Pozostały tablice
Trzy dni temu w godzinach popołudniowych przemierzałem Warszawę pociągiem Szybkiej Kolei w celu przebicia się na Dworzec Zachodni, by złapać drugi pociąg. Ten do Kielc, ten do domu. Warszawa zdawała się być taka, jaką ją znam od mniej więcej dwóch lat i dopiero po chwili poznałem, że coś się zmieniło. Wróciła szarość.
Zauważyłem, że poznikały już liczne transparenty, głoszące jakim to wspaniałym (bez ironii!) organizatorem EURO 2012 była stolica Polski, nie dało się już znaleźć na Stadionie Narodowym ni śladu tymczasowego królestwa UEFY. Nie było już bordowego (fioletowego? cholera wie!) otoczenia wokół obiektu, dumnie prężyły się tam jedynie czarny płot i powoli wymieniane już na stare bramy wejściowe. Zniknęły kolorowe oznaczenia trybun, pouciekali już z terenu stadionu ostatni wolontariusze, nie było nawet wielkich plakatów, które widniały na Stadionie Narodowym przez cały czas trwania imprezy. Tych wielkich, z wymalowanymi twarzami kibiców poszczególnych krajów, które miały przyjemność rozgrywać swe mecze w Warszawie. Ochroniarze nawet pozmieniali już kamizelki na te "NCS-owe". Zostały jedynie tablice na dworcach, wskazujące jak dotrzeć na stadion, lotnisko i Strefę Kibica. UEFA wyprowadziła się na dobre.
W centrum miasta powoli składała się już - jeszcze kilka dni temu tętniąca życiem - Strefa Kibica, nie sposób było znaleźć już tysięcy wymalowanych twarzy z kolorowymi czapeczkami Carslberga na głowie. Było cicho, zwyczajnie, bez błysku. Ludzie wracali do swojego normalnego życia, ale wydaje mi się, że wielu z nim nie jest łatwo pogodzić się z tym, iż to już koniec. Cholera, tyle lat czekania, tyle lat przygotowań, tyle lat napięcia i niepewności, czy wszystko się powiedzie, a to już koniec? I co, niecały miesiąc i po wszystkim? Trochę boli. Tak przyjemnie wyglądała Warszawa przez okres trwania EURO, że chciałoby się, by turniej był zaplanowany na co najmniej na pół roku. Co najmniej!
Na szczęście się udało. Wszystko poszło po myśli. Często rozmawiając z kibicami słyszałem opinie, że to było najwspanialsze EURO w historii, a Polacy to fantastyczni, otwarci, pełni radości ludzie. I słyszałem to od "weteranów" rozgrywek, dla których to nie była pierwsza w życiu wyprawa na mistrzostwa! Nie zaćmi tego, iż daliśmy radę incydent z Mostu Poniatowskiego przed meczem z Rosją, ani to, że dzień po finale znowu zaczęły się kłótnie, jak to rząd schrzanił sprawę. Nie oceniam tego, czy te słowa zawierają w sobie prawdę, bo nie jest moją rolą oceniać, ale... Naprawdę? Naprawdę już po kilku dniach musimy się obrzucać błotem, zwalniać i dochodzić się? Czy nie możemy jeszcze przez kilka tygodni, przez tych kilka ciepłych (miejmy nadzieję) wakacyjnych tygodni, a przynajmniej do czasu Igrzysk, cieszyć się tym, co nam się udało?
Mnie EURO już brakuje i podejrzewam, że nie jestem w tym uczuciu jedynym. "I'm a dreamer, but I' m not the only one"? Tak, John Lennon chyba miał rację. Będzie mi okrutnie brakowało tych wesołych ludzi, z całych sił zdzierający gardła, by wesprzeć swoją drużynę, tej niesamowitej, nieziemskiej wręcz otoczki i tej radości, która przez ten okres wydobyła się z najgłębszych zakątków polskich serc. Zapomnieliśmy na czas EURO o sporach, o kłótniach i o śledztwach. Liczyła się piłka. I to było to, co powinniśmy zapamiętać.
Warszawa z koloru bordowego (fioletowego? litości, naprawdę nie wiem, cóż to był za kolor!) znowu przeistoczyła się w szarość, ale ta szarość wydaje się mieć wydźwięk pozytywny, o ile można w ogóle tak powiedzieć. Niby wszystko jest takie samo, ale w pewien sposób jest inne, chociaż za żadne skarby nie potrafię wyjaśnić, skąd wzięło się we mnie takie odczucie.
Lecz cóż, stało się. To już jest koniec, nie ma już nic... A! Nie! Przepraszam! Pozostały tablice.
Daniel Burak
Kielczanin, student Akademii Obrony Narodowej. W czerwcu będzie pełnił rolę stewarda na Stadionie Narodowym podczas Euro 2012.
Wasze komentarze