ŁKS zdobył Arenę pierwszym trafieniem. „Faceta poznaje się po tym, jak kończy”
Gdyby Korona wygrała z ŁKS-em, wskoczyłaby na trzecią lokatę T-Mobile Ekstraklasy. Tak się jednak nie stało, chociaż trzeba przyznać – niewiele brakowało. „Złocisto-krwiści” przegrali już trzeci mecz z rzędu, przez co kibice z lekką obawą spoglądają w przyszłość. Czy można mówić o jakimś kryzysie?
– Dlaczego? Są mecze, które się wygrywa i przegrywa. Za tydzień zagramy u siebie z Bełchatowem. Może nie jest to łatwy przeciwnik, ale zrobimy wszystko, by wygrać – przekonuje Tomasz Lisowski. Podobnego zdania jest Paweł Sobolewski: – Raczej nie ma żadnego kryzysu. Aczkolwiek trzy porażki pod rząd chwały nie przynoszą i trzeba się zastanowić, co wpłynęło na taki stan rzeczy. Uważam, że w kolejnym starciu wszystko będzie już po naszej myśli.
Sytuacji Korony nie tragizuje również Tomasz Nowak, były piłkarz kieleckiego zespołu, który obecnie związany jest z łódzkim zespołem. – Przecież w tym meczu Korona nie grała źle. Miała swoje sytuacje, których nie wykorzystała. To było spotkanie do pierwszej bramki. Dobrze, że to my ją strzeliliśmy – mówi Nowak.
Doskonałą okazję na zdobycie tej „pierwszej” miał Tomasz Lisowski, który w 44. minucie z pięciu metrów próbował dobić uderzenie Macieja Korzyma. Prawie pusta bramka, dogodna odległość – „Lisu” jednak nie trafił. – Przepraszam kolegów i kibiców za sytuację, jakiej nie wykorzystałem. Strzeliłbym gola i prawdopodobnie reszta spotkania potoczyłaby się inaczej. Nie mam nic na usprawiedliwienie. Bardzo żałujemy, że ŁKS zdobył Arenę. Do tej pory byliśmy tutaj niepokonani – przyznaje załamany Lisowski.
Piłkarze Korony przyznają, że obrona kieleckiej Areny była zadaniem bardzo trudnym. Rywale z Łodzi postawili przed gospodarzami ciężkie zadanie. – Był to twardy mecz i tak naprawdę do samego końca nie było wiadomo, która drużyna strzeli zwycięskiego gola. Obie ekipy miały swoje sytuacje, jednak trzeba przyznać, że był to mecz do pierwszego trafienia. ŁKS strzelił i wygrał. Druga bramka była konsekwencją tego, że próbowaliśmy co najmniej wyrównać. Musieliśmy się odkryć i pójść do przodu – twierdzi Sobolewski.
W niedzielnym meczu bardziej „wściekła” była drużyna kierowana przez Michała Probierza. Szkoleniowiec drużyny przeciwnej deklarował, że na „pięści” Korony jego podopieczni odpowiedzą tym samym. W sumie obejrzeliśmy aż dwanaście kartek, z czego osiem pokazanych zostało piłkarzom ekipy przyjezdnej. – Nie będziemy wyliczać, kto dostał więcej. Spotkanie było zacięte. Było również wiele ostrych wejść, za które nie przyznano kartek. ŁKS na początku rozgrywek był zespołem z przypadku. Teraz już tak nie jest. Łodzianie pokazują, że grają twardo, ale i mądrze. Tak właśnie zagrali w Kielcach i dlatego wygrali – zaznacza „Sobol”.
Oba zespoły otrzymały w sumie aż dwanaście żółtych kartek
Słowa kieleckiego pomocnika potwierdza Nowak. – Prawdziwego faceta poznaje się po tym, jak kończy, nie jak zaczyna. My ten sezon rozpoczęliśmy fatalnie, ale mam nadzieję, że skończymy bardzo dobrze. Jesteśmy na dobrej drodze. Ostatnio co prawda przegraliśmy z mistrzem Polski, ale po dobrym meczu i błędzie sędziego. Więc nie było źle. Tym razem przyjechaliśmy do Kielc po zwycięstwo, nie obawialiśmy się Korony i wygraliśmy.
Były zawodnik „złocisto-krwistych” nie omieszkał powiedzieć kilku słów na temat swojego byłego pracodawcy. – Od czasu mojego odejścia niewiele się zmieniło. Doszło bodajże dwóch, trzech zawodników. Korona to zespół, który jak zawsze gra fajny i otwarty futbol. A mecze z ich udziałem, czy to na żywo, czy w telewizji, zawsze miło się ogląda.
Fot. Grzegorz Pięta / Grzegorz Tatar
Wasze komentarze