MŚ według Słonia. Frekwencja, atmosfera, promocja. Hiszpanie zawiedli
(artykuł napisany w sobotę, przed finałowym starciem Hiszpanii z Danią)
O frekwencji na trybunach podczas Mistrzostw Świata trochę już w Polsce pisano. Jest ona po prostu słabiutka. Jedynie w hali w Saragossie i na pojedynczych meczach grupowych oraz fazy play-off udało się zapełnić hiszpańskie hale. Oczywiście - nie w stu procentach...
O tym, że piłka ręczna Hiszpanów mało interesuje, można było się najlepiej przekonać w piątek, oglądając ich mecz ze Słoweńcami. Na hali wolnych było około 2500-3000 miejsc. Natomiast liczbę Hiszpanów dziennikarze szacowali na 6-7 tysięcy, resztę stanowili licznie przybyli do Barcelony Duńczycy oraz Niemcy i Francuzi, którzy już wcześniej wykupili bilety na 1/2 finału, licząc zapewne, że to ich ulubieńcy zagrają wtedy swoje mecze.
Na spotkania półfinałowe rozdawano (!) darmowe bilety wśród wolontariuszy i uczniów szkół. Jednak to też na nic, bo mimo że dotarły do adresatów, to widocznie zbyt dużym wysiłkiem było pofatygowanie się do hali. Na takich meczach jak Rosja - Słowenia czy Słowenia - Egipt ilość widzów nie przekroczyła tysiąca, a przypomnę, że cały czas piszę o obiekcie mogącym pomieścić 17 tysięcy kibiców.
Gdzieś w czasie organizacji całego przedsięwzięcia zapomniano o promocji. Jak mieszkam tu dziewiąty dzień, tak jeszcze nie spotkałem ani jednego plakatu czy billboardu. Podobno można je spotkać w okolicach hotelu, gdzie mieszkają zawodnicy i oficjele z IHF, ale że jest on oddalony od hali o dobre 10 km, to nie za bardzo miałem ochotę na takie wycieczki. Nie spotkałem jeszcze osoby w sklepie, barze, metrze, która by wiedziała, że w Barcelonie są mecze piłki ręcznej, nie mówiąc o tym, że odbywają się tu Mistrzostwa Świata. W żadnym z 3 punktów informacji turystycznej, które odwiedziłem, nie dostałem informacji, w której hali odbywają się mecze. Dosłownie – wydarzenie o którym nikt nie słyszał. Z plakatów dowiadujemy się o sparingu hokeistów na trawie oraz o pojedynku bokserskim Martina Sandora z Joao Bento, ale nie, o 1/2 finału pomiędzy Hiszpanią a Słowenią.
Prasa również niezbyt przejmuje się wydarzeniami odbywającymi się w Palau Sant Jordi. W największym katalońskim dzienniku sportowym Mundo Deportivo, relację z meczu Hiszpania - Chorwacja można było przeczytać na 36 stronie gazety. I była to sucha notka jak z telegazety – podanie składów i strzelców, trzy zdania o meczu i dwa wywiady. Marca, czyli jeden z dwóch najpopularniejszych dzienników sportowych w Hiszpanii, poświęca 3 strony na MŚ. Wszystko fajnie, tyko są to strony numer 42, 43 i 44. Zdziwiony takim przebiegiem sprawy zapytałem kioskarzy, co tak naprawdę interesuje Hiszpanów, jeśli chodzi o sport. Usłyszałem taką kolej rzeczy:
- Najpierw zawsze przeczytasz o FC Barcelona, o jej świetności i wyższości nad Realem. Później o jakiejś głupocie, którą zrobił, bądź mógł zrobić Mourinho – nieważne co – ważne, żeby go ośmieszyć. Później zazwyczaj jest zdjęcie Cristiano Ronaldo z kwaśną miną i kilka stron o tym, że coś go boli. Dalej przeczytasz ogólnie o futbolu, o La Liga, o koszykówce, może trochę o kolarstwie i dopiero wtedy trafisz na jakąś piłkę ręczną.
To mi wiele wyjaśniło. Miałem już jasność, dlaczego w jednej z knajp niemal doszło do bójki, gdy kibice chorwaccy poprosili o włączenie meczu Hiszpania - Chorwacja. Niestety przegrali z fanami Serie A i meczem Palermo – Lazio.
Tylko zastanawiam się, czemu organizatorzy tak bardzo psioczą na kibiców i frekwencję, skoro sami poddali się na starcie, nie angażując odpowiednich środków w promocję MŚ.
O tym, że w Barcelonie odbywają się mecze mundialu, przypominają tylko kibice duńscy i niemieccy ubrani w odzież pewnego duńskiego producenta. To właściwie jedyna oznaka rozgrywanego tutaj turnieju o mistrzostwo świata. Wychodząc z hali całkowicie zapomina się o rozgrywkach. Nie czuć atmosfery święta, a przecież to między innymi Hiszpanie rozdają karty w tym turnieju. Na trybunach w czasie meczu Hiszpania – Słowenia była wręcz grobowa cisza. Tylko słoweńscy kibice robili co mogli, aby w tej hali nie było słychać kogoś poza spikerem. W II połowie, po rzuceniu kilku bramek z rzędu, nie wytrzymali zawodnicy hiszpańscy i wszyscy zaczęli podrywać do dopingu całą halę. Efekt był taki, że przez kolejne 5 minut na hali „coś się działo”, ale ostatnie 10 minut meczu to ponownie liga angielska, a dokładniej sektor środkowy dawnego stadionu Arsenalu. W tym meczu była jednak jeszcze jedna chwila euforii na trybunach. Pojawił się na nich Andres Iniesta i nagle okazało się, że stał się największą gwiazdą dnia. Widok wyrazów twarzy zawodników hiszpańskich na widok szaleństwa wokół Iniesty – bezcenny.
Aż chciałoby się by w tej hali częściej grali Francuzi i Duńczycy. Ich kibice robią świetną atmosferę. Nie dość, że cały czas wspierają swoich zawodników to bardzo dobrze znają się na piłce ręcznej i bardzo ciekawie się z nimi dyskutuje. Atmosfera podczas meczu Dania – Chorwacja była o niebo lepsza od tej na pierwszym półfinale. Pewnie jakimś czynnikiem podrywającym ludzi do dopingu była efektowna gra Eggerta i świetne asysty Hansena, ale to tylko dopełniało panującą atmosferę.
Mam nieodparte wrażenie, że hala w finale będzie za Danią, tak jak była za nimi wczoraj. Chociaż z drugiej strony kibicom hiszpańskim życzę, żeby przynajmniej raz wyszła im fala meksykańska – niby takie proste i z tego są znani, a podczas MŚ w piłce ręcznej to też nie chce zadziałać.
W poniedziałek wracam do Polski. Razem ze mną wspomnienia i trochę gadżetów :) W tym takie oto smycze, które przekażę redakcji CKsportu na konkurs dla czytelników! Już wiem, że będzie można je wygrać na Facebooku, więc polecam często odwiedzać profil portalu :)
Rafał Słoń, Barcelona
Wasze komentarze