Murarza, czy egzorcysty? Kogo potrzebuje Korona
Paradoksalnie Korona aż do 84. minuty rozgrywała swoje najlepsze spotkanie w tym roku. – Wiem, że jest to kolejny mecz, o którym chcemy zapomnieć, tylko co? Mamy się rozżalać nad sobą? Każdy oczekuje od nas zwycięstwa. Niech ktoś mi odpowie, czy my nie chcieliśmy dzisiaj wygrać? – pytał po spotkaniu Grzegorz Lech.
– Z taką grą oni po prostu zasługują na ten spadek – skwitował po ostatnim gwizdku sędziego jeden z kibiców. Ciężko się zgodzić z taką opinią, ponieważ wbrew wynikowi końcowemu, Korona tak naprawdę nie grała źle.
"Żółto-czerwoni" przez większość meczu nie przypominali drużyny, która na wiosnę zdobyła jedynie sześć punktów. Publiczność zgromadzona w środę wieczorem na stadionie przy ulicy Ściegiennego poczuła się po części jak na Lidze Mistrzów (ze względu na godzinę i dzień spotkania), ale i przypomnieli sobie, jak w wykonaniu „złocisto-krwistych” wyglądała runda jesienna. Kielczanie walczyli, starali się grać z „klepki” i kreowali świetne okazje ofensywne.
Z niedowierzaniem można było się przyglądać temu, jak szybko po boisku przemieszczają się niektórzy piłkarze. – Wydaje mi się, że w końcu do nas dotarło, że to nie przelewki. Każdy podszedł do tego starcia tak, jak powinien do wszystkich innych. Zawodnicy przykładali się do gry i nie bali się brać na siebie odpowiedzialności. Graliśmy z pierwszej piłki, na dwa kontakty i kończyliśmy akcje strzałami bądź wrzutkami – podkreśla Lech.
Korona aż do 67. minuty prowadziła 2:0 i wydawało się, że nic nie jest w stanie zburzyć ładu i porządku panującego w szeregach kieleckich zawodników. – Wyglądało tak, jakbyśmy mieli to spotkanie już pod kontrolą. Zdobyliśmy dwa gole, a trzeci wisiał w powietrzu. Niestety, w juniorski sposób straciliśmy bramki – twierdzi Zbigniew Małkowski.
Podopieczni Tomasza Kafarskiego po zdobyciu przedziwnej bramki (Hernani próbował wybić futbolówkę, ale ta trafiła w nogi Pavola Stano. Piłka zmieniła trajektorię lotu i wpadła do siatki obok bezradnego Małkowskiego) uwierzyli, że w Kielcach można jeszcze coś ugrać. – Przy wyniku 0:2 marzyliśmy tylko o wyrównaniu, a okazało się, że można jeszcze zwyciężyć. To był majstersztyk w naszym wykonaniu – zaznacza zadowolony Paweł Kapsa, bramkarz "biało-zielonych". Gdańszczanie trafili do kieleckiej bramki jeszcze dwa razy i wygrali.
A było tak pięknie...
– Wszystkie gole, jakie straciliśmy w tej rundzie, są śmieszne! – mówi Lech. – Jakieś wrzutki w pole karne, farfocle, sami sobie strzelamy czy też ktoś trafia przypadkowo. A Maciej Korzym w doliczonym czasie gry trafia w palca bramkarza Lechii (Paweł Kapsa). Takie bramki nam nie wpadają – dodaje 28-letni pomocnik Korony.
– Dla mnie to jakiś zły sen. Absolutnie nie zasłużyliśmy na tę porażkę. Rezultat mówi jednak co innego. Z 2:0 przegrać 2:3 to naprawdę duża sztuka. Gdańszczanie tak naprawdę oddali dwa strzały z szesnastu metrów i zdobyli trzy gole. Co się dzieje w tej rundzie, jest niewytłumaczalne. Drużyna zagrała na dwieście procent i zostawiła „serducho” na boisku. Nie potrafimy sobie tego normalnie wytłumaczyć – wzrusza ramionami Paweł Golański.
– Siedzimy w szatni i mamy głowy w kolanach. Nie wierzymy w to, co się stało. Sami nie wiemy, co trzeba zrobić. Może powinien przyjść egzorcysta, żeby odczynić ten stadion? – pyta Małkowski.
Tuż po meczu padło pytanie, czy publiczność – w związku z ogólnokrajowym protestem – nie postąpiła zbyt pochopnie, opuszczając trybuny i pozostawiając piłkarzy bez dopingu. Wszelkie spekulacje na ten temat ucina bramkarz Korony. – Oni byli z nami cały czas i nawet jak wyszli, słyszeliśmy ich wsparcie i śpiewy. Kibice zawsze byli z nami i nie można powiedzieć, że ich brak spowodował, że przegraliśmy 2:3 – twierdzi popularny „Zibi”.
Kolejna szansa na zdobycie punktów na wagę złota już w najbliższą sobotę. Podopieczni Marcina Sasala zmierzą się na własnym terenie z Arką Gdynia. Kielczanie do tego spotkania przystąpią bez pauzujących za nadmiar żółtych kartek Andrzeja Niedzielana i Macieja Korzyma. Pod dużym znakiem zapytania stoi również występ Aleksandara Vukovica, który w po meczu z Lechią narzekał na kontuzję. – Nie ma wyjścia. Z Arką trzeba zagrać tak, jak z Gdańskiem, i wygrać. Nie ważny będzie styl, w jakim zwyciężymy – czy my weźmiemy murarza, który zamuruje bramkę i strzelimy gola ręką. Najważniejsze będą trzy punkty. To będzie decydujące starcie, by mieć potem spokojne głowy w kwestii utrzymania – podkreśla Golański.
Kieleccy kibice byli z piłkarzami do samego końca
Fot. Patryk Ptak/Grzegorz Pięta/Paula Duda
Wasze komentarze
źródło: oficjalna!