Każdy widział, że nie jest dobrze. Trzeba było coś zmienić...
– Ostatnio wygrywaliśmy 2:0, a skończyło się 2:3. Przecież nie chcieliśmy tego przegrać... Nie wiem, co siedziało w naszych głowach – mówi Paweł Sobolewski. Piłkarze Korony w sobotę pokonali na własnym stadionie Arkę Gdynia. Czy efekt popularnej „nowej miotły” sprawdził się po raz kolejny?
Podczas przedmeczowej konferencji prasowej szkoleniowiec Włodzimierz Gąsior podkreślał, że problem zawodników tkwi w ich głowach. Czy „złocisto-krwiści” po rozmowach z nowym trenerem poczuli się silniejsi mentalnie? – Każdy widział, że coś nie idzie. Takich nienajlepszych spotkań w naszym wykonaniu było dużo. Na pewno trzeba było coś zmienić. Nastąpiła zmiana trenera, wygraliśmy mecz i w tej chwili tylko to się liczy – podkreśla Sobolewski.
"Żółto-czerwoni" może nie zagrali pięknego i efektownego spotkania, ale wygrali. Podopieczni Gąsiora grali z ogromnym zaangażowaniem i nie pozwolili gdynianom na zbyt wiele. Cieszyć może fakt, że kielczanie poradzili sobie ze zdeterminowanym rywalem bez Andrzeja Niedzielana oraz Macieja Korzyma, którzy w poprzednim meczu (o dziwo przegranym) prezentowali świetną dyspozycję.
– Arka tak naprawdę nam nie zagroziła. Zdobyliśmy gola na 1:0, dzięki czemu mogliśmy uspokoić grę. Konsekwentnie walczyliśmy o trzy punkty i udało się to osiągnąć. Przy dobrych wyjściach z kontr zdołalibyśmy zakończyć to starcie wygrywając dwiema, trzema bramkami – twierdzi Tomasz Lisowski. – Dzięki temu zwycięstwu pójdziemy w górę ekstraklasy. Za tydzień jedziemy do Białegostoku po trzy kolejne punkty i środek tabeli – dodaje były zawodnik Widzewa Łódź.
Zdaniem Grzegorza Szamotulskiego Korona zrobiła duży krok ku utrzymaniu. – Po raz pierwszy patrzyliśmy na siebie, a nie na innych. Ostatnio było zupełnie inaczej. Po potyczce z Lechią wszyscy byli zdenerwowani, prezes, pracownicy i kibice – zaznacza.
Kielczanie wreszcie wygrali na własnym terenie. Czy to zasługa zmiany trenera?
Wiosenne cele Korony były jednak zupełnie inne. – Niezależnie od wyniku z Arką, ta runda i tak jest nieudana. Cieszymy się z utrzymania, a mieliśmy grać o coś innego – kwituje popularny „Sobol”. Wydawało się, że kielczanie, po bardzo dobrej jesieni, będą walczyć co najmniej o europejskie puchary. W grę wchodziło nawet mistrzostwo Polski. W rzeczywistości skończyło się na ugraniu w tym roku dziewięciu punktów, co plasuje "żółto-czerwonych" na szarym końcu tabeli.
A mogło być jeszcze gorzej... gdyby nie zwycięstwo nad Arką. – Dostaliśmy bramkę, którą strzelił Pavol Stano. Wiedzieliśmy, że jest groźny, ale nie daliśmy rady go upilnować – stwierdził zaraz po zakończeniu spotkania Paweł Zawistowski. – Będziemy do końca walczyć o utrzymanie. Nawet jedna wygrana może zmienić nasz los – dodał zawodnik Frantiska Straki.
Według Gąsiora najciężej jest zwyciężyć właśnie 1:0. Szkoleniowiec Korony uczulał swoich zawodników, by nie popełnili błędu, jaki przydarzył się w spotkaniu z Lechią Gdańsk. – Tam mieliśmy przykrą sytuację – straciliśmy bramkę na 2:1 i cofnęliśmy się zbyt głęboko. Tym razem graliśmy do przodu i staliśmy na dwudziestym, trzydziestym metrze. Do tego chłopcy trzymali się blisko siebie i dobrze przesuwali po boisku – mówi Grzegorz Szamotulski, który zadebiutował w bramce Korony.
„Szamo” co prawda popełnił kilka błędów, ale kierował grą w defensywie i starał się przekazywać obrońcom wskazówki dotyczące ustawienia. – Tym razem służyły nam te podpowiedzi. Zobaczymy, co będzie dalej. Praktycznie rok nie grałem w piłkę. Jeszcze w piątek koledzy śmiali się ze mnie, bo trener wystawił mnie na libero. Przed meczem dowiedziałem się, że będę w pierwszym składzie, ale lubię wyzwania. Nie wiem, co będzie dalej. Może kierownikiem drużyny zrobią mnie w przyszłym tygodniu, ale nie chciałbym zabierać pracy Pawłowi Grabowskiemu, bo jest w tym chyba lepszy ode mnie – żartuje Szamotulski.
Trener Gąsior wie, gdzie leży problem
Czy efekt „nowej miotły” podziałał na „złocisto-krwistych” w starciu z Arką? Teoretycznie rywal z województwa pomorskiego jest słabszy od kieleckiej drużyny i zwycięstwo nad ekipą walczącą o utrzymanie nie powinno być niczym dziwnym. Praktyka natomiast pokazała, że w ekstraklasie nie ma obecnie drużyn niepokonanych i grając z każdym przeciwnikiem trzeba się liczyć z porażką. – Nie jest powiedziane, że gdyby w zespole był Marcin Sasal, to byśmy tego meczu nie wygrali. To była decyzja zarządu, my jesteśmy profesjonalistami i mamy robić swoje – kwituje Lisowski.
Fot. Paula Duda
Wasze komentarze
100% racji.Zbyszek Małkowski stoi na 5 metrze i pewnie by wpuścił strzał Burkhardta.Szamo to był strzał w 10.
Lisowski,Hernani-Stano-Golański Sobolewski-Lech-Jova-Puri/Bąk - Korzym-Niedzielan , na zmianach Dirceu i Janczyk ;)
:D
chyba w braniu kasy
Dirceu jest słabszy od mojej teściowej:)
lepiej niech go odeślą na Copacabanę