Krajobraz po „Jadze”: kronikarz na bezrobociu. Mecz bez historii
Długo musieliśmy się zastanawiać, zanim napisaliśmy cokolwiek na temat ostatniego meczu w wykonaniu Korony. Bo o czym tu pisać? W Białymstoku zimno, a zespoły, które w sobotę zagrały na placu budowy przy ulicy Słonecznej 1, wcale nie garnęły się do rozgrzania kibiców. Ot tak, miało być widowisko, przełamanie złej passy, a skończyło się wiadomo jak.
To tylko „żółto-czerwone” derby T-Mobile Ekstraklasy, nic takiego – można powiedzieć po starciu Jagiellonii Białystok z Koroną Kielce. Zapowiadało się dobre widowisko, ponieważ obie ekipy mają coś do udowodnienia. „Złocisto-krwiści” już od kilku ładnych miesięcy ani razu nie wygrali na wyjeździe, natomiast „Jaga” gra całkiem przyzwoicie, ale tylko poza własnym boiskiem. Skończyło się na bezbramkowym remisie.
Może całokształt wyszedł trochę niemrawo, bo Jagiellonia nie wykazała żadnych ambicji, by powalczyć o lepszy wynik, a kielczanie chyba zbyt szybko zadowolili się jednym punktem. Jednak mieliśmy w tym spotkaniu swoje szanse na ugranie kompletu „oczek”. Przede wszystkim, brawa dla „złocisto-krwistych” za pierwsze sekundy starcia, w których uzyskaliśmy miażdżącą przewagę nad rywalem i byliśmy blisko bramki. Najpierw piękny strzał Macieja Korzyma oraz nieudana dobitka Łukasza Sierpiny... Trochę szczęścia i futbolówkę do siatki przy tej akcji wbiłby Marcin Żewłakow.
Pierwsza połowa zdecydowanie należała do kieleckiego zespołu, który częściej podejmował inicjatywę gry ofensywnej, starał się tworzyć konstruktywne akcje. Tylko czegoś nam zabrakło. Ponoć trener Ojrzyński nie cierpi tłumaczeń – „brakowało nam szczęścia”, ale tym razem, w kilku przypadkach, można chyba tak powiedzieć.
Cieszy także, że zagraliśmy na przysłowiowe „zero” z tyłu. Dawno nie zachowaliśmy czystego konta w defensywie. Tym razem ta sztuka się udała z dwóch podstawowych powodów: Korona obronie zagrała naprawdę przyzwoicie, Jagiellonia natomiast grała w ataku fatalnie (ale to chyba też zasługa gości). Niebezpieczny dla nas okazał się jedynie Nika Dzalamidze, który i tak do najlepszej okazji doszedł po zagraniu ręką.
Skoro już jesteśmy przy zagraniach ręką – Alex Norambuena, końcówka meczu – napisane skrótowo, ale doraźnie, bo chyba każdy w 89. minucie spotkania widział zagranie ręką w polu karnym piłkarza Jagiellonii, tuż po strzale Janosa Szekely. Każdy prócz sędziego... Może karny to nie bramka, ale sędzia chyba za coś pieniądze dostaje... No właśnie, za co?
Podsumowując, mieliśmy swoje szanse na wygranie tego spotkania, mimo że brakowało nam Michała Janoty i Vlastimira Jovanovicia, a arbiter główny (jak to głosi kielecki klasyk) zapomniał z szatni szkieł kontaktowych. Niestety, szczególnie w drugiej odsłonie potyczki zabrakło nam tej KORONY Leszka Ojrzyńskiego, czy „wściekło-krwistych” z meczu przeciwko Wiśle Kraków.
fot. Paweł Jańczyk, korona-kielce.pl