Wenta: To była czysta wojna
– Mam szacunek i respekt przed tymi zespołami, które jeszcze niedawno „lały” nas mocno. Jednak od tamtego czasu wiele się zmieniło. Płynność gry w ataku stała się naszym atutem – twierdzi szkoleniowiec Vive Targów Kielce, Bogdan Wenta.
Po tak spektakularnym zwycięstwie z Wisłą Płock, ciężko będzie kieleckiej ekipie znaleźć godnego rywala w polskiej lidze.
Bogdan Wenta: – Jestem innego zdania. Wiele aspektów wpłynęło na końcowy wynik tego spotkania. Płocczanie wystąpili bez kilku swoich gwiazd. To spowodowało, że trener Jensen nie miał zbyt dużego pola manewru. Ci zawodnicy, którzy byli do jego dyspozycji z pewnością nie spełnili jego oczekiwań. My oczywiście wierzyliśmy w swoje zwycięstwo, choć... Może nie w takich rozmiarach. Ogólnie „wojna” była bardzo czysta – zespoły bardziej koncentrowały się na grze. Na wynik z pewnością wpłynęła też słabsza dyspozycja bramkarzy po obu stronach, chociaż w drugiej połowie Marek Kubiszewski troszeczkę lepiej zachowywał się w bramce, co zaowocowało kilkoma kontratakami. To może spowodowało, że ta rywalizacja ułożyła się jednostronnie. No i wiadomo – kiedy wygrywa się „dziesięcioma”, w głowie jest już następne spotkanie. Tak więc dokonywałem szeregu zmian, by każdy zawodnik miał na swoich barkach obciążenie około piętnastu minut. Nie wystąpili tylko Paweł Piwko oraz Rafał Gliński. Spotkanie z Wisłą było miłe, ale to już jest przeszłość. Teraz w głowie jest tylko Chambery.
Z pewnością jest pan zadowolony z postawy atakujących w środowym meczu.
- Z niektórymi zawodnikami pracujemy już drugi rok. A ci, którzy przybyli, świetnie wkomponowali się w zespół – mam tu na myśli „Józka” oraz Rastko Stojkovicia. W rozgrywkach polskiej ligi i europejskich pucharach gramy różnymi systemami. Dzięki temu szybko nabieramy doświadczenia i mamy coraz więcej sytuacji, które chłopaki mogą wykorzystać. Płynność gry w ataku stała się naszym atutem. Bronią Vive Targów jest to, że potrafimy bić się w obronie i musimy to wykorzystać w meczu z Chambery.
Chambery Savoie jest bardzo wymagającym rywalem, który jednak jest jak najbardziej w zasięgu oręża kieleckich wojowników. Zgadza się pan?
– Proszę zwrócić uwagę, że mam szacunek i respekt przed takimi zespołami, które gdzieś tam w niedalekiej przeszłości „lały” nas mocno. Bodajże dwa lata temu przegraliśmy bardzo wysoko z Francuzami (22:42 - przyp. red.). Z pewnością trochę się zmieniło od tamtego czasu, jednak musimy zdawać sobie sprawę z tego, że mamy do czynienia z mocnym przeciwnikiem. Ale to my gramy u siebie, my musimy walczyć, stawiać warunki i atakować do ostatniej minuty, by wszyscy radośnie mogli opuścić obiekt. Oczywiście poza gośćmi z Francji.
Czego możemy się właściwie w sobotę spodziewać?
– Myślę, że bezkompromisowej walki. Jest to dla nas w tym momencie kluczowe spotkanie – przede wszystkim dla układu w tabeli grupy B. Wygrana Rhein-Neckar Löwen nad Gorenje też nam pomogła. Zdajemy sobie sprawę, że faworyci tej grupy – „Lwy” oraz Veszprem królują, ale z tyłu są cztery równorzędne zespoły. Każdy z tych „pozostałych” jest jak najbardziej w naszym zasięgu. Powtarzam po raz kolejny – wielki szacunek, respekt, ale nie strach. To jest sport – trzeba bić się do ostatniej sekundy. Już wielokrotnie pokazaliśmy, że warto to robić.
Liczy pan na równie wypełnioną halę, co w meczu z Płockiem?
– Przede wszystkim ogromne dzięki dla kibiców oraz klubu kibica. Te kulisy powodują naprawdę wspaniałe uczucie, dają wiele sił i zarazem wywierają ogromny nacisk na przeciwnika. Ludzie są dla nas ósmym zawodnikiem, który pozwala wierzyć w zwycięstwo naprawdę do samego końca.
Piłka ręczna w Kielcach jest popularną dyscypliną sportową. Czy gdyby hala miała osiem tysięcy miejsc, to pana zdaniem kibice wykupiliby wszystkie bilety na taki mecz jak jutrzejszy?
- Z takimi problemami zetknąłem się już jako aktywny zawodnik oraz trener w lidze niemieckiej, gdzie powstawały nowe obiekty – przykładem jest Hamburg, który na co dzień gra w hali piętnastotysięcznej. Tam jeżeli przyjdzie osiem tysięcy, to aż połowa trybun pozostaje pusta. Nie kwestią jest mieć duży obiekt - kwestią jest go zapełnić. Chciałbym mieć tutaj taką możliwość, by wpuścić tylu ludzi na halę. Wolę jednak mieć te zapełnione cztery tysiące, bo to jest naprawdę „full”. Ci ludzie wtedy czują, że nie są tylko kibicami, ale również czynnymi uczestnikami danego spektaklu, co jest bardzo ważne. Może na ludziach robi wrażenie, że na imprezie zjawiło te osiem tysięcy ludzi, ale jeszcze raz powtórzę – na obiekcie, który ma „piętnaście”, tych ośmiu tysięcy ludzi tam nie widać.
Rozmawiał Maciej Urban.
fot. Paula Duda
Rastko Stojković świetnie wkomponował się w zespół