Co jest bolączką Marka Motyki?
– Musimy solidnie zabrać się do roboty. Straciliśmy zbyt dużo punktów, przez co jesteśmy na sporym minusie. A przecież Korona jest zespołem na górną „ósemkę” tabeli – twierdzi szkoleniowiec żółto-czerwonych, Marek Motyka.
Kilka dni temu w Kielcach odbyła się konferencja dotycząca bezpieczeństwa na polskich stadionach. Ostatnie zajście na arenie przy Ściegiennego pokazało, że nawet nowoczesne placówki nie są tak naprawdę bezpieczne. Jak pan to ocenia?
Marek Motyka: – Nie podobało mi się, że kibice drużyny przyjezdnej prowokowali fanów Korony. Nie jest taktowne wracać do takiego dramatu, jaki się zdarzył w Kielcach. Myślę, że najbliżsi ludzie chcieliby o tym jak najszybciej zapomnieć. Wywoływanie przez to konfliktu nie służy dobrej harmonii na stadionie i prowokuje do wrogości. Myślę, że nie był to dobry przykład do naśladowania.
W takim razie jaki jest sens wpuszczania kibiców drużyny przeciwnej na spotkanie o podwyższonym poziomie ryzyka?
– No rzeczywiście jest to teraz problem. Jeżeli kibice przyjezdni zostali wpuszczeni na ten stadion i robią coś takiego, to na pewno trzeba się nad tym zastanowić. Z drugiej strony mecz bez publiczności przeciwnego zespołu nie ma zbyt dużego sensu, bo zawsze powoduje to niesmak w szeregach drużyny gości – oni też chcieliby mieć kibiców za sobą. Zamykanie przed kibicami ekipy przeciwnej stadionu tez nie jest dobrym wyjściem... Należy cały czas apelować i dawać wszystkim do zrozumienia, że trzeba poprawić stan rzeczy na stadionach, ponieważ obecna sytuacja nikomu satysfakcji nie przyniesie. Jesteśmy teraz obserwowani przez całą Europę – wiadomo, że mamy Euro2012 i każdy, kto będzie chciał przyjechać do Polski, analizuje czy jest tutaj bezpiecznie. Kibice muszę zdawać sobie sprawę z tego, że ich postawa wpływa bardzo negatywnie na ocenę naszego kraju.
Pierwsze osoby odpowiedzialne za zamieszanie na trybunach zostały już skazane. Czy kary pieniężne i zakazy stadionowe są w stanie zmienić sytuację na stadionach?
– Problem polega na tym, że nieskutecznie egzekwujemy te zakazy. Co jest największą karą dla kibica? Oczywiście zabronienie mu wejścia na stadion. Jeżeli łapie się gościa na gorącym uczynku i nie wyciąga się z tego żadnych konsekwencji, to ludzie będą się czuć bezkarnie. Wyraźnie brakuje tutaj stanowczości w działaniu. Natomiast gdyby działacze byli konsekwentni i nie wpuszczali takiego człowieka to myślę, że pozostała grupa kibiców nie próbowałaby nawet ryzykować. Jeżeli osoba ukarana zakazem stadionowym wraca na trybuny to okazuje się, że te wszystkie zabezpieczenia, monitoring są nieskuteczne. A dlaczego Anglia była w stanie sobie z tym poradzić? Dlatego, że Brytyjczycy byli konsekwentni. Tam kibic, który wchodzi na stadion zdaje sobie sprawę, że jeżeli narobi burd, to otrzyma dożywotni zakaz stadionowy. I w tej sytuacji jego sytuacja jest klarowna – on nie ma prawa wejść na stadion. To pogrzeb dla takiego człowieka.
Czy organizatorzy meczu w pełni poradzili sobie z zaistniałą sytuacją?
– Myślę, że tak. Nie jest to łatwy temat, bo wychwycić tych wszystkich prowodyrów nie jest taką prostą sprawą. Z drugiej strony wiadomo, że każde wejście ochrony powoduje solidaryzowanie się kibiców – nawet z tą wrogą grupą. Przeciwko policji czy grupie ochroniarskiej kibice zawsze się jednoczą. Dla mnie to jest paradoks. W momencie kiedy jest „zadyma” i wkraczają siły porządkowe, które próbują uspokoić sytuację, cały stadion krzyczy „zostaw kibica, zostaw kibica”, i praktycznie wszyscy się jednoczą w tym konkretnym przypadku. Dla mnie to jest chore... Jak to ratować? Jak temu zapobiec? Wychwycić prowodyrów, dać im przykładne kary i być konsekwentnym. Innego wyjścia nie ma.
