Korona w wersji „na hura”. Od niezłej gry po solidny łomot
- Strzeliliśmy sobie nie jeden, ale cztery gole samobójcze - powiedział po zakończeniu spotkania z Legią obrońca Korony, Paweł Golański. Cztery, bo piłkarze z Kielc - choć z Legią ulegli sromotnie - przegrali też, jakkolwiek dziwnie by to zabrzmiało, ze sobą. - Przegraliśmy na własne życzenie - przyznaje obrońca.
Początek meczu wcale tego jednak nie wróżył. Korona, choć z Legią nigdy (!) na Łazienkowskiej nie zdobyła nawet punktu, spotkanie rozpoczęła bez kompleksów, odważnie, pewnie, czego nikt raczej nie mógł przewidzieć. Cios z 19. minuty przyszedł znienacka. W momencie, gdy to kielczanie prowadzili grę.
- Odważę się powiedzieć, że graliśmy lepszy mecz niż z maja tego roku, też w tym samym miejscu. Akcje były składne, gra się kleiła. Brakowało trochę szczęścia, choć to głupie tłumaczenie - stwierdził Golański.
Ale i po pierwszym ciosie gorzej wcale nie było. Przykład? Pierwszy z brzegu - ilość strzałów na bramkę. Korona przez pierwsze 45 minut miała ich 6. Legia - 4. Dalej - rzuty rożne. Korona - 4. Legia - 1. Że żołnierze Ojrzyńskiego grali mało charakternie? Nic z tych rzeczy. W pierwszej połowie faulowali 13 razy, „Wojskowi” tylko siedem. Kielczanie, i bez swoich dwóch serc - Kuzery (najwięcej upomnień w całym poprzednim sezonie) oraz Korzyma, otrzymali dwie żółte kartki. Legia - zero. Co stało się później?
Statystyki się odwróciły. To był już jednak efekt czegoś innego. - Bramka do szatni podcięła nam skrzydła. Kompletnie się pogubiliśmy - zwraca uwagę Golański. Od tego momentu wszystko się popsuło.
Gol Daniejela Ljuboi z 42. minuty, później powtórka - w 50. minucie i na koniec samobój Pavola Stano - w 88.
- To tylko część prawdy. Ja uważam, że strzeliliśmy sobie nie jeden, ale cztery gole samobójcze. Trzeba to uczciwie powiedzieć. Bramki traciliśmy po błędach w wyprowadzaniu piłki, wtedy kiedy staraliśmy się inicjować własne akcje. Tak być nie może, w ten sposób grać nie przystoi. Legia to klasowy zespół, ma w swoim składzie świetnych piłkarzy, nie musimy im pomagać zdobywać goli. Każda strata w środku, czy po bokach, kończyła się ich groźną akcją. To niedopuszczalne - zwraca uwagę Golański.
I dodaje: - Utrzymywaliśmy się przy piłce, stworzyliśmy kilka ciekawych akcji, ale proste straty zadecydowały. Zawaliła cała drużyna, nie jeden, ani dwóch piłkarzy. Razem przegrywamy i razem wygrywamy.
W drugiej połowie Korona mogła stracić i więcej goli. Pecha miał zwłaszcza Marek Saganowski, który nie wykorzystał kilku kapitalnych okazji. „Żółto-czerwonych” przed większą klęską uchronił Zbigniew Małkowski.
- To prawda. Te akcje Legii to już jednak pokłosie tego, że za bardzo się odkryliśmy. Powinna być odpowiedzialność na boisku, a nie gra „na hura”. Tak nie powinna grać drużyna klasowa za jaką chcemy się uważać. Legia to silny rywal, grając w tyłach „1 na 1” nie mamy szans. To nie jest podwórko, ale mecz ekstraklasy, tu nie można grać w ten sposób, bo się dostaje łomot. Tak jak my w niedzielę.
Koronie w niedzielę nie pomógł też brak kilku podstawowych zawodników - m.in. Pawła Sobolewskiego, Kuzery oraz Korzyma. - Nie można zapominać też o Marcinie Żewłakowie. W sparingach również wychodził w podstawowym składzie. Ich brak na pewno nas osłabił - mówi 30-latek.
Po niedzielnej klęsce jest jednak i światełko w tunelu. Jakie?
O ile na Łazienkowskiej piłkarze Korony jeszcze nigdy nie wygrali, tak z kolejnym rywalem - Śląskiem, nigdy w ekstraklasie nie przegrali. I to zarówno w Kielcach, jak i we Wrocławiu. - To na pewno jakieś pocieszenie. Ale i test, po Legii. Teraz przed nami sprawdzian. Musimy udowodnić, że jesteśmy tak charakternym zespołem za jaki nas się uważa. Nie załamujemy się, walczymy dalej - obiecuje Golański.
fot. Oskar Patek
Wasze komentarze
No , ale naiwniacy walcie na stadiony i nabijacie kabze patałachom. To takie Amber Gold nr 2.