Dwie połowy Korony. „Jedna bardzo słaba, druga o niebo lepsza”
Niedosyt. To właśnie słowo najczęściej padało z ust kieleckich piłkarzy po zakończonym spotkaniu z Cracovią. – Przede wszystkim szkoda straconych punktów – przyznał bramkarz Korony, Zbigniew Małkowski. – Co zrobić, tak czasami bywa, że jak nie można wygrać to trzeba zremisować – dodał jednak po chwili.
„Żółto-czerwony” zdobyty punkt szanują, choć – jak przyznają – przed meczem liczyli na więcej. A ściślej rzecz ujmując – liczyli na zwycięstwo. Tym bardziej, że apetyty kibiców, jak i również samych piłkarzy, znacznie urosły po ostatnim zwycięstwie z Legią. – To był jednak całkowicie inny mecz, a Legia i Cracovia to zupełnie inne drużyny – zauważył obrońca kieleckiej drużyny, Hernani. – Tydzień temu graliśmy bardzo defensywnie. Czekaliśmy z tyłu i próbowaliśmy zaskoczyć rywali z kontry. Z Cracovią było inaczej – wiedzieliśmy, że gramy u siebie, jesteśmy faworytami i w związku z tym staraliśmy się grać ofensywniej – podkreślił.
W sobotę taktykę i sposób gry „żółto-czerwonych” trudno było jednak określić jako – tu cytat – ofensywne. W całym meczu kielczanie stworzyli sobie tylko dwie dogodne sytuacje bramkowe – w 47. minucie bliski szczęścia był Maciej Korzym, a tuż przed końcem spotkania minimalnie niecelnie główkował Tadas Kijanskas. To wszystko działo się już w drugiej połowie. W pierwszej części meczu nie działo się za to nic. Przynajmniej po stronie gospodarzy, bo to rywale posiadali inicjatywę. – Graliśmy bardzo słabo. Cracovia atakowała nas wysoko, a my niestety nie radziliśmy sobie z tym – przyznał Hernani.
I dodał: – Założenia na tę pierwszą część meczu były zupełnie inne. Mieliśmy od początku ruszyć do przodu, stosować pressing, ale z tych planów niewiele wychodziło. Druga połowa wyglądała trochę lepiej. Mieliśmy dwie stuprocentowe sytuacje podbramkowe, ale ich nie wykorzystaliśmy. Inna sprawa, że Cracovia grała naprawdę dobrze. Zwłaszcza w obronie. Tak samo jak i nam, nie brakowało im determinacji. Trudno, straconych punktów żal, ale – jak to się mówi – gdy nie można wygrać, to trzeba zremisować.
Mały pozytyw po sobotnim meczu dostrzegł za to bramkarz Korony, Zbigniew Małkowski. – Cieszy to, że po bardzo słabej pierwszej połowie w drugiej części meczu potrafiliśmy zagrać o niebo lepiej. W dużej mierze stało się tak za sprawą przeprowadzonych zmian. I Kamil Kuzera i Grzesiu Lech rozruszali nas troszkę z przodu. Na skutek tego, tych sytuacji pod bramką rywali było trochę więcej, choć żadna z nich nie przełożyła się niestety na gola. Z tego też powodu mamy prawo czuć po tym meczu jakiś niedosyt – przyznał.
Kto wie, niedosytu może by nie było gdyby od pierwszej minuty na boisku przebywał dobrze dysponowany tego dnia Lech. – Czy jestem rozczarowany, że nie wyszedłem od początku? To trener jest od podejmowania decyzji personalnych, a ja jestem od grania. Szkoleniowiec bierze pełną odpowiedzialność za wyniki, my za to jesteśmy od tego, żeby mu pomagać na boisku. Trener ustawił zespół według swojej koncepcji taktycznej i wpuścił mnie na drugą połowę. Nie ma na co się obrażać – mówił.
– Z Cracovią chciałem się pokazać z jak najlepszej strony, miałem zresztą na uwadze to, że to nasz ostatni mecz przed kielecką publicznością w tym roku. Wiem, że w moim wykonaniu wcześniejsze spotkania nie były najlepsze, dlatego w sobotę byłem potrójnie, a nawet poczwórnie zmobilizowany. Gdybym jednak strzelił bramkę lub asystował to byłbym w pełni zadowolony. A tak, nie ma z czego się cieszyć – dodał.
fot. Paula Duda, Oskar Patek