W trakcie meczu z Wisłą Kraków w ruch poszły krzesełka, natomiast po ostatnim gwizdku kieleccy kibice zdemolowali sklepik z pamiątkami należący do Korony. Jakim mianem można określić taką sytuację, w której ludzie narażają na koszty własny klub?
– Byłem świadkiem meczu, kiedy to stadion Legii został totalnie zniszczony przez miejscowych kibiców – w pewnym momencie wjechały nawet armatki wodne. Przede wszystkim zdemolowano budki z koszulkami oraz gadżetami, wyrywano krzesełka. Nie jest rzeczą normalną, jeżeli kibic nie potrafi uszanować swego stadionu i naraża klub na koszty. Natomiast nie wiem jak było w Koronie - nie widziałem tego, trudno mi coś na ten temat powiedzieć. A do tego jestem tu od niedawna. Nie znam na tyle dobrze kibiców, by móc się o nich wypowiadać. Jednak jeżeli chodzi o kibicowanie, to mam tylko i wyłącznie dobre zdanie na ich temat. Nawet w tych trudnych sytuacjach, kiedy mieliśmy nieciekawe wyniki, fani się od nas nie odwrócili i pomagali nam dopingiem, za co musimy im podziękować.
Skoro już mowa o tych słabszych chwilach zespołu – co nie dopisało w meczu z „Białą Gwiazdą”?
– Trudno oceniać tylko i wyłącznie jedno spotkanie, bo trzeba spojrzeć również na te, które ostatnio przegraliśmy, czyli z Legią oraz pamiętną Arką. Ta druga porażka boli najbardziej, bo rozegraliśmy naprawdę dobre spotkanie. Na pewno ocena tych meczów byłaby inna gdybyśmy walczyli w podstawowym i kompletnym do samego końca składem. A grać z tymi zespołami o dwóch zawodników mniej jest naprawdę ciężką sprawą. Jesteśmy zawiedzeni małą ilością punktów zdobytych w ciągu tego sezonu – inaczej sobie to wyobrażaliśmy. Natomiast jako trener nie mogłem przewidzieć tego, że będziemy grali w takim osłabieniu. Nie wytrzymali zawodnicy, którzy najbardziej na te mecze czekali, czyli Vuković z Legią oraz Mijailović z Wisłą. Gorączka meczowa spowodowała, że w ułamku sekundy ci piłkarze zachowali się nieodpowiedzialnie, czego na pewno dzisiaj żałują. Ale to że mamy ostatnio tak fatalną serię, mobilizuje nas jeszcze bardziej, by tę sytuację zmienić.
Do tej pory kielecka drużyna w ekstraklasie straciła aż 23 bramki.
– Zdajemy sobie sprawę z tego, że w ostatnich meczach popełniliśmy masę błędów. Straciliśmy bardzo dużą ilość bramek. Dla mnie, byłego defensora Wisły, ta liczba satysfakcji nie przynosi i to jest moja osobista porażka. Zostało nam jeszcze pięć spotkań i chcielibyśmy w nich odbudować swoją pozycję. Uważam, że straciliśmy absolutnie zbyt dużo punktów. Jesteśmy teraz na dużym minusie – trzeba to za wszelką cenę odrobić w najbliższych meczach. Korona Kielce jest zespołem na górną „ósemkę” tabeli ekstraklasy i wierzę w to, że zawodnicy podołają temu zadaniu.
Hernani kiedyś wspominał nawet o pierwszej „piątce”.
