Przez Kielce do kadry. „Przyszedłem tu, by zaistnieć”
Pojawił się w nowym miejscu i na każdym treningu walczy o uznanie trenera Ojrzyńskiego. Dotychczas rozegrał raptem nieco ponad 30 minut w barwach Korony, ale liczy, że wkrótce otrzyma swoją szansę. Mateusz Łuczak przyznaje: - Chcę zaistnieć w ekstraklasie.
Korona pierwsze trzy mecze zagrała koncertowo, inkasując komplet punktów. Jednak osobiście chyba nie możesz być do końca zadowolony...
- Fakt, cieszy postawa drużyny, ale dopóki idzie nam bardzo dobrze, to chyba nie dostanę swojej szansy.
Akurat w Koronie wykrystalizowała się specyficzna sytuacja. Wszystkie pozycje właśnie oprócz napastnika wydają się być odpowiednio obsadzone...
- Każdy piłkarz walczy o to, żeby grać. Na razie ciężko jest mi pokazać się choćby na codziennych zajęciach, bo warunki są jakie są i ciężko zrobić jakąś jedną sensowną jednostkę treningową. Fajnie, że nadchodzi lepsza pogoda. Niemniej jednak trzeba zakasać rękawy i walczyć o to, by trenerowi dać możliwość wyboru. Przykładam się na każdym treningu i w razie jakiegoś wypadku losowego zawsze jestem w gotowości i do dyspozycji szkoleniowca. Prędzej czy później dostanę szansę.
Trener Ojrzyński niejednokrotnie pokazywał, że u niego trzeba walczyć o pierwszą jedenastkę cały tydzień, a nie tylko przez 90 minut meczu.
- Nic tylko walczyć o uznanie w oczach sztabu szkoleniowego. Tym bardziej, że nie ma żadnych kwasów i animozji w drużynie, a naszego trenera po prostu nie da się nie lubić. W Turcji mieliśmy chrzest bojowy, ale uprzedzam twoje pytanie, nic nie zdradzę (śmiech). Jest multum rzeczy, które nigdy nie wyjdą poza członków drużyny.
Co według ciebie jest największym atutem twojego zespołu?
- Przede wszystkim jesteśmy ekipą bardzo zgraną. Czy to z Wisłą, czy w innych meczach udowodniliśmy, że nie ma u nas jednego człowieka, na którym opierają się wszelkie schematy. Cieszy to, że każdy bierze po trochu tej odpowiedzialności, co w końcowym rozrachunku wychodzi bardzo korzystnie.
O co nasza drużyna może powalczyć w tym sezonie? Mimo wcześniejszego skazywania Korony na spadek, teraz wcale nie taka odległa wydaje się być Europa...
- Nie patrzymy na tabelę, nawet nie chcę wiedzieć, ile mamy punktów starty do lidera. Chcemy dobrze prezentować się w każdym spotkaniu, a kto wie, co uda się osiągnąć na koniec sezonu. I tutaj taki mały apel: nie pompujmy balonika. Lepiej się pozytywnie zaskoczyć niż rozczarować. Póki co nie mówimy o pucharach, aczkolwiek co bardziej odważni coraz częściej wysnuwają takie tezy...
A jakie masz ogólne zadanie na temat polskiej ligi?
- Nacho Novo, Danijel Ljuboja to są nazwiska znane w innych krajach. Podałem pierwsze lepsze przykłady, ale tych dobrych piłkarzy jest dużo więcej. Naszą ekstraklasę blokuje jednak przerwa zimowa, bo we wszystkich topowych ligach gra się cały sezon bez przerwy, a my tracimy praktycznie cały grudzień, styczeń i luty.
To może dokonasz małego porównania? Czym różni się obecna Korona od Lechii z rundy jesiennej?
- Sytuację w Gdańsku można porównać do niedawnego meczu Korony z Wisłą. Mistrzowie Polski byli lepsi piłkarsko, ale nie tworzyli zespołu. W Lechii też brakowało tej jedności. W Kielcach jest natomiast odwrotnie – może nie ma wielkich nazwisk, ale za to potrafimy stworzyć kolektyw.
Śledzisz wyniki drużyny znad Bałtyku?
- Oczywiście. Jestem wychowankiem zespołu i zawsze będę o nich myślał. Życie potoczyło się jednak tak, jak się potoczyło. Lechia zawsze będzie zajmowała szczególne miejsce w moim sercu.
Miałeś jakiś szczególny kontakt z kibicami w Gdańsku?
- Wiadomo, że w jakiś tam sposób tak. Sam jestem fanem, w dodatku wychowałem się w tym mieście i ludzie mogą mnie znać chociażby z osiedla. Nawet po meczu z Wisłą nie wypowiadałem się w tonie podobnym do reszty drużyny, bo to jasne, że ze względu na relacje pomiędzy Lechią i Wisłą jakąś tam sympatię do krakowian mam (śmiech).
To chyba nie było lekko w szatni z Jackiem Kiełbem...
- Faktem jest, że jemu strasznie na sercu leży sprawa kieleckich fanów. Chyba jednak nie wyczuł mojego nastroju po tamtym spotkaniu, bo byłem spokojny (śmiech). Chociaż na przykład do gwizdów mam takie samo podejście jak on. Gdy buczą rywale, daje to „powera” i aż chce się prowokować przeciwników. Gdy jednak ubliżają twoi kibice, to robi się trochę przykro.
Zszedłem na temat kibicowski, gdyż wiadomo co dzieje się w środowisku fanów Korony...
