A tak swoją drogą... Terminator z różańcem w ręku
Tuż po zakończeniu niedzielnego IV Turnieju Charytatywnego, na swoim Facebooku wypaliłem: „Leszek Ojrzyński to fantastyczny gość. To aż dziwne, że facet w Kielcach pracuje już półtora roku, a ja wciąż złego słowa o nim powiedzieć nie mogę...”. I pomyśleć, że kiedyś byłem pierwszym, który rzucał w jego kierunku gromy.
Jestem zdania, że po tym poznaje się wartościowego człowieka, gdy ten potrafi przyznać się do błędu. Czas zatem to uczynić. Byłbym obłudny, gdybym dzisiaj starał się kogokolwiek przekonywać, że w Ojrzyńskiego wierzyłem od początku.
Pamiętacie, co o rodzajach prawd mówił ks. Tischner? Że najpierw jest święta prawda, potem tyż prawda i... no właśnie, ta ostatnia.
A zatem – gówno prawda!
Może latem 2011 roku nie robiłem pospolitego ruszenia, może publicznie nie krytykowałem wyboru władz Korony, ale na pewno byłem mocno niezadowolony. Uważałem, że Ojrzyński nie zasługuje na Koronę, że nie ma doświadczenia, brakuje mu umiejętności... Długo by wymieniać.
Zresztą, miałem ku takiemu paplaniu pewne podstawy. Właśnie odnalazłem jeden stary artykuł. W momencie odejścia Ojrzyńskiego z Zagłębia Sosnowiec do Kielc, administracja klubowej strony internetowej zapytała kibiców: „Czy odejście trenera Ojrzyńskiego to dobra informacja dla Zagłębia?”. I aż 67% osób odpowiedziało, że „to dobra informacja”. Przeciwko było 19% kibiców, a od głosu wstrzymało się 14%.
Dobrze, że mam to na papierze, bo inaczej bym w to dzisiaj nie uwierzył.
Nie chcę w tym miejscu oceniać umiejętności trenerskich Ojrzyńskiego, choć cenię je wysoko. Oczywiście najbardziej przygotowanie mentalne i motywacyjne. To jednak wie każdy, kto bacznie obserwuje poczynania Korony. Nic odkrywczego napisać nie mogę.
Więcej można powiedzieć o Ojrzyńskim jako człowieku. A tu pan Leszek zasługuje na najwyższy szacunek. Staram się odnaleźć jakąkolwiek sytuację, w której zachowałby się w stosunku do mnie lub kogokolwiek innego w stopniu choć odrobinę niewłaściwym. Nie potrafię.
Ale co tam ja, który kontakt z trenerem mam sporadyczny. Zdaje się zatem na tych, którzy z nim współpracują na co dzień. I oni też, w bardzo prywatnych rozmowach, zawsze powtarzają jedno: „trenera to mamy znakomitego”. Dodajmy, że przy poprzedniku Ojrzyńskiego tak miłych słów raczej nigdy nie słyszałem.
I ostatnio Leszek Ojrzyński znów nam zaimponował przy okazji niedzielnego turnieju. Był rok temu, nie zabrakło go i teraz. Nie grymasił ani przez chwilę, pojawił się w hali oraz przyciągnął ze sobą kilku znanych zawodników. A gdy wręczyliśmy mu na parkiecie drobną statuetkę, w ramach podziękowań za pomoc, szybko odparł, że należy się ona całej drużynie.
Taki już jest ten facet.
On nie udaje, nie tworzy sztucznego PR, nie gra pod publiczkę. Jeśli czasem udaje, to jedynie po to, żeby jego drużyna wygrała mecz. Czyli właściwie tylko wtedy, gdy na przedmeczowej konferencji prasowej do swojej wypowiedzi dorzuci jakiegoś chochlika. A potem wszyscy siedzą i zastanawiają się, co też miał na myśli. I kogo, do diaska, wystawi w podstawowej jedenastce.
A gdy jest spokojny i nie mówi nic, to do ataku przesuwa Stano.
No, jajcarz.
Do tego, gdy słyszę nagrania Korony TV spod szatni i mobilizujące słowa o tym, że wszyscy gramy dla jednego celu – dla Korony, dla Kielc, to wiem, że mówi prawdę. Bo to nie on jest najważniejszy, choć jednocześnie... jest. Na zewnątrz jest trenerem, który zawsze bierze odpowiedzialność za porażki, ale przy tym splendory spływają przede wszystkim na piłkarzy. W szatni to jednak on rządzi i dzieli. Nikt mu tam na głowę nie włazi.
Ma posłuch i szacunek. Pewnie dlatego, że ten człowiek nie zajmuje się błahostkami, nie czepia się pierdół, nie wywyższa się i nie dba o małe rzeczy.
A wciąż pamiętam takich trenerów, co to wizytę w klubie nazajutrz po meczu zaczynali od włączenia internetu i przejrzenia całej zawartości forum internetowego serwisu Korony. Nie byłoby w tym nic złego – oczywiście, gdyby tylko potem w wywiadach nie przekonywali, że ich wypowiedzi kibiców w internecie mało obchodzą... I właściwie to nawet nie mają czasu, by do nich zaglądać.
Tym właśnie różni się Leszek Ojrzyński od swoich poprzedników. On nie ściemnia. Ma swoje zasady i mocno się ich trzyma. Kiedyś w audycji radiowej wypaliłem, że Ojrzyński to taki Terminator z różańcem w ręku. Ale tym też mnie ujął – cenię ludzi, którzy nie wstydzą się swojej mocnej wiary katolickiej. A jednocześnie – nic nie robią na pokaz. Zapytany – odpowiada. Nie pytany – pewne rzeczy zachowuje tylko dla siebie.
Mówią, że armia baranów, której przewodzi lew, jest silniejsza od armii lwów prowadzonej przez barana. A my mamy Ojrzyńskiego i jego bandę świrów. Do baranów piłkarzy porównywać nie śmiałbym, ale ten lew... Coś w tym chyba musi być.
I raz jeszcze, w imieniu naszej redakcji oraz wszystkich organizatorów IV Turnieju Charytatywnego, chcielibyśmy podziękować wszystkim – nie tylko Koronie – za pomoc w organizacji imprezy. Pomogliśmy Julce, dla jej słów „dziękuję bardzo” warto było poświęcić ten dzień (a w przypadku niektórych nawet tygodnie pracy – szacunek chłopaki).
Przy tym chyba wszyscy też dobrze się bawiliśmy.
Zresztą, widzieliście tego małego Kuzerę? Daleki jestem od przepowiedni, nie chcę mówić, że rośnie nam przyszła gwiazda Korony, bo po drodze wiele zdarzyć się może. Ale już kiedyś oglądałem podobny mecz. Wtedy swoją karierę kończył Roman Kosecki, a pod koniec spotkania na boisku pokazał się jego jedenastoletni syn.
Teraz Jakub Kosecki jest gwiazdą Legii. I tego samego życzę Nikosiowi.
fot. Paula Duda
Tomasz Porębski
Wasze komentarze