Krajobraz po Śląsku: co by było, gdyby...
Nikt nie był chyba w stanie przewidzieć, że tak potoczą się losy starcia mistrza Polski, Śląska Wrocław z Koroną Kielce. Dwie czerwone kartki i gra w „dziewiątkę” od końcówki pierwszej połowy skutecznie uniemożliwiły kielczanom walkę o pierwsze punkty w tym sezonie. Co by było jednak, gdyby boiskowe wydarzenie nie rozwinęły się tak niepomyślnie dla gości?
Negatywy
Bez względu na wszystko, Korona wciąż ma zero punktów. Bilans bramek wygląda opłakanie: 0-6. Niezależnie od tego, jak wielkiego pecha mieli „złocisto-krwiści” we Wrocławiu, ich pozycja w tabeli jest katastrofalna. Kielczanie, do spółki z wicemistrzem kraju Ruchem Chorzów, są czerwoną latarnią ligi. Z pewnością nie tak początek rozgrywek wyobrażali sobie kibice...
Na osobny akapit zasłużył sobie niestety Tadas Kijanskas. Litwin, który na ogół gra solidnie, we Wrocławiu stał się głównym winowajcą porażki. Jego zbyt krótkie podanie do Małkowskiego wykorzystał Waldemar Sobota, czego efektem była czerwona kartka dla Zbigniewa Małkowskiego, golkipera z Kielc. Po tym wydarzaniu „Tadek” nie potrafił się już odnaleźć i zaliczył bardzo niepewny występ. Pozostaje trzymać kciuki, żeby szybko otrząsnął się po klęsce na Śląsku. Brawa należą mu się za to, że po meczu, przed kamerami, nie szukał usprawiedliwień i otwarcie przeprosił drużynę za boiskowe wpadki.
Dużą nieodpowiedzialnością wykazał się także Tomasz Lisowski. Jeden z kapitanów piątej drużyny poprzedniego sezonu odebrał Koronie wszelkie nadzieje na pomyślny rezultat zabawiając się w Sławomira Szmala. Być może działał intuicyjnie, jednak takie zagranie nie znajduje żadnego usprawiedliwienia i „Lisu” zapewne bardzo dobrze o tym wie.
Jeśli już wymieniamy wszystkie słabe punkty niedzielnego widowiska, nie sposób wspomnieć o Pawle Gilu. Arbiter z Lublina nie uznał zdobytego prawidłowo gola przez Pavola Stano. Na minimalnym spalonym stał wówczas Marcin Żewłakow, ale napastnik, mimo iż do spółki z „Panockiem” starał się skierować piłkę do bramki, nie absorbował uwagi Mariana Kelemena. Dwaj zawodnicy z Kielc byli praktycznie „złączeni” ze sobą, ale to Stano skierował futbolówkę do siatki i bramka powinna zostać uznana. Kto wie, czy wtedy spotkanie to nie potoczyłoby się inaczej?
Pozytywy
Ciężko je znaleźć po takim meczu. Niektórych z pewnością ucieszył fakt, że osłabiona Korona nie dała się zmieść z powierzchni Ziemi i dzielnie broniła się przed godzinnymi atakami wrocławian. Marne to jednak pocieszenie, zaważywszy na fakt, że nic za to piłkarze Leszka Ojrzyńskiego nie otrzymali.
Któż z „żółto-czerwonych” fanów nie bał się, kiedy do bramki wchodził Aleks Szlakotin. Ukrainiec, który – nie oszukujmy się – słabo bronił w okresie przygotowawczym, wykazał się wyborną dyspozycją w meczu drugiej kolejki ekstraklasy. Gdyby nie jego interwencje, kielczanie z pewnością ulegliby mistrzowi Polski znacznie wyżej. Dość powiedzieć, że Szlakotin (nazywany całą pierwszą połowę przez komentatorów Canal+ Szlatokinem) skopiował czerwcowy wyczyn Przemysława Tytonia, a więc obronił rzut karny tuż po wejściu na boisku. Ku jego nieszczęściu Mateusz Cetnarski zdołał dobić swój strzał, niemniej jednak dotychczasowy numer trzy w kieleckiej bramce może być bardzo zadowolony ze swej postawy w niedzielnym spotkaniu.
Widok na przyszłość
„Żółto-czerwoni” już w sobotę podejmą na własnym terenie Lechię Gdańsk. Jeśli nie chcą, by wokół drużyny zaczęła wytwarzać się nerwowa atmosfera, muszą za wszelką cenę zdobyć punkty. Okazja ku temu jest spora, ponieważ lechiści nie należą do najlepszych drużyn w lidze. Czyż jednak nie to samo stwierdzenie pojawiało się przed meczem ze Śląskiem? Warto wybrać się na stadion i wesprzeć kielczan w walce o pierwsze ekstraklasowe punkty. Początek w sobotę o 13.30.
fot. Oskar Patek
Wasze komentarze
2. Szlakotin - porażka.
3. Nie mamy napastnika.