- Rozmawiamy o tym często w szatni, ponieważ dla nas równie ważna jest atmosfera meczu. W Lechii kibice byli ważniejsi od prezesów oraz wszystkich innych ludzi i uważam, że podejście to powinno mieć odzwierciedlenie także w innych zespołach. Można powiedzieć, że to właśnie fani tworzą klub, bo czy piłka nożna byłaby tak fajna bez nich?
Czyli kibice mają pełne poparcie zawodników?
- Oczywiście, proszę to zaznaczyć, że wspieramy ich w każdych działaniach i wierzymy, że wspólnie osiągniemy sukces. Nawet świetna postawa na boisku traci swój urok, gdy po meczu nie możemy świętować wraz z naszymi fanami.
Wracając do aspektu czysto sportowego, jak wyglądało „od kuchni” całe to zamieszanie z twoim transferem?
- Od dziecka marzyłem, żeby grać w Lechii, niemniej jednak fajne, że występuję obecnie w Koronie. To klub z perspektywami, który prężnie się rozwija. Wprawdzie nie spodziewałem się, że w 2012 roku będę w Kielcach, ale może tutaj wreszcie uda mi się zaistnieć. Z tymi przenosinami wyszło tak raczej spontanicznie, bo choć zapytanie o mnie było już w listopadzie, to początkowo miałem przedłużyć kontrakt w Gdańsku. Działacze zmienili jednak trenera, a nowy szkoleniowiec nie widział mnie w swojej koncepcji i wylądowałem w Kielcach. W podpisaniu kontraktu na pewno pomogły mi dwa gole w sparingu z Bogdanką Łęczna. Po nim już wiedziałem, że będę występował w Koronie.
W Koronie dostałeś numer 11 na koszulce, czy to przypadek? Dla niektórych ma on duże znaczenie.
- Powiedzmy, że nie do końca. Gram z „11”, ale dążę do tego, by kiedyś być „dziesiątką”. „Ryba” odejdzie po sezonie z Kielc, to numer się zwolni (śmiech).
Stawiałeś sobie jakieś szczególne indywidualne cele przed podpisaniem kontraktu z Koroną?
- Naturalnie. Chciałem, no i nadal chcę, zacząć zdobywać bramki w ekstraklasie i w niej jakoś zaistnieć. Może kiedyś zauważy mnie trener reprezentacji, bo moim największym celem w karierze sportowej jest trafić tam jak najszybciej.
Odczuwam, że bardzo chciałbyś wrócić do Lechii po wypełnieniu swego 3-letniego kontraktu...
- Nie ukrywam, że byłoby super spróbować jeszcze raz swoich sił u siebie. Jestem lokalnym patriotą i z całą pewnością mogę stwierdzić, że nie lubię Arki, Lecha i Cracovii (śmiech). Zresztą w Poznaniu byłem nawet na wyjeździe rok temu.
Za półtora tygodnia mecz z Lechią. Szczególnie się motywujesz?
- Nie wiem czy będę mógł zagrać poprzez zapisy w kontrakcie, ale jeśli wyjdę na PGE Arena, to dam z siebie wszystko. Będę ogromnie motywował chłopaków, bo nie ukrywam, że na tym meczu będzie mi zależało podwójnie.
Niektórzy zawodnicy traktują futbol tylko jako pracę. Widzę, że ty myślisz o nim w innych kategoriach.
- Mnie to boli, że niektórzy sobie za wiele wyobrażają i myślą, że są panami piłkarzami. Ja cieszę się z aktualnego stanu rzeczy i nie będę robił z siebie nie wiadomo jakiej gwiazdy. Trzeba szanować, że jakiś klub chciał mnie zatrudnić, nie muszę od razu całować barw i herbu, ale respekt do fanów muszę mieć.
Wielu młodych adeptów piłki nożnej ciekawi, jak zawodowcy swego czasu pogodzili naukę ze sportem...
- Do momentu wypożyczenia do Bałtyku Gdynia szkoła nie kolidowała mi z futbolem. Potem jednak musiałem wybrać i postawiłem na piłkę. Nie żałuję, gram w ekstraklasie, a więc do jakiegoś pułapu już doszedłem. Sport może dać chleb na całe życie. Ja na przykład mam już licencję trenera i po skończeniu kariery, kto wie... Może będę szkoleniowcem, może otworzę własną szkółkę, opcji jest wiele.
Jakie masz wrażenia po pierwszych tygodniach spędzonych w Kielcach?
- Miasto jest oczywiście mniejsze niż Gdańsk, stadion również. Niemniej jednak nasz obiekt był swego czasu najnowocześniejszy w kraju. Odnowa biologiczna jest tutaj lepsza niż nad morzem. Dobrze grać w Kielcach mając do dyspozycji taką infrastrukturę, bo w Lechii wszystko było szykowane pod Euro, na głównej płycie graliśmy tylko mecze, a trenowaliśmy gdzie indziej.
Masz już swoje ulubione miejsce w naszym mieście?
- Tak, mam takiego jedno, magiczne miejsce. To moje łóżko (śmiech). Lubię gdzieś czasami wyjść, chyba jak każdy, ale póki co jestem w nowym otoczeniu i z każdą chwilą coraz lepiej je poznaję. Mieszkamy w jednym lokalu z Danielem Gołębiewskim i mogę zapewnić, że on również nie bawi się do białego rana, tylko skupia na grze w piłkę.
Wielkimi krokami zbliżają się twoje urodziny. Czego można ci życzyć?
- Zdrowia, jak ono będzie, to z grą nie powinno być problemów. No i oczywiście występu w Gdańsku, cztery dni po moim święcie. I obyśmy wygrali!
Rozmawiał Marcin Długosz.
fot. Paula Duda
Wasze komentarze