Kotliński: Dawno nie grałem na tak dobrym poziomie
- Czy to był mój dzień konia? Nie wiem, na pewno nie czuję się żadnym bohaterem. Na wyróżnienie zasługuje cały zespół, a nie tylko ja. Nie ukrywam jednak, ze jestem z siebie zadowolony. Już dawno nie grałem na takim poziomie - mówi bramkarz Vive Targów, Kazimierz Kotliński.
Podejrzewam, że pewnie nie uwierzyłbyś, gdyby ktoś przed meczem powiedział ci, że będziesz bohaterem pojedynku z Chambery?
Kazimierz Kotliński: - Pewnie nie (śmiech). Staram się jednak patrzeć na to troszkę inaczej. Każdy z nas chciał w tym meczu zaprezentować się najlepiej jak tylko umie. Nie tylko ja, ale też inni zawodnicy - w tym także rezerwowi - dawali z siebie absolutnie wszystko. Udało mi się obronić kilka ważnych piłek, ale za to duże słowa uznania należą się w dużej mierze chłopakom z pola, którzy niesamowicie wspierali mnie dzisiaj w defensywie. Bez ich pomocy byłoby mi o wiele trudniej. Gratulacje dla nich i wielkie dzięki.
A może to był po prostu dzień konia Kazimierza Kotlińskiego?
- (śmiech) Ciężko powiedzieć. Nie ukrywam jednak, że cieszę się z tego występu. Dawno już nie grałem na tak dobrym poziomie. To jest dla mnie ogromny powód do zadowolenia.
Przed meczem z Chambery mówiło się, że to jest dla was spotkanie o życie. Teraz można z kolei stwierdzić, że żyjecie i macie się całkiem nieźle. Chociaż przez 45 minut ta gra nie kleiła wam się aż tak dobrze.
- Tak, przez większą część meczu nie potrafiliśmy odskoczyć Francuzom. Cieszy natomiast nasza postawa w końcówce spotkania. Chambery chciało zdobywać bramki szybko, my natomiast dążyliśmy do wypracowywania sobie czystych pozycji, graliśmy po prostu do tak zwanych pewnych piłek. Jak się okazało, nasza taktyka była lepsza i skuteczniejsza, dzięki czemu możemy się teraz cieszyć ze zwycięstwa.
W decydujących momentach zachowaliście zimną krew, ale w pierwszej połowie nie wystrzegliście się strat oraz niedokładności. To była woda na młyn Francuzów, którzy mogli grać tak jak najbardziej lubią - szybko i z kontry.
- Faktycznie, w tych pierwszych 30 minutach sporo problemów sprawiały nam zwłaszcza szybkie wznowienia gry ze strony rywali. Straciliśmy w ten sposób kilka głupich bramek. I tak jednak zagraliśmy o niebo lepiej niż w pierwszym meczu w Chambery. Tam nie widzieliśmy nawet kolegi z boku, tutaj z kolei robiliśmy wszystko, aby dostrzec lepiej ustawionego partnera i podać mu piłkę. Taka gra popłaciła, co pokazuje wynik meczu.
Wracacie już na serio do gry o wyjście z grupy śmierci Ligi Mistrzów?
- Mogę zapewnić, że zrobimy wszystko, aby wywalczyć ten awans. Teraz mamy ligę, później - ze względu na Mistrzostwa Świata - troszkę przerwy, po której znów wrócimy do pracy i do realizacji naszego celu. Na pewno się jeszcze nie poddaliśmy.
Kluczowy dla was będzie zapewne lutowy pojedynek z Celje. Wczoraj Słoweńcy o mało co nie zremisowali z Rhein-Neckar Loewen. Aż strach pomyśleć co by było, gdyby ten mecz zakończył się podziałem punktów.
- Tak, ale my mimo wszystko nie możemy oglądać się na innych. Nie powinniśmy się zastanawiać nad tym kto wygra, a kto przegra kolejne mecze w grupie. Musimy patrzeć przede wszystkim na siebie. Wierzę, że tylko takie myślenie przyniesie nam sukces.
Rozmawiał Grzegorz Walczak
fot. Paula Duda
Wasze komentarze