– Ja bym się tak nie rozpędzał, bo lepiej mówić z lekką asekuracją niż później zawieść kibiców. Nie chcę nic obiecywać czy deklarować, natomiast znając mój zespół uważam, że jesteśmy w stanie jeszcze na wiosnę nawiązać walkę o górne rejony tabeli. Na razie jesień jest swoistym sprawdzianem i uważam, że dopiero po zamknięciu tej rundy będziemy mogli szczegółowo i konkretnie powiedzieć o co będziemy grać na wiosnę. Prawda jest taka, że ta jesień nam nie wyszła. Ja już jestem zawiedziony tą ilością porażek, bo absolutnie nie przewidywałem takiego przebiegu spraw. Tak jak mówiłem wcześniej, szczególnie boli porażka z Arką oraz strata dwóch punktów ze Śląskiem – pięć punktów więcej a dawałoby to diametralnie inną pozycję w tabeli. Dzisiaj jesteśmy w minorowych nastrojach, ponieważ na razie ta jesień nie idzie po naszej myśli. Potencjał jest – nawet w tych dwóch meczach przegranych z Wisłą i Legią zawodnicy pokazali ogromne serce, zaangażowanie oraz duże umiejętności. Są to zespoły, które walczą o puchary europejskie i mistrzostwo Polski, a nasi zawodnicy nawet w osłabieniu pokazywali charakter. Kibice nie mogą tej ekipie zarzucić, że nie walczy. Pod tym względem jestem z zespołu dumny. Musimy jeszcze poprawić elementy gry obronnej, wzmocnić przede wszystkim siłę ofensywną i naprawdę będzie dobrze.
Ostatnio zespół ma problemy z zakończeniem meczu w pełnym składzie. Czy uważa pan, że Nikola Mijailović celowo uderzył zawodnika Wisły Kraków?
– Nie, absolutnie nie! Akurat stałem przy linii, analizowałem to bardzo dokładnie i widziałem co on chciał zrobić. Mi się wydaje, że Nikola chciał wyprzedzić przeciwnika, natomiast Łobodziński miał niestety bliższą drogę do piłki, przez co doszłoby do zderzenia twarzami. Mijailović widząc, że nie ma szans na uniknięcie zderzenia, w ułamku sekundy podjął decyzję o zasłonięciu się łokciem. W tej sytuacji, zasłaniając swoją głowę uderzył zawodnika, co niby wyglądało jak brutalny faul. Uważam, że to był absolutnie przypadkowy faul – Nikola nie miał w tym interesu, żeby tego zawodnika sfaulować. Był to początek meczu, akcja rozgrywała się za naszą połową, wiec nie było żadnego zagrożenia. Łobodziński rzeczywiście był lekko zakrwawiony, ale wiadomo, że wargę bardzo łatwo sobie przeciąć. Ja absolutnie nie usprawiedliwiam nikogo – uważam, że kartka się należała. Natomiast mam wątpliwości, czy sędzia powinien dać za to czerwoną kartkę – w końcu był to dopiero początek meczu. Żółta kartka ostudziłaby jego zapędy, bo każde następne przewinienie powodowałoby „wylotkę” z boiska.
Jednak w końcu trzeba przerwać tą złą passę. Najbliższą okazją ku temu będzie spotkanie z Lechią Gdańsk. Czy kielecki zespół jest gotowy na tę konfrontację?
– Nie mamy za bardzo co kalkulować. My musimy po prostu solidnie zabrać się do roboty – w treningu i przede wszystkim w meczach, ponieważ zawodnicy grają niezłą piłkę i rzeczywiście wkładają w to dużo serca. Musimy zacząć grać solidnie w obronie – ilość straconych bramek totalnie mnie dołuje i jest to moja główna bolączka. Jeżeli wszystko poprawimy, powinniśmy w następnych meczach coś ugrać, żeby mieć spokojną zimę.
Czy rozwiązanie taktyczne z Jackiem Kiełbem w ataku powiodło się?
– Ja szukam różnych rozwiązań, bo ta skuteczność ostatnio bardzo szwankowała. Muszę powiedzieć, że kiedy poprawiła się skuteczność ofensywna, tak teraz martwi mnie przede wszystkim gra obronna. Ale to nie tylko wina obrońców, czy bramkarza, ale całego zespołu. Musimy zdecydowanie poprawić ten element w pięciu następnych meczach. Pracowaliśmy już nad defensywą w tym tygodniu i myślę, że w następnym spotkaniu nie będzie źle.
Czy kibice mogą liczyć na występ w Gdańsku wychowanka Korony, Pawła Kala?
– No, zobaczymy... Nawet w sytuacji, kiedy pozostali piłkarze dojdą do pełnego zdrowia, ja nie zamierzam młodych zawodników przekreślać. Każdy walczy o swoją pozycję i jeżeli nie zawodzi, to ma dużą szansę na grę. Paweł znalazł się w meczowej „osiemnastce”, a czy znajdzie się w podstawowym składzie, to zadecydujemy bezpośrednio przed spotkaniem.
Rozmawiał Maciej Urban.
fot. Paula Duda
Trener Motyka po meczu z Wisłą nie miał zbyt szczęśliwej miny
Wasze komentarze