Kielecko-krakowska historia o rumuńskim zabarwieniu
Byli na Wiśle, chcieli być na Podbeskidziu, mają - a raczej mieli - flagę, no i są za Koroną. A kto? Dwaj goście z Rumunii, którzy przyjechali do Polski, aby wspierać swojego kolegę, Pawła Golańskiego. W niedzielę, razem z kibicami, witali przed stadionem piłkarzy. - Niespotykana atmosfera - mówili nam.
Jeden nazywa się Janos Szekely. Jest zawodnikiem Wołgi Niżny Novgorod. Pomocnik, piłkarz nie byle jaki, wystarczy spojrzeć w metrykę. W 90 meczach w barwach Universitatea Cluj strzelił 22 bramki. Ale to stare dzieje, lata 2003-2006. Później przeniósł się do Otetulu Galati, a w 2008 roku do Steauy. I tam poznał Golańskiego.
Drugi to Petre. Właściciel dwóch restauracji w Bukareszcie. Jedzenie? Ponoć najlepsze w stolicy. Tak zapewnia Golański. Poznał go niedługo po przyjeździe. Później bywał u niego niemal codziennie. Przez jedzenie, ale i atmosferę. Poza tym lokal był blisko, w centrum. W obcym i nieznanym mieście to dodatkowy atut.
Przyjaciele
- Z Rumunii najbliżsi - precyzuje Golański. Z Szekelym trzymał się razem w drużynie. Mało tego, wprowadzał go do niej. Bo to Rumun przyszedł do zespołu rok później. I to Rumun, nikt inny, był wówczas gwiazdą. - To jeden z najdroższych transferów Steauy w ostatnich latach. Kosztował 2 mln euro - opowiada „Golo”.
Była gwiazda Steauy, Janos Szekely
Na początku radził sobie przyzwoicie. Pierwszy sezon - grał regularnie, raz zaczynał w wyjściowym składzie, innym razem wchodził z ławki. Tak czy siak - grał. Też w Lidze Mistrzów - z Bayernem, Lyonem, Fiorentiną. Drugi sezon był najlepszy. 6 bramek, 7 asyst, powołanie do rumuńskiej kadry B. Potem było już gorzej. Kontuzja, mało występów, no i transfer. Pod koniec 2010 roku do rosyjskiej PremierLigi.
Z konieczności, bo w Staeule już go nikt nie widział. Trafił do beniaminka. To był - i jest, bowiem rozgrywki w Rosji są wyjątkowo wydłużone do trzech rund - pierwszy sezon Wołgi w Premier Lidze. Do tej pory walczy o utrzymanie. Szekely za to szybko złapał kontuzje, stracił miejsce w składzie, na ostatni obóz już nie pojechał.
- Ma tam swoje problemy - mówi Golański. A Petre? - On trzyma stałą formę. Biznes się kręci, restauracje dalej nie tracą na popularności. Radzi sobie dobrze - zaznacza. Golańskiemu pomógł nie raz. - To przyjaciel od serca - mówi. Podobnie jak Szekely. To u niego - jak sam przyznaje - zrodził się pomysł.
Pomysł
Ten był prosty. Spakować się, wziąć walizki i przyjechać. Ot tyle. Ale nie do końca. - Chodziło o to, aby „Golo” niczego się nie dowiedział - śmieje się Krzysztof Pilarz, bramkarz Korony, który w całą akcję był zamieszany.
Golański (z tyłu) przed meczem z Wisłą
Plan zaczął się jednak w domu Janosza. Podczas odwiedzin Deteliny, żony Golańskiego. „Lecimy!” - to ustalono. Do akcji włączył się Petre. W końcu jak niespodzianka, to niespodzianka. Pytanie było inne: - kiedy i gdzie. Wybór padł na Wisłę. I na Kraków. - Tak jak Steaua nie lubi Rapidu i Dynama, tak w Kielcach nie lubi się Wisły. Nie ma dla kibiców ważniejszego meczu niż z „Białą Gwiazdą” - tłumaczył im kiedyś Golo. Zapamiętali to sobie.
Przylot na Balice, w niedzielę byli już na meczu. - I wtedy do akcji przystąpiliśmy my - relacjonuje Pilarz. A ma na myśli siebie i Tomasza Lisowskiego. O pomoc poprosiła ich Detelina. Chodziło o to, aby podprowadzić kolegę podczas rozgrzewki - i to zupełnie niespodziewanie - pod odpowiednią trybunę. Tam gdzie siedzieli goście. - Było trochę zabawy w chowanego, ale w końcu się udało. Pewnie niejeden kibic na stadionie się dziwił, o co nam chodzi, czemu my tak tu łazimy - opowiada golkiper Korony.
No i się znaleźli. Później przyszedł czas na mecz. - „Golo” dostał chyba skrzydeł, bo grał jak profesor - mówi Pilarz. Racja. Plamy przecież dać nie mógł. Tym bardziej, że goście mieli dla niego nie lada niespodziankę.
Flaga
Tę chcieli wnieść na stadion. Nie pozwolili im. Kto? Ochroniarze - Nie wiedzieliśmy, że w Polsce, aby wywiesić zwykłą - nikogo nie obrażającą - flagę, trzeba to zgłosić jakiemuś delegatowi. I to sporo przed meczem. W Rumunii tak nie ma - opowiadali nam. Był zawód, żal, ale się nie zrazili. Flagę przywieźli. Do Kielc.
Z lewej Petre, z prawej - Janosz. W niedzielę, podczas powitania
Podczas niedzielnego przywitania piłkarzy Korony od razu rzucali się w oczy. „Jakiego klubu to barwy. Skąd oni są” - pytali niektórzy. Gdy lepiej się wpatrzyli, wszystko już było jasne. Na niebiesko-żółto-czerwonej rumuńskiej fladze widniał napis: „Jesteśmy z Tobą. Golo powodzenia”. Banalne? Może i tak.
- Ale dla mnie to historia, którą zapamiętam do końca życia. Poważnie - opowiada nam Golański. I Petre i Janosz zostali w Kielcach do czwartku. Odwiedzili też Łódź. Chcieli być jeszcze na meczu z Podbeskidziem, ale musieli wracać. Flaga jednak została. - Jest u mnie w domu, zajmuje honorowe miejsce - mówi „Golo”.
Jak im się podobało? - Chyba dobrze - śmieje się. Największe wrażenie zrobiło na nich jednak powitanie. - W Rumunii czegoś takiego raczej nie ma. Byli w szoku jak zobaczyli ok. 200 kibiców, którzy przyjechali specjalnie po to, aby nas uściskać, po prostu - podziękować. Ale mówiłem, że to wyjątkowe mecze - mówi z uśmiechem.
Petre wrócił do Bukaresztu. Janos też, choć już niedługo będzie leciał do Rosji. Aby rozwiązać kontrakt. Może trafi do Korony? - Rozmawialiśmy o tym. Bardzo chciałby tu grać. Jak zerwie umowę z Wołgą, postaram się spotkać z działaczami i zaproponować im tego chłopaka. To naprawdę świetny zawodnik - mówi.
Współpraca: Paula Duda
fot. Paula Duda, sisti.gsp.ro
Wasze komentarze
To jest POLSKA a nie elegancja francja...
Artykułem zepsuliście sobie cała dotychczas wypracowaną w moich oczach na wasz temat opinie...
dobra dobra mam tylko jedno male pytanie, skoro przylecieli do Balic i byli na meczu to jak sie dostali na stadion jak teraz trzeba miec wyrobiona karte kibica a na wisle wyrabianie trwa ok 4 dni roboczych to ja sie pytam JAK??