Z Kielc do Ostrowca. Daszkiewicz: Do 3 rano wyrabiam się ze wszystkim...
Pomimo dość długiej przerwy w szkoleniu profesjonalistów, jeden z najlepszych polskich trenerów siatkarskich nie cierpiał na brak zajęcia. Koordynacja grup młodzieżowych i praca w szkole to tylko zalążek harmonogramu Dariusza Daszkiewicza. Jak wyglądała jego praca przed angażem w KSZO oraz jak prezentuje się teraz?
Od blisko pięciu lat jest pan związany na stałe z Kielcami i regionem świętokrzyskim. Jak wyglądała pańska praca w Kielcach w porównaniu do wcześniejszych miejsc zatrudnienia - Spały, Raciborza czy Tomaszowa Mazowieckiego?
- Tomaszów był tak daleko od siedziby Polskiego Związku Piłki Siatkowej, że właściwie nie odczuwało się jego pomocy w rozwoju tej dyscypliny. Natomiast w Spale, gdzie znajduje się Szkoła Mistrzostwa Sportowego, była to bliska kooperacja z ze związkiem. Tam młodzież była przygotowywana do gry w reprezentacji - czy to na poziomie kadetów, czy juniorów. Był to okres, w którym polska siatkówka dopiero się rozwijała, a co za tym idzie ta współpraca była różna. Duże problemy ze sprzętem sportowym, z pokryciem kosztów obozów, a przede wszystkim wyjazdów na mecze międzynarodowe.
W Kielcach z racji tego, że jest to miasto wojewódzkie, jest bardzo dobry kontakt ze związkiem. Staramy się wprowadzać nowe inicjatywy, na przykład takie jak Świętokrzyskie Mini Volley Cup , które organizowane jest już piąty rok z rzędu. Myślę, że przez te pięć lat udało nam się dużo zrobić.
Kiedy zaczynałem pracę w Kielcach, istniał tylko jeden zespół - drugoligowy Farta Kielce. Na dzień dzisiejszy jest on w PlusLidze, a pojawił się również AZS Politechnika Świętokrzyska Fart II Kielce, grający w drugiej lidze. Skarżysko też gra w tej klasie rozgrywkowej, więc sądzę, że związek dosyć prężnie działał. Na pewno jest jeszcze bardzo dużo do zrobienia, przede wszystkim z pracą z dziećmi i młodzieżą, ponieważ tutaj nie jest tak dobrze, jak w drużynach seniorskich.
Dość niedawno, bo niespełna dwa tygodnie temu, siatkarskie środowisko obiegła wiadomość na temat pańskiej nowej posady w kobiecym pierwszoligowcu - AZS WSBiP KSZO Ostrowiec Świętokrzyski. Jakie odnajduje się pan w tym zespole?
- Przez pierwsze dwa dni atmosfera w drużynie była dość nieswoja. Myślę, że dziewczyny były troszkę stremowane, a nie ukrywam, że ja też. Sądzę jednak, że szybko odnaleźliśmy wspólny język.
Jak bardzo różni się praca z kobietami od męskiej siatkówki?
- Za nami zaledwie kilkanaście dni, więc ciężko mi snuć jakiekolwiek wnioski. Jest to na pewno praca zupełnie inna niż z mężczyznami. Ale nie wiem, czy lepsza, czy gorsza. To okaże się dopiero pod koniec sezonu, gdy popracujemy ze sobą troszkę dłużej. Jestem bardzo zadowolony z postawy dziewczyn w meczu z liderem tabeli, Legionowem, który jest niepokonany od bodajże trzydziestu dziewięciu spotkań. Moje zawodniczki zagrały bardzo ambitnie, z zaangażowaniem i wielkim sercem do gry. Oczywiście nie ustrzegliśmy się pomyłek w tym meczu, ale siatkówka jest grą błędów - kto popełni ich mniej, ten wygrywa. Jest nad czym pracować. Tym bardziej, że to moja pierwsza praca z kobietami.
Jak długo będzie pan trenerem AZS-u?
- Umowa została podpisana do końca sezonu. Postaram się utrzymać zespół w pierwszej lidze. Byliśmy na dziewiątym miejscu, teraz jesteśmy na ósmym. Siódma pozycja jest bezpieczna, bo nie trzeba wówczas grać w barażach o utrzymanie. Na razie mamy dwa punkty straty do tej lokaty.
Miał pan dość długą przerwę w szkoleniu profesjonalnych drużyn siatkarskich. Odczuwalny jest zastój, czy wręcz przeciwnie, praca ze świeżym umysłem daje większe pole manewru?
- Myślę, że są plusy i minusy. Na pewno znacznie łatwiej jest, gdy treningi są przygotowywane na bieżąco i non stop jest się w tym rytmie treningowym. Z drugiej strony, po tak długiej przerwie, wraca się z jeszcze większą ochotą do pracy.
Pomimo nowego angażu, nie rezygnuje pan z koordynowania Świętokrzyskie Mini Volley Cup.
- Zdecydowanie nie, jesteśmy dopiero w połowie pierwszej edycji. Składaliśmy wraz z prezesem Świętokrzyskiego Związku Piłki Siatkowej projekt do Urzędy Marszałkowskiego na kontynuację tego przedsięwzięcia. Przed nami półfinały, finały grupowe i finały wojewódzkie tych rozgrywek. Chcielibyśmy od przyszłego roku rozszerzyć to na przynajmniej pierwsze klasy gimnazjum, żeby sens tego projektu był cykliczny. Na dobrą sprawę, dopiero po siedmiu, ośmiu czy dziesięciu latach będzie można ocenić, czy przyniosło to wymierne efekty, w postaci talentów siatkarskich, czy nie.
