Już po wszystkim... Fart przegrał w Częstochowie i zakończył sezon
To był niesamowity mecz i prawdziwa dramaturgia. Z happy endem, ale dla gospodarzy. Fart Kielce przegrał na wyjeździe, w drugim meczu fazy play-off o miejsca 5-8, z Tytanem AZS-em Częstochowa 1:3. Oznacza to koniec sezonu dla drużyny Sebastiana Świderskiego. A Częstochowa powalczy o europejskie puchary.
Wbrew wcześniejszym zapowiedziom, na boisku pojawili się dwaj kontuzjowani zawodnicy kieleckiej drużyny – Michał Żurek oraz Miłosz Zniszczoł. Skuteczny w dzisiejszym spotkaniu środkowy „Farciarzy” wszedł na boisko na początku drugiej partii, zmieniając tym samym Grzegorza Kokocińskiego.
Premierowa odsłona meczu już od pierwszej piłki należała do gospodarzy. W kieleckich szeregach szwankował atak, co sprawiło, że częstochowianie utrzymywali stałą, 2-punktową przewagę. Doskonale zaprezentował się niedawno kontuzjowany Bartosz Janeczek, do którego posyłano trudne, często sytuacyjne piłki. Ekipa Marka Kardosa zwiększyła prowadzenie w końcówce pierwszej partii wykorzystując dobrą dyspozycję najbardziej doświadczonego zawodnika Tytanu – Dawida Murka. Były reprezentant Polski wykazał się nie tylko w przyjęciu, ale również w ataku, co dało gospodarzom prowadzenie 21:17. Błąd Pierra Pujola na zagrywce w finiszowym fragmencie tej odsłony tylko podkreślił, jak nieudane wejście na parkiet Hali Polonia zaliczyli kieleccy zawodnicy. Pierwszą partię zakończył na kontrze bezlitosny dla „Farciarzy” Janeczek nie pozwalając gościom zdobyć więcej niż 20 „oczek”.
Częstochowianie już na początku drugiej odsłony „odskoczyli” przyjezdnym na 3 punkty. Kielczanie nie załamali się jednak i dzięki walecznej postawie to oni schodzili zwycięsko na pierwszą przerwę techniczną. Bardzo dobrze zaprezentował się Xavier Kapfer, który zaliczył asa i nękał zespół gospodarzy mocna zagrywką. Czarę goryczy dla częstochowian przepełniły podbijane ataki Bartosza Janeczka, dzięki czemu na boisko wszedł zdobywca statuetki MVP finału Challenge Cup – Michał Kamiński. Elementem, który dał kielczanom prowadzenie 14:9 była dobrze funkcjonująca krótka. Niestety, zespół z Kielc zaczął tracić wysokie prowadzenie. Dwa błędy w rozegraniu popełnił Pujol, a nieprecyzyjni w ataku okazali się Marcus Nilsson, czy Xavier Kapfer. Los partii po raz kolejny rozgrywał się w jej końcówce. Błędy po stronie podopiecznych Sebastiana Świderskiego mnożyły się dając częstochowianom cenne w tym fragmencie gry prowadzenie. Wynik tego seta (25:23 dla Tytanu) przypieczętował nieudanym atakiem Maciej Pawliński.
Trzecią partią kielczanie starali się odwrócić losy meczu. Starannie budowali przewagę odbierając ekipie Tytana swobodę na boisku. Nie pomagały ataki przez środek prezentowane przez Wojciecha Sobalę, czy Łukasza Wiśniewskiego. Fart na drugą przerwę techniczną schodził z 4-punktowym prowadzeniem. Doskonałym atakiem popisał się francuski przyjmujący wyprowadzając swój zespół na 23:17. Egzekucji nad częstochowskim Tytanem w trzeciej partii dopełnił Maciej Pawliński, który zdobył asa serwisowego.
Decydująca odsłonę spotkania lepiej rozpoczęli gospodarze. Nieskuteczne ataki Farta zmusiły Świderskiego do wykonania zmiany – Szweda zastąpił dobrze spisujący się w poprzedniej potyczce z Tytanem, Jan Król. Do remisu 18:18 doprowadził Kapfer, przedzierając się przez podwójny blok częstochowskich zawodników. Końcówka starcia była niezwykle wyrównana. Szansy na doprowadzenie do finiszu czwartej odsłony nie wykorzystali kielczanie, myląc się w polu zagrywki oraz posyłając ataki prosto w aut. W możliwość wygrania spotkania uwierzyli gospodarze doprowadzając do gry na przewagi. Tutaj prawdziwa bitwę rozegrała ofensywa obu drużyn. Zasłużone zwycięstwo (31:29) przypadło jednak Częstochowie.
MVP spotkania został Łukasz Wiśniewski.
Tytan AZS Częstochowa - Fart Kielce 3:1 (25:20, 25:23, 17:25, 31:29)
Tytan: Janeczek, Murek, Gierczyński, Sobala, Wiśniewski, Drzyzga, Stańczak (L) oraz Kamiński, Hebda
Fart: Kapfer, Pawliński, Kokociński, Kamiński, Nilsson, Pujol, Żurek (L) oraz Zniszczoł, Król, Buszek
Fot. Grzegorz Pięta
Wasze komentarze
Mam nadzieję, że w następnym sezonie nie będą sprawdzać wytrwałości swoich kibiców siedmioma porażkami z rzędu.
Szczerbaniuka również nikt nie dostrzegł, ciekawe dlaczego? Bo może inni znaja się i na siatkówce i na ludziach.