Kaczmarek: To jest już zupełnie inna Korona
W barwach Korony w ekstraklasie rozegrał 71 meczów. To właśnie w Kielcach przeżywał najlepsze lata piłkarskiej kariery. Był uważany za jednego z najlepszych pomocników ligi, doczekał się także gry w kadrze narodowej. Marcin Kaczmarek, bo o nim mowa, w niedzielę znów wrócił na stare śmieci. Oto co powiedział w rozmowie z naszym portalem.
11 listopada 2006 roku. Korona gra z ŁKS-em. Kielczanie wygrywają 1:0, a jedyną bramkę w meczu strzela…?
– Wiem, wiem. Oczywiście Marcin Kaczmarek (śmiech). Dziennikarze przed meczem przypominali mi to spotkanie, więc była pora odświeżyć pamięć. Teraz jednak role się odwróciły. Bramki w niedzielę co prawda nie strzeliłem, ale znów zespół w którym wystąpiłem zgarnął trzy punkty. Teraz moje serce bije dla ŁKS-u, dlatego tak jak wtedy cieszyłem się z gola dla Korony, tak teraz jestem szczęśliwy po wygranej w Kielcach.
To serce mocniej zabiło jak wyszedłeś znów na kielecką Arenę?
– Na pewno. Spędziłem tu w końcu trzy wspaniałe lata. Kibice też raczej mnie dobrze pamiętają. Mieliśmy świetny zespół, graliśmy o wysokie cele, to był bardzo dobry czas w mojej karierze piłkarskiej. Fajnie znów było wrócić na stare śmieci.
Gdy zabrzmiał pierwszy gwizdek o sentymencie mowy już być nie mogło. Mówiąc wprost – nogi nie odstawiałeś. Była chęć pokazania się?
– Sentyment do byłego klubu oczywiście jest, ale też jakoś specjalnie nie nastawiałem się na ten pojedynek. Już wcześniej grałem tu na Arenie w barwach Lechii, i to tamten mecz był dla mnie w pewien sposób szczególny. W niedzielę aż tak dużej mobilizacji nie było, chociaż wiadomo – jako były zawodnik Korony chciałem się pokazać z dobrej strony. Chyba się zresztą udało. Zaangażowania na pewno mi nie zabrakło.
W całym meczu nie brakowało też walki. Trener Michał Probierz mówił na pomeczowej konferencji prasowej, że to nie było najładniejsze spotkanie. Trudno się chyba z tym stwierdzeniem nie zgodzić.
– Na pewno. Świadczy o tym chociażby to, że sędzia podyktował aż dwanaście żółtych kartek. Aż cud, że nikt nie zobaczył czerwonej. A że mecz był brzydki – po prostu musieliśmy obrać taką, a nie inną taktykę. Byliśmy przed spotkaniem uczulani przez trenera na grę Korony, wiedzieliśmy że kielczanie grają agresywnie, a my musimy im odpowiedzieć dokładnie tym samym. Tak też zrobiliśmy. Tę walkę na boisku wygraliśmy. Ciekaw jestem statystyk z tego meczu, bo tych fauli było rzeczywiście co niemiara.
Ostrych spięć z udziałem Marcina Kaczmarka też było dużo. A na lewej stronie rywalizować musiałeś z Jackiem Kiełbem.
– No tak, z Jackiem też troszkę powalczyliśmy, poprzepychaliśmy się. Nie było sentymentów. Tak jak powiedziałem – to był typowy mecz walki. Było w nim dużo fauli, ostrych spięć. Mimo to, udało nam się strzelić bramkę, dzięki czemu mogliśmy kontrolować grę. Koniec końców wygraliśmy i to jest dla nas najważniejsze.
Korona zaskoczyła cię in minus?
– Troszkę tak. Z drugiej jednak strony, przed sezonem wszyscy skazywali zespół z Kielc na walkę o utrzymanie, a jak spojrzymy na tabelę, to do dolnej strefy „żółto-czerwonym” daleko. To miejsce w czołówce Koronie się należy – za walkę, zaangażowanie. A że przegrali trzy mecze z rzędu? Zdarza się, nie ma co robić z tego tragedii. Teraz muszą się podnieść, aby przerwać tę złą passę.
Była okazja porozmawiać z byłymi kolegami?
– Niewielu ich zostało tak na dobrą sprawę (śmiech). Ze „starego” składu w Koronie jest tylko trzech zawodników, w tym wypożyczony z Lecha Kiełb. Oprócz niego w tym gronie są jeszcze Hernani i Paweł Sobolewski. Pozostałych chłopaków już tutaj nie ma. To jest zresztą zupełnie inny zespół. To też nie jest ta „nasza” gra – wtedy mieliśmy swój styl, zupełnie inny od tego, jaki preferuje obecna drużyna.
Rozmawiał Grzegorz Walczak
fot. Grzegorz Tatar, Oskar Patek
Wasze komentarze