Bardzo chcieliśmy, żeby Świętokrzyskie Mini Volley Cup nie polegało tylko na tym, że rozgrywamy turniej i na tym koniec. Wprowadziliśmy szkolenia dla nauczycieli z piłki siatkowej. Były to szkolenia, które odbyły się w Kielcach i Ostrowcu Świętokrzyskim. Zorganizowaliśmy również wyjazd na Ligę Mistrzów do Łodzi, gdzie odbył się mecz Skry Bełchatów z Ljubljaną.
Udało się też wdrążyć do tego projektu gwiazdy polskiej siatkówki, takie jak Bartosz Kurek, czy Agnieszka Bednarek-Kasza.
- Chcieliśmy również, aby na temat swoich początków z siatkówką i tego projektu wypowiedzieli się zawodnicy, którzy grają w PlusLidze, czy też w reprezentacji Polski. Nie urywam, że używam troszkę swoich prywatnych znajomości, ponieważ zawodnicy młodego pokolenia to osoby, z którymi miałem przyjemność pracować w reprezentacji Polski kadetów i juniorów. Każdy z nich, to znaczy Bartek Kurek, Zbigniew Bartman, Michał Kubiak, Agnieszka Bednarek-Kasza i Maciek Dobrowolski, przekazał swoją koszulkę. Mamy w planie przeprowadzić jeszcze kilka takich wymian.
Prawdopodobnie znaczna część świętokrzyskich kibiców nie ma pojęcia, ze współpracuje pan również z ZSP nr 1 w Kielcach. Czy jest to pewna forma promowania, bądź szkolenia młodych sportowców?
- Nie są to klasy sportowe, raczej powiedziałbym, że usportowione, ponieważ jest to tylko sześć godzin treningów tygodniowo. Sądzę, że następnym krokiem w tym kierunku byłoby utworzenie Szkoły Mistrzostwa Sportowego. W zeszłym roku, wraz z prezesem ŚZPS, Jackiem Sękiem, byliśmy na rozmowie z prezydentem Lubawskim i z panem Tomalą, gdzie prowadzona była dyskusja na temat tego projektu. Warto dodać, że przez Polski Związek Piłki Siatkowej został stworzony projekt, aby utworzyć taki SMS w każdym województwie. Mamy nadzieję, że uda nam się to zorganizować tutaj w Kielcach. Uważam, że utworzenie tych klas w ZSP nr 1, to zaledwie początek. Na pewno bardzo miło pracuje mi się w tej szkole, zarówno z młodzieżą, jak i z kadrą nauczycielską. Osiągamy bardzo dobre wyniki. Troszkę wcześniej zaczęliśmy z chłopcami, w efekcie czego trzy razy zdobyliśmy Mistrzostwo Województwa. Dziewczyny natomiast na pewno wygrają w tym roku! (śmiech)
Uważa pan, ze Świętokrzyskie posiada utalentowanych młodych ludzi, którzy mogą osiągnąć sukces w siatkówce?
- Zdecydowanie! Takich ludzi jest sporo. Gdy zaczynałem pracę w ZSP nr 1, do szkoły tej chodzili m. in. Piotrek Brodawka, Michał Szumielewicz, Adrian Staszewski czy Marcin Golonka. Do tej pory największą karierę zrobił Adrian, który gra w PlusLidze w zespole Farta Kielce. Pozostali są graczami drużyn drugoligowych - Piotrek Brodawka w AZS Politechnice Świętokrzyskiej Fart II Kielce, Michał Szumielewicz w Skarżysku, a Marcin Golonka w Karpatach Krosno. Sądzę, że młode pokolenie też ma dużą szansę na karierę sportową. Może nie na poziomie PlusLigi, czy ligi kobiecej, ale na kontynuowanie i rozwijanie swoich umiejętności. Mamy nadzieję, że z tych maluszków, kiedyś wyrośnie przyszły reprezentant Polski.
Kariera trenerska i zespoły młodzieżowe to zajęcia, które pochłaniają znaczna część pańskiego harmonogramu. W jaki sposób potrafi pan zorganizować czas na tak ogromna liczbę obowiązków? Czy zawadza to w relacjach z rodziną, przyjaciółmi?
- Nie ukrywam, że teraz jest to bardzo trudne do zrealizowania. Nie narzekałem na brak zajęcia już przed pracą w Ostrowcu. Szkoła, koordynowanie grupy dzieci z drugiej klasy szkoły podstawowej, plus Świętokrzyskie Mini Volley Cup zabierało mnóstwo czasu. Teraz mój dzień zaczyna się o godzinie siódmej, wracam do domu o dwudziestej pierwszej. Następnie czeka mnie rozpisywanie treningów, w szczególności analiza meczów, o której nie mam pojęcia, ponieważ nie znam swoich przyszłych przeciwników. Troszkę czasu musze spędzać z wideo. Dzień kończy się niekiedy o drugiej, trzeciej nad ranem. Na pewno odbija się to na rodzinie, ponieważ mam tylko jeden dzień wolny – niedzielę. Do domu przyjeżdżam z soboty na niedzielę, a wyjeżdżam późnym niedzielnym wieczorem, gdy dzieci pójdą już spać. Przed posadą w KSZO, było znacznie więcej czasu, te soboty i niedziele zawsze były wolne. Mogłem nadrobić stracony czas, na przykład poprzez wspólne zabawy z dziećmi. Ale z drugiej strony praca trenera, czy uprawianie jakiegokolwiek sportu uczy sensownego dysponowania czasem i w przyszłości umożliwi tym ludziom logiczne koordynowaniem swoim harmonogramem.
Rozmawiała Klaudia Sitarz.
fot. Paula Duda
Wasze komentarze