Wenta: Złość i głód
- Ci co mieli wyzdrowieć - wyzdrowieli. Ci co pojechali na zgrupowania reprezentacji, żadnych kontuzji nie złapali. Wszystko wraca więc niby do normy, ale to dopiero Bośnia powie nam, czy ta normalność wygląda rzeczywiście dobrze - mówi Bogdan Wenta.
Ciężko przestawić się z myślenia reprezentacyjnego na myślenie klubowe?
- Nie, ja z tym nie mam żadnych problemów. Choć fakt, dużo nam tych zawodników powyjeżdżało - nie tylko na zgrupowanie polskiej kadry, ale też zagranicznych. Jednak ci co pozostali mieli co robić. Program był ustalony, chcieliśmy odejść nieco od piłki ręcznej i przygotować się trochę mocniej fizycznie. Teraz mamy już cały zespół do dyspozycji i wystarczająco dużo czasu, żeby go zebrać do kupy. I przygotować na najbliższy okres - nie tylko do pierwszego meczu, ale na cały ważny tydzień.
Czyli nie żałuje pan, że ta przerwa reprezentacyjna wypadła akurat w takim momencie?
- Nie. Myślę, że ona była nam nawet potrzebna. Kalendarz był z góry ustalony, wiedzieliśmy kiedy będzie grała reprezentacja. Jedyne ryzyko było takie, że ktoś może ze zgrupowania wrócić z kontuzją. To trzeba wkalkulować w ten zawód, nie można tego przewidzieć. Ale na szczęście, dzięki Bożej pomocy, nikomu się nic nie stało. Co więcej, ci co narzekali na urazy jeszcze przed przerwą, teraz mieli czas żeby się wyleczyć. Tak jest m.in. z Pawłem Podsiadło, Mateuszem Jachlewskim, Tomkiem Rosińskim, a przede wszystkim z Henrikiem Knudsenem. Kaziu Kotliński też powoli zaczyna wchodzić w normalny trening, podobnie Zaremba. Można więc powiedzieć, że wszystko wraca do normy. Ale dopiero w sobotę przeciwnik skoryguje, czy ta normalność wygląda rzeczywiście dobrze.
Przygotowania przed gorącym tygodniem przebiegają w jakiś szczególny sposób?
- Na razie skupiamy się na sobotnim meczu. Już w trakcie zgrupowania reprezentacji oglądaliśmy materiał filmowy dostarczony z IHF. Bośniacy grają bardzo agresywnie, mają różne systemy gry, często je zmieniają. Choć akurat w tym materiale, który widzieliśmy (trzy ostatnie mecze w Lidze Mistrzów), to preferowali agresywne 6:0. Szczególnie w bardzo mocnym meczu w Gorenje, gdzie obie drużyny walczyły do końca, a Bosnia przegrała go w końcu jedną bramką, grali tym systemem. To typowo bałkański styl gry. Musimy być przygotowani na dużą agresję ze strony rywali w każdej minucie meczu.
Karol Bielecki, który ze swoim zespołem Rhein-Neckar Lowen miał już okazję zagrać z Bosnia, powiedział ciekawą rzecz: dopóki Bośniacy czują, że mogą wygrać, grają na maksa. Mówiąc pół żartem, pół serio - wypadałoby w sobotę rzucić szybko 10 bramek i... można być pewnym wygranej.
- No, to na pewno byłoby fajne... Ale jak to mówię - papier wszystko przyjmie, przez usta wszystko przejdzie. Nie zapominajmy, że to przeciwnik z dużymi ambicjami. Bosnie prowadzi trener Irfan Smajalgiciow, kiedyś świetny zawodnik. Bardzo cenię tego chłopaka, grałem przeciwko niemu, znam go dobrze. To był jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy, prawych skrzydłowych na świecie. Do tego złoty medalista z Atlanty. No co tu dużo mówić, chciałbym mieć takie zasługi jak on...
Nie zawsze jednak dobry zawodnik jest później dobrym trenerem.
- Tutaj tak jednak jest. Bo Smajalgiciow w taki sam sposób jak grał, teraz prowadzi swój zespół. Czyli bardzo dynamicznie i agresywnie, choć proszę tego nie kojarzyć z brutalnością. Oczywiście można sobie z tym poradzić. Musimy zagrać na tej swojej euforii, znów zrobić krok do przodu, podnieść nasz limit możliwości. I wykorzystać to, że będzie nas wspierać pełna hala. Kibice robią wspaniałą atmosferę na naszych meczach. To naprawdę ogromne, ogromne wsparcie! Doping zauważają też nasi przeciwnicy.
Jaki rezultat pana zadowoli?
- Założenie Ligi Mistrzów jest proste - nie ważne czy wygra się 10 bramkami czy jedną. Ale my nie możemy podchodzić do tego minimalistycznie, nie możemy mówić, że wystarczy nam tylko to jedno trafienie więcej. Piłką ręczna często przecież pokazuje, że w ułamkach sekund można stracić wszystko.... Jak pokonać Bosnie? Musimy pokazać złość i głód. Kto wykaże więcej determinacji, ten wygra.
Rozmawiał Tomasz Porębski.
fot. Paula Duda
Bertus Servaas i Bogdan Wenta