, ponieważ to wyznacznik naszej pracy. Nie ma co ukrywać, modlę się o zwycięstwa, ale życie to także porażki, które trzeba przyjmować z pokorą. To lekcja, jaka jest wliczona w ten zawód. Nie widziałem trenera, który wszystko wygrywa. Każdy zalicza swój dołek, nawet „Barca”.
O czym pan myśli, kiedy na drużynę spada kryzys?
– O tym, co jest nie tak. Jak zareagować, żeby było lepiej. Tym bardziej, że nie gramy dla siebie. Reprezentujemy Kielce, naszych kibiców. Gdyby było inaczej, zamknęlibyśmy się gdzieś w czterech ścianach i jakoś by to było. Ale czujemy na sobie tę odpowiedzialność. Jest presja, by godnie reprezentować miasto i klub.
W święta Korona trochę odpocznie od rozgrywek T-Mobile Ekstraklasy. W jaki sposób spędzi je szkoleniowiec „złocisto-krwistych”?
– Oczywiście rodzinnie. Na szczęście zaczęliśmy kolejkę w Wielki Czwartek, dzięki czemu w piątek mogliśmy się już wyciszyć i przeżyć śmierć męczeńską Jezusa Chrystusa. Natomiast już następnego dnia wracamy do zajęć i obserwacji spotkań pozostałych zespołów. Niedziela to czas ucztowania oraz mszy rezurekcyjnej, na którą się wybieram z całą rodziną.
Mógłby pan dokończyć zdanie? Święta Wielkanocne to czas…
– Zadumy, przeżycia męki Chrystusa i wielkiej radości. Wiemy, że po trzech dniach Jezus zmartwychwstał. To droga, jaką musimy kroczyć. Dla ludzi wierzących to wielka nadzieja, że życie po śmierci jest o wiele lepsze. Jednak wcześniej trzeba jak najlepiej żyć na ziemi, by tam trafić. Wtedy jest duża szansa, że w końcu spotkamy się z najbliższymi. Wierzę w to i tym się kieruję. Na razie mam misję tutaj i chcę dany mi czas jak najlepiej wykorzystać. Jak się z tego wywiązuję? Nie mnie oceniać. Trzeba to pozostawić Najwyższemu.
Rozmawiał Maciej Urban.
Fot. Paula Duda/Oskar Patek
Wasze komentarze