Po meczu w Wieluniu: I kto w końcu jest zwycięzcą?
Cztery porażki z rzędu, fatalna gra, brak perspektyw na przyszłość, aż tu nagle… przebudzenie. Siatkarze Farta w sobotę nie tylko wygrali, przełamali złą passę, ale i jeszcze rozegrali jedno ze swoich najlepszych spotkań w całym sezonie. Tylko kogo to przebudzenie jest zasługą? Nowej miotły czy byłego trenera?
Jakieś 15 minut po sobotnim meczu. W jednej z sal wieluńskiej hali WOSiR trwa właśnie konferencja prasowa. O pomeczowych wrażeniach opowiada kapitan Farta, Maciej Dobrowolski. Rozgrywający kończy swoją wypowiedź, dziennikarze przesuwają dyktafony w kierunku reprezentującego zespół gospodarzy, Andrzeja Stelmacha, po czym zawodnik kieleckiej drużyny odzywa się nieśmiało: „Przepraszam, czy ja mogę jeszcze coś powiedzieć?”. Znów ruch, znów przesuwanie dyktafonów i oczekiwanie na słowa Dobrowolskiego.
– Chciałem w imieniu swoim, zawodników, a także sztabu szkoleniowego podziękować trenerowi Daszkiewiczowi za całą pracę, jaką włożył w budowanie naszego zespołu. Jesteśmy mu bardzo wdzięczni za te kilka miesięcy, a w przypadku niektórych nawet kilka lat współpracy. Na pewno będziemy o nim pamiętać – zaznaczył. – Mam nadzieję, że wraz z nowym trenerem uda nam się wspólnymi siłami uratować PlusLigę dla Kielc – dodał po chwili.
Nowy szkoleniowiec, Grzegorz Wagner, pojawił się w Kielcach dopiero w miniony czwartek. Czasu na przygotowanie drużyny do sobotniego meczu miał zatem niewiele. I to nawet bardzo niewiele. Nic dziwnego, że po zakończeniu spotkania 46-letni trener nie chciał przypisywać sobie tego sukcesu. – Ta wygrana nie jest tylko naszą zasługą. To jest zwycięstwo Darka (Daszkiewicza – przyp. red). Tak też już będzie do końca sezonu – zauważył.
Trudno nie zgodzić się ze słowami Wagnera. Trudno też jednak nie zauważyć, iż drużyna z Kielc pod jego wodzą zyskała nowy – i to jak najbardziej pozytywny – impuls. Zawodnicy już dawno nie „nakręcali się” tak po każdym zdobytym punkcie, nawet w trudnych momentach (a tych było wyjątkowo mało, jeśli w ogóle można o nich mówić) nie było mowy o załamywaniu się, a wręcz przeciwnie – wiara w zwycięstwo nie była nawet na moment zachwiana.
„Farciarze” wyglądali na pewnych siebie i bardzo skoncentrowanych. Wreszcie zagrali od początku do końca na równym poziomie, w swoich poczynaniach wykazali się na dodatek tym, czego ostatnio im brakowało – instynktem zabójcy. Już nie było głupiego marnotrawienia przewag, gdy kielczanie poczuli krew, nie pozwolili rywalom wstać z kolan. Przy stanie 2:0 nie było przedwczesnej radości ze zwycięstwa. Pojawiła się za to chęć dobicia rywala i odebrania mu jakiejkolwiek nadziei na sukces.
Tej radości z gry, pewności siebie, instynktu zabójcy brakowało „zielono-czarnym” w ostatnich tygodniach. Nastawienie mentalne to jedno. Zmianie uległ także sposób gry. – Kielczanie nas zaskoczyli. Zagrali inaczej niż w pierwszym meczu, widać, że zmienili nieco taktykę – mówił atakujący Pamapolu, Radosław Rybak. Sam Wagner po spotkaniu przyznawał, że przez dwa dni wielkich zmian przeprowadzić się nie da. Mimo to, Fart grał już nieco inaczej niż jeszcze kilka dni temu.
– W porównaniu do ostatnich meczów, w sobotę przeprowadzaliśmy dużo akcji pipem (atak z 6. strefy – przyp. red.). Z Wieluniem ten element gry wychodził nam bardzo fajnie, zaskoczyliśmy rywala i sami sobie w ten sposób ułatwiliśmy grę na skrzydłach, bo Wieluń miał problem z odczytaniem naszego rozegrania – mówił Michał Kozłowski. Taka gra możliwa była dzięki bardzo dobremu (67 procent skuteczności) przyjęciu.
Inna sprawa to ilość popełnianych błędów własnych. W środę kielczanie oddali w ten sposób rywalom aż 28 punktów. W sobotę już tylko 13 (przy 26 błędach Wielunia). Najbardziej różnicę w grze widać było jednak, patrząc na dyspozycję poszczególnych zawodników. Najlepszy mecz od ponad miesiąca rozgrywał Xavier Kapfer, klasą dla samego siebie był znów Richard Lambourne, pewność siebie odzyskał także Sławomir Jungiewicz.
Metamorfoza zespołu była widoczna. Nie wiadomo tylko, co było jej przyczyną. Czy ojcem sukcesu jest były trener, czy też zwycięstwo i świetna gra wynikały głównie z efektu nowej miotły i chęci pokazania się przed nowym szkoleniowcem? – Czy zmiana trenera podziałała na nas pozytywnie? Ciężko powiedzieć. Być może miało to jakiś wpływ na to, co działo się na boisku, zyskaliśmy pewnie jakiś nowy impuls do gry – przyznał Miłosz Zniszczoł.
– Na pewno nikt z nas nie spodziewał się tej zmiany. Sami musieliśmy się zebrać po czwartku, tak aby dojść do siebie na sobotni mecz – dodał po chwili. – Być może to nam pomogło, dało do myślenia. Oby tylko to zwycięstwo nie było pojedynczym wyskokiem. To dopiero początek, przed nami kolejne ważne mecze – przyznał z kolei Kozłowski. A bitwa numer 3 już w środę. Czy efekt nowej miotły znów zadziała?
Wypowiedzi zawodników: Karol Macek (Radio Planeta Kielce)
Wasze komentarze